Latarnia Magiczna
Teatrzyk
Rozmaitości Rzeczywistych
Cast’ra:
Antosza – grubaso-tłuścioch
Kosmici, w tym:
Kosmita Pie
Kosmita Dru
oraz Callampas – w drugiej odsłonie
Antosza był tak wzruszony, że o mało nie spadł ze stołka. Po raz pierwszy widział swoje słodkie oblicze. Do tego jeszcze osobistą, rozpiętą w całej osobliwości sylwetkę, dumnie uśmiechniętą, młodzieńczą i raczej, jak mu się wydawało, bardziej taką dżentelmeńską. Nie przywiązywał w tym momencie wagi do tego, że klisza, którą wyświetlał za pomocą podręcznej Latarni Magicznej, pochodziła sprzed wielu lat. Wykonał ją niezwykły człowiek.
Jogin z dziwnego kraju, który, bez przerwy powtarzał, że szczyci się wolnością godności w swej umiłowanej ojczyźnie i właśnie dlatego nigdy do niej nie powróci. Lecz przyszedł czas, a raczej przyszli po niego strasznie markotni panowie i zmusili go do powrotu, w imię tych samych ideałów, by, jak powiedzieli: „W bezpiecznej izolacji, przemyślał błędy i wypaczenia”. Powrót trwał o kilkanaście lat za długo, co było powodem owej bezowocności kontaktu Antoszy ze swoją niezwykłą fizjonomią.
Gdy tylko spoglądał na poplamiony, pożółkły ekran, na którym rysowała się dumnie młodość, płakał szczerze i z przejęciem. Było to na tyle niebezpiecznie, że mogło spowodować zakrztuszenie się smarkami lub łzami, co wiązałoby się z niedoborem tlenu w jego otłuszczonym mózgu. I jest to chyba jedyna z możliwych odpowiedzi, na pytanie, dlaczego właśnie tego dnia Antosza zapadł w głęboką śpiączkę.
Kosmita Pie: Leży.
Kosmita Dru: Jak zawsze. Nie byłoby tak, gdyby się trochę poruszał.
Kosmita Pie: Mówił, że bezruch go odmładza.
Kosmita Dru: Co on tam ściska w dłoni? – Kosmita rozwiera palce Antoszy. – Zobacz, to najprawdziwsza Latarnia Magiczna.
Kosmita Pie: Aha, dziś już nie ma takich. Dlatego jest tak niewłaściwie zwyczajna.
Kosmita Dru zapalił, niezwykle skomplikowaną w budowie i piekielnie drogą, jak na ziemskie standardy, atomową zapalniczką, małą oliwną lampkę umieszczoną w drewnianym pudle Latarni Magicznej. Przed ich wielkimi, czarnymi jak kosmos oczami, ukazał się niezwyczajny obraz…
Kosmita Dru: To chyba on? Jaki młody, przystojny i chudy.
Kosmita Pie: Leży sobie, uśmiechnięty. Trzeba coś z nim zrobić.
Kosmita Dru: Może…
Kosmita Dru zaczął wiercić się w miejscu, zrobił kilka głupich min, jakby próbował coś mądrego powiedzieć. Zachowanie Dru nie zdziwiło Pie, który z uwagą obserwował twarzowe zmaganie Dru.
Kosmita Pie: Daj sobie spokój z telepatią. Atmosfera Ziemi jest dla niej kiepskim przewodnikiem. Nie możesz tego po prostu powiedzieć. – Dru nadal robił kosmiczne, miniaste wygibasy. – Też o tym myślałem. Przecież to nicpoń, kiep i ciamajda. Nic innego prócz tego co powinniśmy z nim zrobić, nie możemy mu robić, choć…
Kosmita Dru: Ach, jak ty mądrze mówisz. – Odezwał się wreszcie Dru.
Kosmita Pie: Bo ja znam się na życiu, kochany. Znam je aż za dobrze, do jasnej, cholernej czarnej dziury! – Nadął się jak balonik Pie. – A skoro mówimy o czarnej dziurze, to należy go włożyć w coś równie, albo jeszcze bardziej czarnego.
Za pomocą kosmicznych ingrediencji, wlewanych z ochotą i bulgotem w pulchne usta Antoszy oraz niezwykle skutecznej kosmicznej technologii, Antosza powoli zamieniał się w nie większego od zapałki ludzika. I w tak skromnej powadze cielesności został włożony, w inne, nieco większe, lecz podobne do Latarni Magicznej, drewniane pudełko z dużym ekranem, które kosmici natychmiast wystawili na działanie nie tylko promieni słonecznych, ale na równie nieprzewidywalne promieniowanie kosmosu. Promienie słoneczne (promieniowanie kosmiczne było już w środku) przeniknęły mały otwór w ścianie skrzynki, którą nie wiedzieć czemu, kosmici nazwali standardowo „camera obscura” i po zatrzymaniu się na nieprzezroczystych obiektach, w tym także na Antoszy, odtworzyły fantastyczne zarysy mieszanych kształtów na przeciwległej przezroczystej ścianie. W tym czasie Antosza wybudzał się powoli ze swej z nieprzeniknionej śpiączki. Długo ziewał i z zadowoleniem drapał się po rozłożystym nosie, na koniec czknął i nieoczekiwanie wstał, zaskakując nie tylko kosmitów, ale i samego siebie. Rozejrzał się wokół zmrużywszy oczy, lecz gdy poczuł ciepło promieni, natychmiast ogarnęło go niewymowne szczęście. Zaczął tańczyć i radować się, a nawet odgrywać komiczne scenki, których koszarowa proweniencja znacznie ograniczała ekspresję. Kosmici ustawili camere obsucre z Antoszą w środku, w swoim wielgaśnym statku w taki sposób, aby promienie słoneczne swobodnie wpadały do jej środka. Otoczeni wszechobecną elektroniką, zasiedli w swych próżniowych fotelach i unosząc się z kosmiczną lekkością, zawiśli w sielankowym rozanieleniu, wpatrzeni w rozświetlony promieniami słońca i kosmosu półprzezroczysty ekran. Jak się później okazało podglądanie Antoszy, zajęło im ładnych parę eonów świetlnych. Wreszcie, z wyraźną niechęcią, odwrócili oczy od ekranu, by zamienić ze sobą te kilka znaczących zdań.
Kosmita Pie: Myślisz, że wystarczy przestrzeni? Wcześniej wciąż narzekał, że wszędzie mu ciasno.
Kosmita Dru: Nie sądzę, żeby chciał cokolwiek zmieniać.
Kosmita Pie: Umieszczenie go w tej skrzynce jest takie, ach po prostu normalnie zwierzęce.
Kosmita Dru: Mam nadzieję, że Antosza wreszcie rozpieprzy ten pociąg, inaczej nie uratuje zdesperowanej ludzkości, albo przynajmniej niech uwiedzie słodką Callampas.
Kosmita Pie: Co ci chodzi po głowie? Czy ciągle muszę ci powtarzać, że jest niewinny? Poza tym, jak to ma uwieść Callampas, skoro już od dawna jest uwiedziona?
Kosmita Dru: Wznosząc oczy do gwiazd. – Dobrze, dobrze, przyznaję, masz rację, Antosza jest zawsze bez winy, jest wielki i czysty.
Kosmita Pie: To przecież nasz bohater. Heros naszej dwusetnej pierwszej skrzynki z dziesiątego rzędu. O, jak dobrze, że cofnęliśmy się w czasie i ukradliśmy camerę, na dodatek z tak niewybrednie fascynującym osobnikiem. Jakaż nudna byłaby bez Antoszy ta niekończąca się podróż po Wszechświecie.