Upiór na Mazurach
Lilka była urocza – miała 170 cm wzrostu, króciutko ścięte, brązowe włosy, duże, szafirowe oczy i prześliczną buźkę. Do tego miała bzika – bała się zwierząt! Żadne z nich nigdy nic złego jej nie zrobiło, ale ona wiedziała swoje: pies pogryzie, kot podrapie, kura podziobie, krowa pobodzie, a koń może kopnąć. Dlatego jak ognia unikałam wypraw z moją przyjaciółką na wieś. Kiedyś, w środku lasu, prosto spod nóg wyskoczyła jej żabka – taka mała, zielona. Lilka jak szalona rzuciła się do ucieczki, a potem musiałyśmy nadrabiać dobre dwa kilometry i wędrować na kwaterę przez kartoflisko.
Tym razem pojechałyśmy pod namiot. Tam, gdzie mieszkał mój wujek, było przecudne, czyściutkie jezioro, wokół las i żadnych turystów – cisza i spokój. Tylko kilkoro kuzynostwa postanowiło spędzić wakacje w tym uroczym zakątku, wszystko więc wyglądało zachęcająco.
Dojechałyśmy bez większych przeszkód – jeśli nie liczyć straszliwego tłoku w autobusach i żaru lejącego się z nieba. Wujek pokazał nam, gdzie najlepiej rozstawić namiot, uprzedził, że za laskiem biwakuje czterech studentów i zaprosił na kolację. Potem poszłyśmy spać do namiotu. Mówiąc ściśle – chciałyśmy pójść spać. Raptem coś zaczęło stukać o tropik. Lilka zapytała mnie szeptem: – Co tak puka? A ja głupia – ech – zamiast skwitować, że to jakieś żołędzie, szyszki, kasztany, w co by na pewno uwierzyła, odpowiedziałam: – Chrabąszcze spadają. Natychmiast tego pożałowałam. Lila wyskoczyła z namiotu jak oparzona! W białej, długiej nocnej koszuli i boso! Zanim się za nią wygramoliłam, trochę czasu minęło. Jakieś kilkanaście sekund, może minuta? Włożyłam sandały i też tylko w pidżamie pognałam za nią. Biegłam, ciesząc się w duchu, że nie popędziła prosto do jeziora. A Lila krzyczała, właściwie to darła się przeraźliwie! Widziałam, że kilka razy się przewróciła. W końcu dotarła do miejsca, gdzie biwakowali studenci.
Chłopaki rozpaliły ognisko i spokojnie sączyły sobie gorzałkę, coś tam przy tym podśpiewując. Pomyślałam, że na dzisiaj to mają dosyć.
Chwilę potem… Zamurowało mnie, bo ujrzałam niecodzienną scenę: kilku chłopaków uciekało tak, ze aż się za nimi kurzyło, a jeden klęczał w jakiejś dziwnej pozycji – zasłaniał oczy dłońmi i jęczał: – Nie! Nie będę więcej, nie będę! Tylko nie rób mi krzywdy!
Po drugiej stronie nad ogniem majaczyła się jakaś postać. Lila? Już nie krzyczała, stała tylko jak słup soli. Wolałam nie czekać, co będzie dalej. Złapałam przyjaciółkę za rękę i powlokłam z powrotem do namiotu. Dopiero wtedy zobaczyłam, jak wygląda i aż się zachłysnęłam – na główną bohaterkę horroru nadawałaby się idealnie! Cała w jakichś zielskach, gałęziach, umazana czarną ziemią i… krwią! Jakby przed chwilą ktoś ją nożem przejechał i wrzucił do świeżo wykopanego grobu. Albo jakby jej toporem przyłożył. A to tylko jakaś trawa tak jej się do twarzy przylepiła. Poza tym okazało się, że rozcięła sobie jedną żyłkę w nadgarstku. Widocznie przewracając się trafiła na szkło lub coś równie ostrego. Na szczęście Lila chodziła do Liceum Medycznego i – już uspokojona – szybko doprowadziła się do ładu.
Następnego dnia przyjechała rodzina. Nic im jeszcze nie zdążyłyśmy opowiedzieć, a potem okazało się, że jeden z kuzynów zaprosił studentów do nas na ognisko. Uprzedziłam tylko Lilę, że sama będzie się tłumaczyć ze swoich fobii i czekałam na rozwój wypadków. Chłopcy byli bardzo sympatyczni, do Lili żadnych pretensji nie zgłaszali – impreza nabierała rumieńców. W końcu jednak wyszło szydło z worka. Gosia, jedna z moich kuzynek, zaczęła snuć jakieś opowieści o duchach i nasi goście nagle zamilkli. Towarzystwo usiłowało wyciągnąć z nich, dlaczego tak raptownie ucichli. Z początku mieli trochę oporów, ale w końcu…
– No, tak naprawdę to nie wiemy, czy mieliśmy wczoraj zbiorowe delirium, czy widzieliśmy ducha, ale to było coś strasznego… Siedzieliśmy sobie przy ognisku, gdy nagle usłyszeliśmy dziwne odgłosy – jakieś potępieńcze zawodzenie, wycie, wrzaski, jęki, a potem prosto na nas wypadło to coś… Upiór, a właściwie upiorzyca, albo może strzyga – cała we krwi. jak pocięta siekierą i umazana świeżą jeszcze ziemią. Widocznie dopiero co z grobu wylazła. Wysoka na dwa metry, czarne długie rozczochrane włosy, straszne białe kły, ślepia jej się świeciły na czerwono i jeszcze ten głos! Straszna była! Uciekliśmy, tylko Waldek został. Na szczęście nic mu nie zrobiła – pewnie ognia się bała. I co w tym wszystkim najgorsze – opowiadający zawiesił głos – wszyscy, jak tu siedzimy, widzieliśmy dokładnie to samo!!!
– A jaka była wściekła! – zaczął drugi – Chciała się na nas rzucić! Wiecie – dodał ściszonym głosem – tu pewnie jakąś dziewczynę zamordowali i gdzieś zakopali, i ona teraz straszy…
Zasłoniłam twarz rękami – śmiech był chyba nie na miejscu, rodzinie zaś postanowiłam wyjaśnić wszystko na osobności. Lilka z zainteresowaniem przyglądała się własnym paznokciom. Taaak, to straszne. Upiory grasują nad polskimi jeziorami, aż strach pod namiot wyjechać…