Spotkanie
Marylka pędziła co sił w nogach. No, dostanie się jej. Miała być w domu najpóźniej o dwudziestej drugiej, ale na zabawie było tak fajnie. Rodzice zabraniali jej wracać późno – bali się o nią. Dłużej mogła być tylko wtedy, gdy wracała z bratem.
Ale Adamowi nie w głowie było teraz odprowadzanie siostry – zakochał się w czarnowłosej Natalce. Mańka umówiła się co prawda z bratem, że będzie na nią czekał pod wysokim dębem, ale czy rozamorowany braciszek będzie pamiętał?
Na domiar złego lało jak z cebra. Burza rozszalała się na całego i Marylka pomyślała, że chociażby z tego powodu brat nie będzie na nią czekał. Oj, dostanie jej się jak nic.
Do dębu miała już zaledwie kawałek, gdy raptem, jak nie huknie! Aż przysiadła. Spojrzała na zegarek – no tak, dwudziesta trzecia zero zero. Nawet jak Adam był, to już na pewno sobie poszedł. Lunęło jeszcze mocniej, więc schroniła się pod drzewami.
Po godzinie wszystko ucichło i Mania ruszyła do domu. Teraz już szła wolno, z niechęcią myśląc o tym, co ją czeka. Przy dębie przystanęła zdumiona. Na mokrej ziemi, kawałek od drzewa siedział… Adam.
– Oj, braciszku kochany, jesteś! – uśmiechnęła się do niego.
– Idź do domu – odpowiedział – lania nie dostaniesz. Rodzice są zajęci.
Zajęci o północy? Zdziwiła się, a głośno powiedziała:
– To czemu tak siedzisz na mokrej ziemi i czekasz, nie wiadomo na co?
– Dobrze mi – uśmiechnął się rozmarzony.
Marylka poczuła zapach konwalii. No tak, Natalia chyba dzisiaj całą butelkę na siebie wylała. Przez chwilę czuła jeszcze jakiś inny zapach, jakby swąd nadpalonego drzewa. Popatrzyła na wyjątkowo piękny, rozmarzony uśmiech brata i ruszyła w kierunku domu.
Było już wpół do pierwszej. Za trzy minutki będzie w domu. Dochodząc do domu, ze zdziwieniem zobaczyła przed budynkiem chyba pół wioski. Wszystkie światła były zapalone. „Faktycznie, coś się dzieje” – pomyślała. Podeszła do ludzi, a oni rozstępowali się przed nią w milczeniu.
Teraz naprawdę się przestraszyła – coś musiało się stać! Jeszcze przed domem usłyszała fragment jakiejś rozmowy: – Józuś! Punkt jedenasta było, jak trzepło go na miejscu. No, mówię ci – na miejscu. A patrzaj no, drzewu nic, ździebko ino zadraśnięte! I czego on pod tym dębem szukoł w te pogode?
W domu już od sieni słychać było płacz matki i sióstr Marylki. Weszła do dużego pokoju, sąsiadki rozstąpiły się i wtedy zobaczyła. Na podłodze leżał Adam. Był martwy. Spojrzała pytająco na ojca.
– Piorun go trafił, o jedenasty, po dębem.
Chciała powiedzieć, że przecież najdalej dziesięć minut temu rozmawiała z Adamem, aż raptem do niej dotarło… Spojrzała raz jeszcze na brata i zemdlała.