Szpieg z Krainy Deszczowców uderza w środy
– To nawet nie jest deszcz – pomyślał zasuwając czarny płaszcz i skacząc w rzeczywistość rozciągającą się za bramą.
Drobna zawiesina lepiła się do oczu, dłoni i ust. Paskudztwo wciskające się wszędzie, prowokujące słowa, które nie powinny być wypowiedziane, myśli które nie powinny się pomyśleć. Zacięte twarze mijanych kobiet, zaciśnięte kościste palce, skulone sylwetki. Ciśnienie spacerowało po piwnicach z pochylonym nisko karkiem, przygniatając wszystko co napotkało na swojej drodze. Poczuł uciążliwą świadomość noszenia na głowie kilkukilometrowej warstwy powietrza, tak nieznośnie realną, że zaczął obawiać się, iż niebo faktycznie spada mu na głowę. Poczuł duszność i suchość w ustach, która dziwacznie kontrastowała z wilgocią naokoło. Przez ostatnie miesiące znienawidził miejsca, które inwigilował na wyraźne polecenie swoich szefów. Czuł się stary i zmęczony nieustannym cynizmem, pozwalającym mu na co dzień uprawiać zawód, któremu od kilkunastu lat poświęcił się bez reszty.
Ostatnie zlecenie jakie podjął, było schematyczną, prostą robotą. Robotą z gatunku sucho/mokro. Wprowadzał zakłócenia w klimacie nad tym dziwnym krajem, beznamiętnie przyglądając się efektom swoich działań. Susze i przymrozki wykończyły niemal wszystkie uprawy. Ulewne deszcze powodowały powodzie, które niszczyły to, co pozostało. Jego szefowie gratulowali mu skuteczności i przelewali kolejne sumy na jego tajne konto.
– Pieprzona pogoda – powiedział mijający go mężczyzna. W zasadzie chłopiec z typowo dziecięcą radością świata na twarzy, przytłumioną nieco bardzo niekorzystnym biometrem.
– Fakt – przytaknął jego ponury, przygarbiony towarzysz.
– Gdybym dopadł tego buca, który tym wszystkim steruje, powyrywałbym mu nogi z dupy. Od kilku miesięcy huśtawka. Słońce, deszcz. Deszcz, deszcz, słońce takie że mózg się topi, mróz.
– Grad, burze, pioruny, grad, ulewy i grzmoty – uzupełnił ponury – Utłukłbym sukinsyna. Podobno agenci rządowi są bliscy namierzenia tego fiuta.
Poczuł przemożną chęć, aby ujawnić się przed nimi, przebiec po ścianie mijanego akurat budynku, stanąć przed ich zdumionymi twarzami, rozpostrzeć płaszcz i pokazać całą skomplikowaną aparaturę, ściśle oplatającą jego ciało. Jednym gestem pozbawić oka wyższego, skręcić kark ponuremu i stanąć nad nimi wypalając swój widok w ich gasnących źrenicach. Rozmarzył się przez moment, przymykając oczy i wyłączając zmysły.
– Ej gościu! Uważaj! Uważaj! Uwaaaaaażaaaaajjjj!!!…
Cofający z bocznej ulicy buldożer dotarł w okolice jego klatki piersiowej. Czuł ciężar miażdżący komórki i wyciskający z niego życie. Dwójka chłopców pochylała się nad nim z niepokojem w oczach.
– Nie wyliże się – powiedział wyższy.
– Mhmm, nie ma szans – przytaknął ponury.
– Kurwa mać. Co to za gość?? – rzucił w przestrzeń operator buldożera, który odsunął nieco swoją maszynę i podbiegł do leżącego szpiega.
W ostatniej chwili pomyślał, że dobrze mu było w tym mieście. Z ogromnym wysiłkiem ustawił swoje urządzenie zakłócające w pozycji “normal”, odetchnął jeszcze raz głęboko, po czym zdematerializował swoje ciało, połączył je w jedno z duszą i przeniósł się w inną przestrzeń. W przestrzeń, o której marzył od dzieciństwa.
– Widziałeś stary, to był cud. Pieprzony cud na naszych oczach!
– Jaki tam cud, zwykła halucynacja.
– A operator buldożera?
– Pijany był chłopak i tyle.
– Pieprzysz. Uważam że byliśmy świadkami wniebowstąpienia…
Rozmowa zanikała w tłumiącej wszystkie odgłosy mżawce.