z życia Doktora Podsiadka

Doktor Podsiadek nie mógł się nacieszyć swoim nowym gabinetem. Gabinet znajdował się na czwartym piętrze drugiego-rzędu ważności budynków uczelni, należał do pomieszczeń średniej wielkości, a w podobnym pokoju obok pracowały aż cztery osoby. Doktor Podsiadek był natomiast w gabinecie jeden. Widok z okna rozciągał się na uczelniany parking, co Doktora Podsiadka napawało i dumą, i nieskrywanym zadowoleniem.

Od tygodnia, czyli od czasu otrzymania kluczy do gabinetu, Doktor Podsiadek zmienił miejsce parkowania swojego (nagle bardzo regularnie mytego) auta z parkingu podziemnego na parking, na który rozciągał się widok z okna gabinetu. Tak było staranniej i Doktor Podsiadek mógł rzucać na nie okiem, kiedy tylko podobna myśl przyszła mu do głowy.

Często przechadzał się po gabinecie w tę i z powrotem, z rękoma założonymi za plecami i od czasu do czasu unosił wskazujący palec prawej dłoni gestem nauczania lub pouczania, dodając do tego kilka niekoniecznie pasujących słów:
– A na drugiej stronie proszę nie zapomnieć o przecinkach. Musimy koniecznie wypracować nowy model poddawania punktów ECTS skutecznej kontroli. Sytuacja wymaga, abyśmy zajęli stanowisko w sprawie omawianej poprzednio.

W ten sposób Doktor Podsiadek ćwiczył postawy pasujące do gabinetu, ponieważ wiedział, że nic na świecie nie jest równie wymagające, jak stanowisko.

Z podobnej pozycji ćwiczenia postawy wyrwał go dzwonek telefonu na biurku. Odebrał po drugim sygnale, rzucając zainteresowane „halo”, co do którego starał się bardzo, by brzmiało rutynowo. Efekt ten trudno było uzyskać, ponieważ telefon na biurku Doktora Podsiadka dzwonił niezwykle rzadko.
– U rektora? Za pół godziny? Dobrze, będę – odparł do słuchawki po chwili skupionego wsłuchiwania się w głos płynący z Sekretariatu Rektora.

Wychodząc z gabinetu chwilę później stanął przed nieotworzonymi jeszcze drzwiami, poprawił krawat, obciągnął rękawy garnituru, odchrząknął i wyruszył na spotkanie. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi swojego nowego – i pierwszego w życiu, do czego nigdy by się głośno nie przyznał – gabinetu, zerknął ukradkiem w prawo, w lewo i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę i szybko, okrągłym ruchem przetarł tabliczkę na drzwiach. Głosiła: „Doktor G. Podsiadek, Pełnomocnik ds. ECTS”.

Z teczką wykładowcy pod pachą i wzrokiem wbitym w wykładzinę na korytarzu skierował się w stronę Rektoratu. Kiedy dotarł na miejsce, kilka osób siedziało już przy stołach ustawionych w sporych rozmiarów prostokąt. Doktor Podsiadek usiadł jak zawsze po lewej stronie miejsca Rektora, kilka krzeseł od czoła prostokąta – w połowie długości złączonych stołów. Wyjął z teczki starannie przygotowane: notatnik i pióro. Ułożył je geometrycznie na stole przed sobą i potoczył wzrokiem po obecnych. Prezentował się dobrze. Reszta uczestników spotkania cicho dyskutowała w grupkach, aż do momentu nadejścia Magnificencji.
– Witam Państwa i przepraszam za to małe spóźnienie – rozległo się od progu, w trakcie, kiedy postać Rektora przemierzała salę.

Doktor Podsiadek oniemiał, jego oczy zrobiły się duże, a wskazujący palec prawej dłoni, tak starannie ćwiczony do tego celu, ale w tragicznie nieprzystających okolicznościach, wzbił się ponad stołem i wskazał na Magnificencję. Sam Doktor Podsiadek bezwiednie lekko uniósł się zza stołu i po chwili zamarcia w podobnie nieadekwatnej pozycji, która wymusiła uwagę wszystkich, z Magnificencją włącznie, wykrzyknął z mieszanką niedowierzania i przerażenia:

– To kobieta!

Ilustrowała: spinelli/pinezka.pl