Pies siedział w kuchni, wpatrując się intensywnie w lodówkę. Paweł zrozumiał komunikat. Dał mu resztki wędliny i wlał mleka do głębokiego talerza. Zwierzak  mięso pochłonął błyskawicznie, ale mleka nie ruszył. Widać napił się jesiennego deszczu i nie był spragniony.
Mleko. Nie znosiła mleka. No właśnie. Elżbieta nadal była dla niego wszechobecna.

Ile to już czasu? Upłynęło prawie jedenaście miesięcy, prawie rok, kiedy to dowiedział się o śmierci swojej żony. Wypadek samochodowy. Styczeń. Lód zamiast asfaltu. Pewnie włączyła jakiś energiczny kawałek, spontanicznie przycisnęła pedał gazu. Zapomniała o ślizgawicy, jak to ona, i odleciała. Mógłby założyć się o piwo z samym Bogiem, że ze śpiewem na ustach.
Czy już doszedł do siebie? Nie całkiem, lecz znalazł w sobie siłę, aby podjąć próbę stawienia czoła rzeczywistości. Chciał wrócić do pracy i w niej odnaleźć cel i rytm życia. To dlatego umówił się dziś po południu z bratem, a zarazem wspólnikiem, żeby omówić wszelkie szczegóły związane z jego wielkim powrotem do rodzinnej firmy.
Na myśl o Adamie rozpierała go duma. Zaraz po uzyskaniu dyplomu London University na kierunku marketing i zarządzanie, dokładnie dwa lata temu, powrócił do kraju i od razu świetnie odnalazł się w interesach. Od kilku zaś miesięcy z ogromnym powodzeniem, praktycznie sam, przy niewielkiej pomocy schorowanego już ojca, prowadził firmę. Okazało się, że nie miała racji żona, która dość sceptycznie podchodziła do umiejętności świeżo upieczonego absolwenta.
A to właśnie dzięki nim Paweł mógł pozwolić sobie na „odrobinę” słabości. Zaraz po tym, jak dowiedział się o wypadku, zwaliło go z nóg. Dosłownie. Następnego ranka po prostu nie podniósł się z łóżka i tak tkwił w brudnej, przepoconej pościeli dniami, tygodniami, być może nawet miesiącami. Stracił poczucie rzeczywistości. Oczywiście wychodził czasem, a jakże, lecz jedynie po whisky, brandy, Johnnie Walkera, gin, koniak, luksusową i tym podobne produkty spożywcze. Gdyby nie brat, marnie by skończył. Prawie codziennie odwiedzał go, wstawiał  pod prysznic i wciskał w niego na siłę jakiś ciepły posiłek. Jego mały braciszek! A przecież to Paweł zawsze się nim opiekował! Zawsze starał się zastąpić mu i zmarłą matkę, i ojca, który, bez przerwy w interesach pomiędzy Paryżem a Londynem, wpadał tylko na chwilę, aby trochę wytarmosić malca lub podarować mu jakiś drogi prezent.

No nie! Tak nie może być! No żeby mokry pies ładował się na fotel?! Niedoczekanie! Zerwał się na równe nogi i z furią podbiegł do winowajcy. Pies jednak zwinnie uniknął gwałtownego uderzenia i wylądował na podłodze, na plecach, ze skulonymi uszami i podkurczonymi łapkami. Hm, to jednak suczka. A już nadał jej imię: Szarik – niezbyt oryginalne i dość tendencyjne, lecz wcale nie miał ochoty silić się na wyjątkowość. I co teraz? Jak ma na nią wołać? Szariczka? Eee tam. Ostatecznie, jakie to ma znaczenie? Niech zostanie Szarik.
Gdy ochłonął, zdumiał się. Chciał uderzyć zwierzę? Przecież nie miał zwyczaju bić kobiet, dzieci, czy zwierząt. Jezu. Co się stało? Ach tak, to przez ten fotel. To był jej ulubiony fotel. Nigdy nie korzystał z tego mebla i nie pozwalał na to innym. Nawet w alkoholowym letargu dostawał szewskiej pasji, gdy Adam zmierzał, by w nim usiąść. I właśnie pies „sprofanował” mebel.
Wracając do swojego kolejnego drinka Paweł postanowił skończyć z tą bzdurną dziecinadą – to przecież zwykły fotel. A Elżbieta to już przeszłość.
Psiak zbliżył się nieśmiało, usiadł przy nim i położył Pawłowi łeb na kolanach w geście oddania i głębokiego przywiązania. Odwrócił te swoje zatroskane oczy. Głowa psa zsunęła się i położyła na jego stopach. Zrobiło się ciepło, miło, przyjemnie – najpierw w stopy, a później fala ciepła ogarnęła całe ciało, wywołując wypieki na twarzy. Od dawna nie zaznał tych uczuć i nawet nie podejrzewał, jak straszliwie tęsknił za dotykiem innej żywej istoty.

Nagle olśniło go, na czym polegała potężna siła żony, której zupełnie uległ. Jego ukochana kobieta zgłębiła wielką tajemnicę, z którą od lat próbowały zmierzyć się liczne czasopisma kobiece (począwszy od Bravo Girl, a skończywszy na Harper’s Bazaar). Wcale nie chodziło o przyjaźń, szczerość, lojalność czy zachowanie wolności osobistej, i nawet nie o seks. To są tylko dodatki, bardzo istotne, cenne, może nawet niezbędne, lecz nie one dawały gwarancję długotrwałego, satysfakcjonującego związku. Tylko jedna rzecz potrafiła przywiązać mężczyznę łańcuchem do kobiety tak na wiek wieków: dotyk. Na spacerze, w kinie, w domu u siebie czy u znajomych – cały czas czuł ciepło jej ciała. Jej ręka wciśnięta w jego dłoń w kieszeni płaszcza, noga przełożona przez jego nogę, jej nos przy jego policzku, głowa na ramieniu. Z czasem przestał reagować jak dzikus na jej wiecznie nienasyconą cielesność, przyzwyczaił się, oswoiła go i w końcu wręcz uzależniła od siebie. Dlatego właśnie nienawidził kłócić się z nią. Uparty był jednak i dumny, jak każdy prawdziwy mężczyzna, bowiem nawet gdy udowodniła mu, że źle uczynił, udawał, że zupełnie nie rozumie o co chodzi. Nadchodziła więc era lodowcowa – cisza, napięcie, osamotnienie, mróz. Zero seksu, zero dotyku. Mógł znieść wszystko, lecz gdy wynosiła się na noc do salonu na kanapę, już wiedział, że sprawa jest poważna i że nie będzie w stanie tego długo wytrzymać. Tak więc robił wszystko, aby w ogóle nie dopuścić do sytuacji podbramkowych – albo obracał wszystko w żart, albo po prostu milczał jak zaklęty.

Paweł poczuł się potwornie zmęczony. Wstał na chwilę, aby włączyć radio i przegonić myśli, odpocząć od niej. Usłyszał głupawy refren: Be a good boy and say something nice to me…
„– Powiedz mi coś miłego…
– Ludzie! No a cóż ja ci mam powiedzieć?!
– Oj nie wiem. To już ty powinieneś wiedzieć.
– Hmm… Zrobimy tak: powiesz mi, co chciałabyś usłyszeć, a ja powtórzę. Słowo honoru!”
Wtedy wybuchnęła śmiechem, jak zwykle, lecz oczy pociemniały jej ze złości. Wyszła do koleżanki i długo nie wracała. Tylko Elżbieta potrafiła tego dokonać – połączyć wściekłość z wesołością w tej samej sekundzie.  Droczyła się z nim, bo dobrze wiedziała, że świata poza nią nie widzi! Czemu do licha to wspomnienie powracało do niego tak natarczywie?
W łóżku również dobrze się rozumieli. Jedno spojrzenie na nią i stawało się jasne, czy pragnie go czuć w sobie czy woli ustami, czy chce kontrolować, czy zostać ujarzmioną, a wszystko działo się w pięknej, romantycznej oprawie – półmrok, świece, nastrojowa muzyka. Była prawdziwą damą, więc traktował ją jak damę. Taaak. Cieszyli się naprawdę znakomitym seksem.

A przynajmniej tak mu się wydawało – do momentu, gdy znalazł tę cholerną serwetkę w kieszonce jej obcisłego sweterka. Pewnie miała przekazać ją dyskretnie w odpowiedniej chwili, między jednym kęsem a drugim. Okazja się jednak nie nadarzyła i liścik powędrował bezwstydnie w niepowołane ręce, czyli, niestety, w ręce Pawła.
No, nieźle było w tym zoo. Następnym razem zamawiam sobie anala w kiblu. W ten piątek, w naszym klubie
.

Jakby dostał siekierą między oczy. Nie tylko fakt, że go zdradziła, wywarł na nim wrażenie, lecz również wulgarność formy, w której się o owej zdradzie dowiedział. Co? Jego księżniczka – taka subtelna, wrażliwa, wyrafinowana – i takie słowa?! Zaczął się śmiać. No tak, a Adam ostrzegał go, że żonka ma zdecydowanie za długi łańcuch. Nie przestawał się śmiać przez ładnych parę dni. Potem wpadł w furię. Przed domem na trawniku urządził sobie okazałe ognisko z jesiennych liści i wszystkich jej rzeczy, które zdołał wyszukać w najbardziej zapomnianych zakamarkach domu.
Jej tandetnego pamiętnika jednak nie zdołał odnaleźć, co wpędziło go w jeszcze większy szał. Miał nadzieję, że się z niego dowie: jak długo? dlaczego? a przede wszystkim: kto to? Prowadziła ten pamiętnik odkąd sięgał pamięcią i nigdy, ale to przenigdy nie pozwoliła przeczytać mu choćby jednej parszywej strony. „Są myśli i opinie tak osobiste, że nawet najbliższe osoby nie powinny ich nigdy poznać” – twierdziła. Bla, bla, bla, zwłaszcza gdy ma się sporo do ukrycia, tak jak na przykład fakt, że pieprzy się po klatkach z jakimś orangutanem!
Szał ustąpił miejsca totalnemu odrętwieniu, które z czasem przekształciło się w silną depresję. Kiedy już dotykał dna, postanowił szczerze rozmówić się sam ze sobą.

Dobra. Przyznał, że nie mógł chełpić się mianem znakomitego kochanka. Cholerne trzydziestolatki. Najchętniej robiłyby to codziennie! Paweł dobijał czterdziestki i nie zanosiło się na kryzys wieku dojrzałego. Zamartwiał się, czy zdoła zaspokoić tę jedną jedyną kobietę, choćby tylko częściowo. Dużo pracował, był wiecznie zmęczony i raz w tygodniu zupełnie mu wystarczał. No a poza tym miał przedwczesny wytrysk. Ale to z jej winy, bo jęczała i to w taki sposób, że nikt by długo nie wytrzymał! Czasami desperacko przykrywał jej usta dłonią, co okazywało się jeszcze gorsze w skutkach. Doskonale wiedziała, czemu to robi i zupełnie wariowała – delikatnie podgryzała mu palce, prężyła się, wyginała, sutki nabierały ciemnobrunatnego koloru, a piersi – gigantycznych rozmiarów. No i oczy – rozpalały się, ale to jego paliły w twarz. Zawsze więc kończyło się tak, że przewracał ją na brzuch i, znacznie blokując jej ruchy, kończył biorąc ją od strony pleców. Oszczędzał trochę czasu, lecz zazwyczaj i tak nie starczało go dla niej.
To dlatego Elżbieta poszukała sobie kochanka, zwłaszcza, jak sama mu powiedziała, że marzyła o takim czysto fizycznym romansie. Już w pierwszym roku znajomości pożaliła się, że mężczyźni zawsze widzieli w niej żonę i matkę swoich dzieci, a ona najzwyczajniej w świecie miała ochotę na dziki seks z kimś zupełnie obcym. Właśnie w poszukiwaniu tego typu doznań zerwała kilkuletni stały związek z jego poprzednikiem. I trafiła na niego, faceta, który też nie potrafił po prostu jej przelecieć, chociaż chętnie i często czynił to z innymi młodymi, jędrnymi studentkami w nocnych klubach. Kiedy jednak Ela zamruczała mu do ucha: „Świetnie tańczy się nam razem. Wiesz, co mówi się o parach, które doskonale rozumieją się w tańcu?”, wypalił: „No, że oboje mają świetne wyczucie rytmu”.  Nie wierzył własnym uszom, bo zawsze skwapliwie podchwytywał niedwuznaczne podteksty. Delikatnie pocałował ją w rozgrzaną tańcem szyję i poczuł jak przeszywa ją dreszcz. Rok później oświadczył się, a ona powiedziała: tak.
Wtedy Paweł był przekonany, że zgodziła się wyjść za niego, ponieważ rozszyfrował ją. Gdy zwierzyła się ze swojej fantazji, zapytał: „A czy ty kiedykolwiek zastanawiałaś się, czy w ogóle potrafiłabyś to zrobić, gdybyś już miała tę okazję?” i to pytanie zbiło ją z tropu. Myślał więc, że uświadomił jej prawdę o niej samej. O, jakże się mylił, głupiec jeden. Potrafiła to zrobić: w zoo, w toalecie publicznej i cholera wie, gdzie jeszcze!

Szczera rozmowa z samym sobą bardzo, ale to bardzo mu pomogła. Po fazie depresji nastąpiła faza wyciszenia i pogodzenia się z  odkrytą prawdą, która paradoksalnie nastroiła go całkiem optymistycznie. Nie sprawdził się jako partner seksualny, zgadza się, lecz udany seks to tylko kwestia treningu. Istotne było to, że potrafił kochać. Uświadomił sobie, że miłość to nie czysty przypadek, czy jakiś tam dar, wręczany przez los raz bądź co najwyżej dwa razy w życiu. Miłość to nie coś, co można wytrenować, lecz pewna właściwość, którą się po prostu ma lub nie. Zrozumiał, że on potrafi kochać, w końcu pięć lat udanego pożycia małżeńskiego było na to niezbitym dowodem! Mógł śmiało spojrzeć w przyszłość, bowiem zrozumiał, że łatwo zakocha się ponownie i będzie ponownie szczęśliwy.

Poczuł swoje zziebnięte stopy. Fala ciepła opuszczała go stopniowo. Przed sobą zobaczył nieruchomą sylwetkę wyprężonego psa, jakby wykutą w kamieniu. Wstał i pogłośnił radio. Nadawali jedną z jej ulubionych piosenek. Uwielbiała głośno słuchać muzyki, aż drżały ściany i trzeszczały głośniki. Na ogół Paweł nie znosił tych jej muzycznych transów. Jedynie czasami, chociaż nigdy się do tego nie przyznał, lubił tak jak teraz siedzieć w fotelu i słuchać jej muzy, ale tylko wtedy, gdy tańczyła.
Ubóstwiał patrzeć jak Elżbieta tańczy. Wtedy w klubie, gdy się poznali, został zaczarowany właśnie przez jej taniec, który przywodził na myśl Isadorę Duncan. Widać było, że nigdy nie ćwiczyła tańca profesjonalnie. Jej ruchy były zupełnie pozbawione schematyzmu, jakiego nabierają osoby pobierające lekcje. Zdarzało się, że gubiła rytm, traciła równowagę lub docierała do „martwego punktu”, gdy po prostu nie miała pojęcia, co by tu dalej „wyczarować”. Jednak było coś absolutnie magicznego w tańcu Elżbiety. W jej ciało zdawała się być zaklęta muzyka, władając nim niepodzielnie. W jednym kawałku potrafiła być piękna, urokliwa, uwodzicielska i równocześnie zabawna, chwilami jednak groteskowa, a nawet  żałosna. Była po prostu zjawiskowa, nawet z tymi sztywnymi włosami na głowie, w uszach, na policzkach, rękach, nogach, brzuchu… Z tym jęzorem zwieszonym bezwładnie z jednej strony i ogonem tryumfalnie zadartym do góry. Co?! Pies tańczy?
Ocknął się. Szarik leżała jak kłoda na środku „parkietu”, pewnie spała jak zabita. W pokoju panował półmrok, chociaż dochodziła dopiero czwarta. No tak, zachmurzyło się i zaraz znowu zacznie padać deszcz. Musi jak najszybciej doprowadzić się do jakiego takiego ładu. Od tego drinkowania tracił łączność z rzeczywistością, a przecież za chwilę ma tu być jego brat.
Wziął prysznic, ogolił się, ubrał schludnie, wypuścił Szarika do ogrodu.

„Mięśniak, czaruś i tak zwany pies na kobiety”. Otwierając drzwi i witając z bratem Paweł uśmiechnął się na wspomnienie komentarza Elżbiety, zaraz po ich pierwszej wymianie zdań. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy przypomniał sobie głupią minę brata po owej rozmowie. Bo ilekroć miał okazję rozmawiać z atrakcyjną kobietą, Adam instynktownie zniżał głos, prężył się jak kogucik i zaczynał wplatać  w konwersację tu i ówdzie subtelne aluzje, nadające jej damsko-męskie zabarwienie. Jakież było jego zaskoczenie, gdy głucha, ślepa i nieczuła na jego zabiegi żona Pawła potraktowała go jak starego kumpla – życzliwie, serdecznie i totalnie bezpłciowo. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania przez kobiety, które zazwyczaj obezwładniał swoją męskością, wdziękiem, błyskotliwością, poczuciem humoru z ekscytującą dozą ironii. Wszystkie te jego przymioty zniknęły bez śladu, a braciszek wydawał się coraz bardziej spięty w towarzystwie Elżbiety, im serdeczniej, bardziej protekcjonalnie i pobłażliwie ona traktowała jego. Paweł trochę martwił się dziwnymi stosunkami między nimi.

O wilku mowa. Właśnie opowiadał Adamowi o pięknym, młodym wilczurze, który przypałętał się dziś rano i na dobre umościł w jego domu. Teraz niecierpliwie dobijał się do drzwi. Gdy tylko wtargnął do środka, jak huragan poleciał do gościa i  radośnie się przywitał. „Żaden z niego pies obronny, pragnę zauważyć” – zaśmiał się brat, nie starając się ukryć zaskoczenia. Paweł zawtórował mu śmiechem. Powrócili do dyskusji o interesach, lecz coś się zepsuło. Tematy urwały się, tracili wątek, nie słuchali siebie nawzajem. Stali się jacyś dziwnie podminowani, rozkojarzeni, poirytowani. Było coś nieuchwytnie niepokojącego, ba, niemal żenującego w zachowaniu Szarika, która to nawet na sekundę nie spuszczała wzroku z gościa, przytulała się do niego, ocierała, lizała, napraszała się pieszczot.
Wreszcie gospodarz z prawdziwą radością zerwał się z kanapy w odpowiedzi na sygnał psa, że chce wyjść do ogrodu. Atmosfera rozluźniła się i bracia mogli spokojnie podyskutować. Niedługo jednak. Znowu drapała w drzwi, piszczała i mruczała gardłowo. Nie sposób było dłużej jej ignorować, zwłaszcza że trzymała w pysku coś interesującego – różowy kolor, kształt serca… Co?? Pamiętnik Elżbiety? To trzymała go w ogrodzie? Ale gdzie? I skąd, do cholery, ten psiak wiedział, gdzie go znaleźć?
Podczas gdy Paweł zmagał się z nawałem pytań, Szarik zwiewnie i radośnie pomknęła do Adama i ufnie, z ogromną satysfakcją, położyła znalezisko na jego kolanach, zerkając nań nieśmiało, wyczekująco, z drżeniem. Całe wieki minęły, kiedy Paweł wrócił od okna i opadł na kanapę, obserwując tę wzruszającą scenę, a w myślach przeglądając obrazy kilku ostatnich godzin. Wycedził przez zęby:
– Zabieraj tę pieprzoną sukę i wynoś się stąd raz na zawsze!


Ilustrowała: AnetaG/pinezka.pl