Sven zarabiał na życie prowadząc w Sztokholmie restaurację. Wziął ją w ajencję od pewnego polskiego imigranta imieniem Zenon, ale w tym momencie to nie ma wielkiego znaczenia. Sven był człowiekiem praktycznym, więc w lokalu wprowadził parę rozwiązań mających ułatwić pracę. Przemeblował między innymi kuchnię i zakupił dodatkową lodówkę na mięso, bliżej stanowiska pracy kucharzy, żeby nie musieli biegać z polędwicą po całym zapleczu. Załoga bardzo się z lodówki ucieszyła.

Niestety, ich radość nie trwała długo – mniej więcej do następnego poranka. Kiedy przybyli do pracy, zobaczyli, no cóż… ogromną kałużę wody na podłodze, a mięso w nowej lodówce było rozmrożone. Było to o tyle dziwne, że sama lodówka buczała wesoło i nie zdradzała żadnych oznak awarii.

Wezwano autoryzowany serwis. Fachowcy jednakże nie wykryli żadnej usterki. Powiedzieli, żeby skontaktować się ze sprzedawcą, jeśli problem się powtórzy i poszli sobie.

Lodóweczka przez cały dzień chłodziła jak trzeba, nakarmiona nową porcją mięsa. Jednak następnego poranka Svena i kucharzy powitał ten sam widok – wszystko płynie, a pośrodku jeziorka radośnie buczy lodówka. Fachowcy przybyli ponownie i ponownie niczego nie stwierdzili. Dla świętego spokoju wymienili agregat, nie żeby ten oryginalny był jakiś nie tego, tylko tak, na wszelki wypadek. Scenariusz w niezmienionej wersji powtarzał się przez kilka dni. Lodówka świetnie pracowała w ciągu dnia, ale, zupełnie jak małe dziecko, w nocy sikała pod siebie i w ogóle wypinała się na swoje funkcje chłodnicze. A fachowcy, wzywani raz po raz, bezradnie rozkładali ręce.

W końcu autoryzowany przedstawiciel zaproponował, że producent w ramach gwarancji wymieni lodówkę na nową. Tak też się stało i radość nastała wielka, acz krótka. To znaczy, trwająca do następnego poranka. Nowa lodówka, zupełnie jak jej poprzedniczka, w nocy lała pod siebie, a w dzień chłodziła jak gdyby nigdy nic. Wezwani fachowcy znów rozłożyli ręce w bezradnym geście. Producent wymienił lodówkę na kolejny egzemplarz, który jednakże z rana, zgodnie z tradycją,  przypomniał wszystkim, że panta rhei.
Sven położył laskę na profesjonalnych serwisantach, bo ich codzienne wizyty zaczęły być nie mniej upierdliwe niż latanie z surowym mięsem po całym lokalu. Ekipa wzięła się na sposób i na noc wynosiła mięso do innej chłodziarki, ustawionej daleko, ale działającej 24/7, a rano przenosiła je do nowej lodówki. I tak wszyscy zostali względnie zadowoleni.

Minęło kilkanaście miesięcy, przyszedł czas, gdy właściciel lokalu, Zenon, postanowił restaurację odremontować i upiększyć. Zenon miał w Polsce brata – Stefana, a brat miał smykałkę. Przybył więc Stefan do Sztokholmu. Bracia udali się do lokalu, by spojrzeć na niego okiem dezajnersko- inżynierskim. Obejrzeli, pomierzyli, wysunęli parę pomysłów i już mieli wychodzić. Lodówka, o której jest ta opowieść, stała w pobliżu drzwi i bzyczała wesoło.
– O, a to jest ta lodówka, o której ci mówiłem – powiedział Zenon – z tym też coś trzeba, kurna, zrobić – to rzekłszy, wyłączył światło.
Bzyczenie umilkło.
Stefan zapalił światło.
Lodówka zabzyczała.
Stefan jakby zaczął coś podejrzewać.
Zgasił światło.
Lodówka umilkła.
Zapalił. Zabzyczało.
Spojrzenie obu braci utkwiło na grubym, czarnym kablu, biegnącym przez środek sufitu i ściany, łączącym szeregowo, niczym lampki na choinkę, żarówkę i lodówkę.
– Trzy ekipy szwedzkich fachowców tu były… – mruknął Zenon.