Rozprawa futurologiczna o roli cyklistki
Abstrakt: Ta karczma Rzym się nazywa.
Drzwi podkrakowskiej karczmy otwarły się z trzaskiem. Do ciemnego pomieszczenia czujnym, ale pewnym krokiem wkroczyło czterech jeźdźców. Śliczna i z pozoru niewinna barmanka zadrżała jak szprycha w scentrowanym kole. Rozpoznała na czele Zboya.
Zboy po opanowaniu sieci stał się guru cyklistów w całej galaktyce. On to po rozpętanym Wielkim Rajdzie Rowerowym (WRR) doprowadził do tego, że wszystkie samochody osobowe1 zostały przeklepane na rowerowe ramy. Środki transportu publicznego zostały wyposażone w stojaki i wieszaki na rowery. Zaś wytyczanie ścieżek rowerowych, o które w przeszłości walczył dzielny Don Cinek2, stało się zbędne, jako że wszystkie drogi zostały uwolnione od samochodów przez popleczników Zboya. Tylko nocą autostrady, a obecnie cyklostrady, mogły być używane przez samochody ciężarowe. Te, żeby jednak nie było wątpliwości, zostały wyposażone w napęd hybrydowy.
Wpływu Zboya na powodzenie i zdrowie społeczeństwa po WRR nie sposób przecenić. Dzięki wprowadzonym przez niego zmianom, tempo życia mieszkańców Ziemi znacznie spowolniło. Stres przestał się imać obywateli świata, gdyż codzienne przejażdżki rowerowe wzmocniły ich organizmy i systemy immunologiczne. Polepszył się znacząco stan nerek cyklistów na skutek wypijania hektolitrów wód mineralnych i obfitego wypacania toksyn. Zniknął problem z miażdżycą, zawałami serca i wylewami, gdyż słabsze serca wysiadły w realiach IV RP na długo przed WRR, a pozostałe po WRR zaczęły wreszcie uczciwie pompować, aby sprostać podjazdom. W konsekwencji po jakimś czasie znikły też problemy z otyłością. Znacząco polepszyła się cera obywateli, gdyż skóra wysmagana wiatrem i niekwaśnym deszczem, stała się jędrna i świeża, i często ogorzała od słońca. Mało która kobieta chciała zakrywać makijażem naturalne piękno brzoskwiniowej cery, więc przemysł kosmetyczny częściowo podupadł i musiał się ratować produkcją smarów do łańcuchów. Ludzie zaczęli dbać o kondycję i staranniej dobierać paliwo dla organizmów. Żądali zdrowej ekologicznej żywności, co nie było szczególnym wymaganiem, bo krowy, nawet te pasące się w rowie wzdłuż drogi, chcąc nie chcąc dawały zdrowe mleko. Choroby przenoszone drogą płciową też zostały wyeliminowane, bo dyrektorzy wszelakich firm, pedałując na delegacje, zbyt byli wypompowani po podróży, żeby szerzyć zarazę.
Tymczasem lokalni podrywacze3 wycofali się z życia publicznego, gdy ich samochody, na które podrywali i w których wykorzystywali farbowane blondynki, poszły do kasacji. Zresztą większość farbowanych blondynek również zamknęło się z rozpaczy w domu i nie wychylało nosa na zewnątrz. Nagminnie bowiem obtłukiwały sobie kolana spadając z rowerów, gdy wysokie obcasy blokowały się w pedałach lub szprychach. Męska część społeczeństwa, w ten prosty sposób pozbawiona pokus, stała się wierna i oddana w następującej kolejności: swoim kobietom, swojemu guru Zboyowi i swojemu forum dyskusyjnemu. Nadszedł też czas, gdy każdy chętnie się rozmnażał. Nic bowiem nie cieszyło się społecznym poklaskiem bardziej niż posiadanie dziecka cyklistycznie uzdolnionego. Rodzice walczyli, by pociechy dostały się do elitarnej szkoły jazdy i kształciły się pod czujnym okiem Młodego Holmsa4.
Nie dziwi więc, że po takiej zmianie systemu wartości w społeczeństwie urzędnicy Kościoła rzymskokatolickiego byli żywcem wniebowzięci z radości, w przeciwieństwie do przedrajdowych polityków, którzy to, rozgoryczeni poprawą sytuacji i utratą wpływów, zajęli się czarnowidztwem i nie mogąc nic spieprzyć, piekielnie się męczyli w nowej rzeczywistości. Na koniec Zboy zastąpił demokrację cyklacją5 i jeździł długo i sprawiedliwie, a szczęśliwi poddani radośnie kręcili, jak mogli, o tem jednak potem…

Jako drugi w drzwiach karczmy pojawił się Jamala.
Niepodważalny autorytet w dziedzinie sztuki, tańca i kultury. Aha, i architektury, wnętrz zwłaszcza. To Jamala, sącząc cyklistyczną poezję w serca młodego pokolenia, umocnił w nim wolę walki pod sztandarami Zboya. Ludzie zaczęli dostrzegać brzydotę, toporność i prostacką siłę samochodów. Karmieni fragmentami najprzedniejszej literatury traktującej o pięknie roweru, jego zgranej z ciałem i duszą linii, jego poddaniu i bezradności wyczekującej męskiej siły, poczuli, że nie muszą już dłużej tkwić zatrzaśnięci we wnętrzu bezdusznych, śmiercio- i smrodonośnych machin. Nie muszą pozwalać cuchnącym maszynom na unoszenie się z oszałamiającą prędkością, bez możliwości podziwiania czegokolwiek poza tyłem samochodu sunącego przed nimi. Dostrzegli, że o wiele bardziej czarująco i atrakcyjnie może wyglądać pupa cyklistki na siodełku rowerowym.
Nawet niejeden mdły i lekko zielony właściciel czarnego BMW czy czerwonego lamborghini patrzył na mijanych cyklistów z zazdrością. Spoglądał na ich piękną sylwetkę, mocne łydki, i nie mogąc znieść upokorzenia próbował czasem upolować swoim potworem jakiegoś cyklistę. Często jednak po powrocie do domu szukał w sieci nowych, proponowanych przez Jamalę, rowerowych projektów wystroju wnętrza. Ten styl, ten trend, ta moda zaczęły zataczać coraz szersze kręgi. Ukradkiem, ciemną nocą, coraz więcej automobilistów po przeczytaniu mrożących krew w żyłach opowieści Jamali czy Holmsa stawało przed lustrem i napinało zwiotczałe mięśnie: łydek, ud i mięśnie piwne. Niektórzy nawet kupili składaki, które wywozili w bagażnikach swoich samochodów daleko od miejsca zamieszkania, i próbowali poprawić kondycję.
Gdy więc wreszcie rozpętał się WRR, przyjęli go z ulgą. Zaraz po WRR we wszystkich budynkach publicznych, biurowcach i wieżowcach zostały zamontowane windy rowerowe, tak że zbędne stało się wypinanie z espedów6, by załatwić jakieś drobne sprawy, jak na przykład zakupy. Dla ekstremistów podwieszono spirale ze zbrojonego szkła biegnące wokół budynków, pozwalające na podniecający downhill7, które gapiom zapewniały podniecający spektakl.
Przeprojektowano niepotrzebne już stacje benzynowe na salony masażu dla strudzonych cyklistów. Przyjęła się szybko nazwa „stacja-reinkarnacja”. Można tam było zostać dokładnie wymasowanym, wziąć prysznic, bicze wodne i wodę w bidony. Można też było zażądać bezpłatnego przeglądu roweru lub po prostu wymienić stary na nowy.
Ludzie szybko złapali rowerowego bakcyla i poddali swe gusta wpływowi Jamali. Niestety jednak, jak to zwykle bywa, pojawili się nadgorliwcy, których gusta graniczyły z kiczem: uwielbiali na przykład makatki z sylwetką roweru na tle zachodzącego słońca, rowerki w szklanej kuli wypełnione płynem i łupieżowatym śniegiem lub telefon komórkowy z sygnałem pisku rowerowych hamulców i pękającego widelca.
Tak, niepostrzeżenie i pośrednio zaczęło się o muzyce, gdzie Jamala ponoć też zyskuje jakieś wpływy, bo był ponoć prekursorem stepowania na espedach, ale o tem potem…

Jako trzeci pojawił się Jerzy, o kamiennej twarzy.
Znany ze swych talentów dydaktycznych i kierowany żądzą objęcia władzy nad umysłami skołowanego zmianami społeczeństwa, zajął się energicznie przebudową systemu oświaty i resortem handlu. Wprawdzie jego pierwsze plany, by dzieci uczyć jeździć jeszcze zanim zaczną chodzić, zostały odrzucone jako zbyt radykalne. Mimo to nie poddał się i z nie znoszącą sprzeciwu stanowczością przeprowadził gruntowną reformę oświaty. Czas pasywnego siedzenia w szkole uzależnił ściśle od warunków atmosferycznych. Jedynie w czasie burz z piorunami, huraganów i marznącej mżawki zajęcia dydaktyczne mogły odbywać się w budynkach szkolnych. W każdych innych odbywały się na łonie natury.
Jerzy wprowadził bowiem model „gaju oliwnego” bazującego na greckim pierwowzorze. Oczywiście, z powodu czysto klimatycznych ograniczeń zadowolił się zwykłym sadem, z typowym dla danego rejonu drzewostanem. Metoda ta miała swoje zalety, gdyż uczniowie słuchając wykładu, zamiast dłubać w nosach mogli na przykład czyścić łańcuchy rowerowe. A jako fanatyczny wręcz internauta8, zrezygnował z podręczników i zeszytów na korzyść laptopów, ograniczając tym sposobem wycinkę lasów.
Wychowanie fizyczne stało się integralną częścią procesu nauczania, gdyż uczniowie musieli codziennie dojeżdżać do sadów, pokonując czasem wpław rwące rzeki. Lekcje biologii, geografii i geologii połączone były z praktycznymi zajęciami i obserwacjami w terenie. Prawa fizyki – jak na przykład tarcie, grawitacja czy opór, tłumaczono na podstawie rowerowych doświadczeń. Z LITeratury9 lekturą obowiązkową były opowiadania Holmsa, POEzję10 załatwiały „roweryki”11, a dramat – lista dyskusyjna „pl.rec.rowery”12, ale gatunkiem najbardziej cenionym stały się „bike’y”. Podstaw rachunków uczono w ramach zakupów w sklepach z częściami rowerowymi, a rachunku prawdopodobieństwa na bardzo ostrych zjazdach. Z geometrii istotną była jedynie geometria ramy. Tym sposobem system wprowadzony przez Jerzego, kształtował młode, silne, „bikowe” społeczeństwo.
Drugą domeną Jerzego był handel, ale o tem potem…
Tu muszę sprostować pewną nieścisłość z początku opowieści. Na końcu bowiem nie wkroczył, a po prostu wjechał na rowerze Holms, przykuwając do swojej ramy uwagę ślicznej, z pozoru niewinnej barmanki. I kuł żelazo póki gorące. Zagadał do niej z wprawą prawnika: „Cztery piwa, proszę, i nie drżyj, bo wychlapiesz”.
W nowym systemie Holms zasłynął z opracowania nowej konstytucji. Obecnie czas poświęcał na cykliczne wprowadzanie poprawek do prawa, a po godzinach dorabiał ponoć jako dyktator mody.
W czasach ciemnoty i lepperyzmu13, tuż przed wielkim przewrotem, zdawać się mogło, że kraj już na zawsze pozostanie odizolowany od reszty Europy postawionymi na sztorc kosami. Wszechpolacy w radiu krzyczeli – Będziemy się kochać jak Bracia, jak policzymy się z Żydami, cyklistami i masonami, i wszystkimi nieprawdziwymi Polakami. Nie, żeby ludzie byli generalnie źli. Byli tylko mocno zmęczeni i liczbowo ograniczeni, bo było to wkrótce po tym, jak parę milionów młodych, wykształconych Polaków (najprawdziwszych) wkurzyło się na multiidiotyzmy polskich polityków, spakowało kufry oraz czerwone torebki i wyjechało. No i właśnie wtedy Holms, który też już jechał na rowerze z wypchanym backpackiem14 w kierunku granicy, zatrzymał się, bo pękł mu łańcuch. Jakaś panienka w elegancko skrojonym kostiumiku i koleś z dredami wyskoczyli nagle z krzaków i z typową dla mediów gotowością zaczęli filmować zasmuconego Holmsa. Panienka podetknęła mu mikrofon:
– Skomentujesz na żywo swój wypadek dla telewidzów TV Marynia?
– Tak – powiedział spokojnie Holms – Miałem w planie odjechać, ale niestety, w tej sytuacji muszę… odejść.
Panienka posmutniała.
– Naprawdę musisz? – zapytała naiwnie, świadoma jednak, że społeczeństwo oglądające te tragiczne momenty sięgnęło jak jeden mąż po komórki i słało już SMSy, obstawiając wedle klucza: wciśnięcie 1-odejdzie, 2-naprawi łańcuch, 3-wezwie pomoc drogową, 4-znikną w krzakach.
Tymczasem suspense rósł, a suspension gęstniała jak asfalt. Holms przegarnął grzywkę zgrabnymi palcami, spojrzał głęboko w oko kamery trzymanej przez gościa z dredami i wyszeptał:
– Obecność w teatrze na dramacie narodowym uważałem za obowiązkową. Za punkt honoru – zawiesił teatralnie głos i dokończył – Obecność w cyrku nie jest obowiązkowa. Szczególnie w takim, gdzie akrobaci już dawno skręcili karki, zwierzęta zdechły z głodu i zostały tylko błazny.
Telewidzowie zamarli, nie wiedzieli przez chwilę, co wcisnąć i nerwowo przebierali kciukami. Scenariusz nie przewidywał takiej sytuacji. Był to najwyraźniej jakiś błąd w sztuce manipulacji opanowanej do perfekcji w TVM. Od lat bowiem wyselekcjonowani przystojni prezenterzy przekazywali wiadomości identycznym, ni to namiętnym, ni to brzmiącym nobliwą pokorą półszeptem posłanników. Tymczasem jad słów Holmsa wpadł kaskadą w uszy, trafił w serca. Tym bardziej, że jego przystojna twarz wzbudziła zaufanie telewidzów.
Scenę tą widział również Zboy, śledzący na kablówce wieści z kraju. Wstał z fotela, włożył kask i sięgnął po rower.
– Nadszedł czas powrotu – mruknął do siebie.
Nie przerywając pedałowania w kierunku ojczyzny, nadał wiadomość za pomocą aparatu głośnomówiącego do wszystkich rodaków przebywających na wygnaniu z kraju tego, gdzie kruszynę chleba starzy ludzie wciąż jeszcze podnosili z ziemi, żeby nakarmić wróbelka, a inni nie utrudniali wróbelkom i sypali wielotonowe pryzmy ziarna, szczególnie w pobliżu torów kolejowych.
Wkrótce parę milionów młodych cyklistów, w pędzie wyrywających kosy na sztorc postawione, przejechało z impetem przez granice w Świecku, Zgorzelcu, Olszynie, Słubicach, Chyżnem i Barwinku. Ich kaski lśniły srebrzyście. Ich ramiona niczym skrzydła uniesione były w triumfalnym geście. Na czele peletonu pędził Zboy. Jakaś panienka w elegancko skrojonym kostiumiku oraz koleś z piętnastoma piercingami na twarzy wyskoczyli nagle z krzaków, z typową dla mediów gotowością i zmierzyli mu czas. Podali do TVM – „łał, rekord”. Na ulicy Wiejskiej po tej wiadomości nastała cisza, jak na wsi podczas siania maku.
Mała dygresja – nie wiadomo dlaczego w tamtych czasach sianie maku było nielegalne. To była taka złośliwość skierowana przeciw starszym paniom, żeby im utrudnić pieczenie świątecznych makowców, bo przecież narkomani podówczas mieli taki wybór różnych dopalaczy, że nie chciało im się grasować po polach. Ale w odwecie niektóre rozgoryczone babcie były po prostu bardzo niedobre – grasowały po przedszkolach i rozdawały coś maluchom; niestety, nie figi z makiem, tylko małe moherowe bereciki. Koniec dygresji.
Tymczasem powracającej elicie intelektualnej rowerzystów przyszli z odsieczą wszyscy, którzy znaleźli jakiś rower w piwnicy czy w ogródku. Taki był prapoczątek wielkiej rowerowej rewolucji, która szybko objęła cały świat.
Holms zachował swój zerwany łańcuch i powiesił na ścianie w izbie Sądu Najwyższego na pamiątkę. I z mety zabrał się za robienie porządku w paragrafach. Zaczął od samego znaku paragrafu, przypominającego sczepione ze sobą w uścisku nieporozumienia i na dodatek odwrócone pytajniki, a wyglądało to tak: §. Nic dziwnego, że wszystko opatrzone tak pokrętnym symbolem budziło same wątpliwości. Holms zastąpił paragraf znakiem mającym przypominać pojedyncze ogniwo łańcucha rowerowego, choć niektórzy dopatrywali się w nim kół rowerowych, ale był to po prostu zaadoptowany znak nieskończoności, a znak ten wygląda tak: ∞. Konstytucję możecie sobie ściągnąć spod http://www.∞konstytucja.com.

Z pozoru niewinna barmanka dalej wibrowała i jednak rozchlapała piwo. Od lat była śmiertelnie zakochana we wszystkich czterech rowerowych przedstawicielach poweru15. Niestety, nie mogła się przyznać do tego nawet przed sobą, zwłaszcza przed sobą. Przechyliła się niebezpiecznie przez bar, żeby rzucić okiem na ich atrybuty męskości16 wciśnięte w najmodniejsze pampersy17. No i w tym momencie piwo chlupnęło na Zboya. Kropelka piwa zatrzymała się we wklęśnięciu pępka lidera rewolucji rowerowej. Nie wiadomo, czy to z wrodzonej bezczelności, czy kokieterii, barmanka wciąż przechylona przez barek wcisnęła swój palec wskazujący w pępek lidera i oblizała kropelkę z opuszka palca. Jednocześnie resztą piwa z kufla trzymanego w drugiej ręce ochlapała pozostałych bohaterów: Jamalę, Jerzego i Holmsa. W ułamku sekundy ściągnęła z haka pod barem swojego Treka, dosiadła i wystrzeliła z baru jak błyskawica. Holms pognał za nią i gdyby nie wahadłowe drzwi baru dopadłby ją jeszcze w środku, ale zyskała jednak trzy metry przewagi.
Konsternacja Zboya, Jamali i Jerzego nie spowolniła ich refleksu. Kilkoma susami dopadli swoich rowerów zaparkowanych przed karczmą. Pędzili z wiatrem we włosach za śliczną i z pozoru niewinną barmanką. Zaintrygowani obserwowali, jak dystans między nią i Holmsem rośnie. Po trzech kilometrach machnęli ręką. Wrócili do karczmy, gdzie Jerzy osobiście polał im z pipy nie uroniwszy ani kropelki. Jamala w tym czasie zapalił papierosa i ściągał już dane na temat barmanki z internetu, bo w każdej knajpie, a nawet publicznej toalecie, były zamontowane ekrany z przeglądarką. Jerzy, który skończył z nałogiem palenia trzy minuty po tym, jak objął resort oświaty pod swoją kuratelę, rzucił krótko:
– Co masz?
– Ty wiesz, kim ona jest? – odpowiedział pytaniem na pytanie Jamala i zaraz dodał – Ona jest liderką FR (Female Riders) !
– To znaczy, że… – zaczął flegmatycznie wciąż jeszcze lekko wyprowadzony z równowagi Zboy.
– Ma tylko 42 lata – dokończył Jerzy z półuśmieszkiem na ustach, ale ze sztyletami w oczach, i dorzucił – Nic dziwnego, że była śliczna, ale tylko z pozoru niewinna.
– Hmm, czekaliśmy lata na tę okazję i prysnęła. Holms wróci zgoniony jak chart, ale jej nie dopadnie – zasępił się Zboy.
– Nie, panowie, poznamy ją wkrótce, czuję to. Moja męska intuicja mi to podpowiada – Jamala uśmiechnął się, zaciągnął papierosem aż po wyrostek robaczkowy i dodał – Ona wie, że jeśli każe nam czekać na siebie, wyżłopiemy jej piwo. Poza tym teraz już wiemy, że jest tylko z pozoru niewinna.
– I śliczna – dodał Jerzy.
– I drżała jak szprycha – dokończył rozmarzony Zboy.
——
1 samochód – dawny pojazd poruszający się jedynie w stanie upojenia destylatami np. mieszaninami węglowodorów
2 Don Cinek – Pan Cinek czyli pociotek innego sławnego Dona (o czerwonym nosie był Dong, a nie Don)
3 lokalni podrywacze – wymarła grupa przedstawicieli homo erectus
4 Młody – brat, a nie syn starego, czyli nie to samo co Junior
5 demokracja – demo co to jest, wie każdy internauta, a kracja – mało kto wie
6 espedy – szyny na podeszwie butów, umożliwiające scalenie z rowerem
7 downhill – szybka jazda w dół bez trzymanki
8 internauta – osobnik o skłonności do zanurzania się w wirtualnej rzeczywistości i słabym kontakcie z realem; real – prawda obiektywna; prawda obiektywna – brak danych
9 LITeratura – niegdysiejsze literackie spotkania krakowskich cyklistów w pijalni piwa „pod Blachą”
10 POEzja – jak wyżej, ale dotyczy warszawskich cyklistów (autor nie wie, w jakiej knajpie)
11 roweryki – odmiana limeryków
12 pl.rec.rowery – niegdysiejsza lista dyskusyjna cyklistów
13 lepperyzm – toksyczna i inwazyjna forma choroby, w której procesy myślowe mogą być niebezpieczne dla komórek nerwowych
14 backpack – plecak, ale markowy
15 power – w tym wypadku należy tłumaczyć „przedstawiciele mocy”
16 atrybuty męskości – między innymi np. mocarne uda
17 pampers – 1. wkładki higieniczne dla dzieci do lat trzech; 2. chroniąco-opinające majto-spodenki cyklisty
Ilustracje autory