– Nie jest źle, mała. Myślę wręcz, że najgorsze już za nami – Pan Młody otarł lnianą chustką pot z czoła i oparł je o czoło Panny Młodej.
– A ja myślę, że mam już dość. Usiadłabym, ściągnęła to przebranie i odpoczęła w spokoju – szepnęła mu do ucha Panna Młoda.
– Pojutrze, kotku – rzeczowo odparł Pan Młody uśmiechając się szeroko do przechodzącej Teściowej  – póki co, sporo pracy przed nami. Ostrzegałem.

Po trzeciej nad ranem beztroskie szaleństwo wymieszane z potem kilkuset ludzi zaczęło skraplać się na ścianach sali w wiejskiej remizie. Krople ociężale ściekały po warstwach starej farby, tworząc zacieki, a następnie skwapliwie zbierane do dzbanów przez krzątające się wśród tłumu gości kelnerki, wracały na stoły w postaci żółtawej, mdłej wódki.

Mężczyzna o niebiańsko smutnej twarzy, siedzący w kącie, cicho kontemplował widok kolejnego kieliszka. Jego twarz była tak posępna i zadumana, że nie pasował do ogólnej konwencji zabawy i rozpasania. W zasadzie mogłoby go tu nie być, los zrządził jednak, że jego obecność w tym miejscu była absolutną koniecznością i usprawiedliwić mogłaby go tylko nagła choroba lub osobiste nieszczęście.
Ponieważ nic takiego się nie wydarzyło, siedział otoczony upiornym łomotem wiejskiej kapeli i kilkunastu tańczących par, i kontemplował drżący menisk weselnej wódki. Tak się złożyło, że był ojcem panny młodej i nie cierpiał hucznych imprez. Siedział więc ze strapioną miną i nieco ponuro myślał o przyszłości. W kolejce do ożenku czekały bowiem trzy młodsze córki.

– Na stole Teściów nie ma wódki – powiedziała Panna Młoda do Pana Młodego – mógłbyś coś z tym zrobić?
– Już lecę. Ty przysiądź się do stolika Szwagra – zasapany Pan Młody pognał w stronę kuchni podkręcać obroty kelnerek zostawiając Pannę Młodą w pół obrotu.

Weselnicy systematycznie wchodzili na wyższe obroty. Kolejne butelki alkoholu pękały z cichym trzaskiem na zastawionych mnogością jadła stołach, wprowadzając umysły gości w stan najwyższego podrażnienia. Jedynym wentylem bezpieczeństwa był dziki taniec, co raz to któryś z mężczyzn o zamglonym spojrzeniu podrywał się z przytupem i proponował szybkiego dreptanego kobiecie znajdującej się akurat w zasięgu jego ramion. Po chwili płonące zelówki tanich lakierek tancerzy wypełniały parkiet swądem tlącej się gumy i chińskiego kleju. Z parkietu podnosił się żółty kurz i zamazywał kontury rzeczywistości.
Rzeczywistość najsłabiej reprezentowana była przy stoliku okupowanym przez starców. Niektórzy z nich przeżyli wojnę i okupację, inni dwie wojny i okupację, jeszcze inni twierdzili, że więcej. Nie miało to najmniejszego znaczenia, gdyż w przytłumionych czasem i okropnościami życia głowach wspomnienia mieszały się, niczym cement z piaskiem i wodą w betoniarce, i uzyskiwały w miarę jednolitą strukturę. Niezwykłe to zjawisko owocowało powstawaniem nowej historii pełnej szalonych potyczek, szarż i starć.
Starcy doskonale czuli się w weselnym hałasie i rozgardiaszu, gdyż przypominały im zgiełk pola bitwy. Kurz i pył wiercące w nosie pachniały spalonym prochem, krzyki pijanych weselników brzmiały niczym jęk postrzelonych wrogów ojczyzny, a tupot na parkiecie zamieniał się w tętent koni. Co do koni – starcy nie byli jednomyślni w ocenie tego dźwięku, ponieważ w większości służyli w piechocie i tętent konia kojarzył im się głównie z nadjeżdżającym porucznikiem, hrabią o nienagannie przystrzyżonych wąsach, który zmarł w pierwszych dniach wojny ze wstrętu do brudnej bielizny.

– Za piętnaście minut musimy być u fotografa w mieście – powiedział Pan Młody do Pani Młodej i gromady Drużbów – zbierajcie się, musimy jechać.
Towarzystwo opuściło posmutniałe nagle kieliszki i zaczęło wciągać na siebie przymięte stroje galowe. Na piersiach mężczyzn wisiały różowe kwiatki oznaczające Drużbów, piersi dziewcząt pełniących role Drużek wypychały ciasne przestrzenie balowych sukien. Samochody wąskimi klinami świateł rozcinały mrok, zbliżając się do sennego miasteczka, gdzie w swoim rzęsiście oświetlonym atelier czekał zagubiony artysta. Małomiasteczkowy fotograf.

Serca starców ożywiały się podczas wojennych wspomnień, zaś ich zmysły igrały ze zbyt wcześnie postarzałymi ciałami na widok wirujących sukien tancerek. W swoim wewnętrznym rozedrganiu nie różnili się od młodzików pochylonych nad stołem w kącie sali.
Młodzieńcy raz po raz podkręcali pierwociny wąsików i wzdychali, patrząc, jak ich starsi koledzy wycinają hołubce ze zgrabnymi dziewczętami w ich wieku. Z butelek osłanianych rękawami przydługich koszul nalewali pod stolikiem toksyczny napitek do swoich pierwszych pucharów i niczym ich przedwojenni dziadkowie, znienacka zaczynali wkraczać w dorosłość. Myśli ich napinały się niczym dźwięczące aureole wokół niewinnych, płowych grzywek, a po chwili zaciskały się wokół mózgu, wyżymając go z dziecięcych doznań. Młodzieńcy powoli zapominali mowę ptaków i drzew, z którymi jeszcze w kołysce toczyli długotrwałe konwersacje. Wspomnienia radosnej beztroski ulatniały się, ustępując miejsca aktualnemu natłokowi wrażeń. W bezgrzesznych duszach nabrzmiewały chore ziarna wypełnione niecierpliwą, pulsującą chucią.

Na widok radosnego oblicza fotografa Pan Młody i Panna Młoda zesztywnieli i zamienili się w woskowe figury, żywcem przypominające postaci ze słynnego muzeum figur woskowych w Odessie. Pierwszy Drużba, przerażony tym widokiem, wymknął się bezszelestnie, aby dokonać popularnej transakcji, polegającej na wymianie pieniędzy na alkohol.

– Przyniósł wódkę – syknęła do Drugiego Drużby Druga Drużka – leć kupić coś do popicia, bo nie ręczę za jednolitą kolorystykę mojej sukni i twojego garnituru!
Wizja, która nastąpiła, przeraziła Drugiego Drużbę na tyle, że zdecydował się na desperackie posunięcie i na moment zatrzymał czas. Po zatrzymaniu czasu, spokojnie udał się do najbliższego sklepu, wyciągnął z lodówki mrożoną lemoniadę, położył przed zastygłą sklepową garść drobnych i powrócił do Zakładu Fotograficznego.

– Kupiłem, kochanie – wpadł w słowo Drugiej Drużce, wprawiając ją w osłupienie, dostępne do tej pory tylko dla pary młodej. Obok, z rażąco w obliczu zaistniałych okoliczności radosnym obliczem, osłupiał zagubiony artysta.
Sytuacja stawała się poważna. Ciemności zawisły nad Światem. Pierwszy Drużba po omacku porozumiał się wzrokiem z Drugim Drużbą i z cichym plaśnięciem zerwał zawleczkę z odbezpieczonej wcześniej flaszki wódki. Zawirowało zapomnienie i w jednym momencie życie w tysiącu ujęć wypełniło zamarłe chwilowo atelier. Pan Młody energicznym ruchem zaciśniętych szczęk zdarł z uda Panny Młodej batystową podwiązkę, błysnął flesz i wszystko zaczęło się od początku. Nie zostało nic więcej, jak tylko zasiąść w wygodnych fotelach samochodów i w poszukiwaniu własnej tożsamości powrócić w sam środek rozgrzanego do bólu wesela.

Niebo nad pagórkami zaczynało szarzeć. Słońce nieuchronnie zbliżało się do krawędzi Świata, niemniej przerażone postanowiło zatrzymać się na chwilę, dopóki nie nadejdą poranne obłoczki. Brzask stopniowo oświetlał pobojowisko przed wiejską remizą. Remiza wirowała nadal w otępieńczym tańcu i zabawie, pijani członkowie kapeli przestali słyszeć się nawzajem i każdy grał coś innego. Muzyka przestała być ważna, liczył się rytm i tempo. Weselnicy dawno już przekroczyli bariery zdrowego rozsądku i niecierpliwie podnosili promile alkoholu we krwi. Magiczna bariera trzech promili została przełamana o piątej nad ranem i towarzystwo zaczęło się przerzedzać. Tym, którzy wytrwali, podano posiłek regeneracyjny – barszcz z krokietem. Po barszczu muzycy spięli się jeszcze na kilka numerów, które ostatecznie zakończyły balangę.
Po następnej godzinie na sali pozostali Państwo Młodzi i Drużbowie.
– Chodźmy się trochę zdrzemnąć – powiedział Pan Młody i czknął przerażająco – jutro poprawiny.


Ilustr. Anna Fudyma/pinezka.pl