Halinka, czyli dział książki fonicznej

Usiądź sobie tutaj. Wszystko ci pokażę. Na tych regałach stoją pudła z kasetami. Tak, większość książek jest nagrana na kasety. Płyt CD mamy niewiele. Duża grupa czytelników to starsi ludzie, mają magnetofony… no… te szpulowe chyba. Tutaj są kartoteki, tam stoi katalog. Jak ty się naprawdę nazywasz, bo ja chyba nie dosłyszałam? Żywia? Poważnie? Dziwne imię. Występuje w Starej baśni Kraszewskiego, mówisz? Słowiańskie? Przepraszam, jesteś ochrzczona? O rany, ksiądz nic nie mówił? Podobało mu się, no popatrz. W życiu bym nie przypuszczała. Po jakiej szkole jesteś? Polonistyka? Ja studiowałam bibliotekoznawstwo, ale tak jakoś wyszło, że pracy nie obroniłam. Profesor był głupi, temat mi zmieniał dwa razy i takie tam. W końcu dałam sobie spokój.

Dzisiaj będziesz pisać upomnienia. Na kartkach, ręcznie, no a jak? Komputera nie używamy. Po co? Pokażę ci zdjęcia, chcesz? To moja córka Asia. Mówiliśmy na nią Asiczka. Urodziła się
w 1999 roku, miałam wtedy czterdzieści cztery lata. Moje jedyne dziecko. Asia miała jakąś wadę genetyczną, nie umiem powiedzieć, co to było. I chore serce. Pewnie, że w ciąży robiłam badania, ale nic złego nie wykazały. Widzisz? Śliczna jest, czy ona wygląda w ogóle na chorą? Lekarze mówili, że jak przeżyje parę miesięcy, to będzie cud. Żyła dziewięć lat, umarła w kwietniu. Złapała jakąś infekcję, zawieźliśmy ją do szpitala i tam mi dziecko zmarnowali. Spotykam ją teraz na cmentarzu. No, nie mówiła, nie chodziła, nie jadła sama. Wszystko trzeba było przy niej robić. Centrum Zdrowia Dziecka? Coś ty! Byliśmy wszędzie, doktorzy nie chcieli jej leczyć.
Moja Asiczka. Ale co ja się namęczyłam z tym dzieckiem, żebyś ty, Żywia, wiedziała! Mąż od rana do wieczora w pracy. Mama chora, ojciec kilka razy w szpitalu, potem i on umarł. Siostra męża zginęła w wypadku. Tyle przeżyłam przez te lata. Siedziałam przy Asiczce sześć lat na wychowawczym, myślałam, że już nie wrócę do pracy. Kadrowa mnie namówiła. Boże, ile nianiek do dziecka się przewinęło u mnie! Płaciłam dobrze, ale co za dziewuchy wstrętne. Ta mi nie przyszła, inna wyszła wcześniej, cud, że dziecko nie umarło. Całe mieszkanie miałam przetrząśnięte, do wszystkich szuflad mi zajrzały. A co miałam robić? Dobrze się stało, że poszłam do roboty, bo teraz, jak dziecka nie ma, co ja bym poczęła w czterech ścianach, sama powiedz?

Nie było dla mnie miejsca po tych sześciu latach, więc jeździłam na zastępstwa do różnych filii. Tutaj miesiąc, tam dwa. Wszystkie obleciałam. Wiesz, jakie to uciążliwe? Za każdym razem droga do innej dzielnicy, mąż autem do pracy, a ja kombinowałam, czym gdzie pojechać, o której wyjść z domu, aby się nie spóźnić. Nigdzie ani własnego kubeczka, ani herbaty nie miałam. Po roku wicedyrektorka mi mówi: Halina, dosyć tego jeżdżenia, wybieraj filię, którą chcesz. To przyszłam do trzydziestki dwójki. Dojazd dobry, no i przed urodzeniem Asi tutaj pracowałam.
Poprzednia kierowniczka była super. Ta też, mówisz? Oj, Żywia, jeszcze nie wiesz, co się tu wyprawia. Ja tam siedzę cicho, za dużo nie gadam, nic się nie zrobi, tylko się zdenerwuję. Ale już wytrzymać nie mogłam, poprosiłam Grażynę, żebym mogła prowadzić dział książki fonicznej na parterze. Nie siedzę wiecznie w tym maglu na górze. Wciągnęłam się porządnie w robotę. Dobre wrażenie zrobiły? Oj, zobaczysz ty sama, zobaczysz, przekonasz się. Na Grażynę można się naciąć, bo jest niesprawiedliwa i niezrównoważona. Nie lubi spięć, awantur, więc krepuje się często zwrócić komuś uwagę na niestosowne zachowanie. Potem nagle wybucha i rozstawia wszystkich po kątach. Nie daje sobie rady z nami. Myślisz? Tak, może nie chce wszystkiego wiedzieć, to wygodne. Ona dla mnie jakaś cichociemna jest, nigdy nie wiem, co naprawdę myśli i co wie.
Iza? Rzuca się w oczy od pierwszego spojrzenia. Efektowna, mówisz? Jeszcze nie widziałaś Izki nieumalowanej, z pewnością byś się mocno przestraszyła. Słyszysz, jak się drze na całą biblotekę? Przygłucha trochę, a przede wszystkim chce na siebie uwagę zwrócić. Jezu, wytrzymać nie można, czy ona musi być taka hałaśliwa? Oj, lubi to rządzić i wtrącać się do wszystkiego. I wszystko wie, na wszystkim się zna. Robi, co chce, dużo gada, obija się równo, a kierowniczka pozwala jej na to, bo są od dawna zaprzyjaźnione. Iza poprosiła kilka lat temu, żeby Grażyna została matką chrzestną jej syna. Dobrze ci radzę, uważaj, co przy niej mówisz. Iza jest wredna, kłamie i wiecznie robi jakieś afery. Zarozumiała, chwali się domem na wsi. Pani profesorowa wielka. Ten jej Józek pracował na uczelni, lecz coś tam z publikacjami było nie tego, łapówy brał od studentów, pił w robocie, w końcu go wywalili. Wykłada teraz w różnych prywatnych szkółkach. Ale zdążył się nachapać, chałupę w Załudze zbudowali za lewe pieniądze.

O Alę pytasz? Córka pewnego naukowca z uniwerku, załatwił jej pracę w bibliotece. Fajna? Wciąż i od dawna spóźnia się do pracy godzinę, jak nie więcej. No, to nie po koleżeńsku, lecz ona musi przed robotą oblecieć okoliczne sklepy i ciuchlandy. Po nocach książki czyta, dlatego rano ciężko jej wstać do pracy. Mieszka pod miastem z ojcem i przeszło dziewięćdziesięcioletnią babcią. Matka od nich odeszła, gdy Ala była mała. Alka jest rozpieszczona, dziecinna i nic nie wie o praktycznej stronie życia, nic! Nigdy nie ma pieniędzy, wiecznie jest zapożyczona i na debecie, a jeszcze podciąga kasę od ojca i babci. Wydaje to głównie na ciuchy i wyjazdy zagraniczne. Nawet nie chcę myśleć, w ilu bankach i ile ma długów. Strach. Oj, biedna ona będzie, jak tatusia i babci zabraknie. Ciągle się śmieje wniebogłosy. Jakby nie można było ciszej. Nie, pod tym względem jest inna. Nie kombinuje i nie intryguje jak Iza. Kapitalny ten śmiech, powiadasz? Bardzo oczytana? No… masz rację. Dobrze gadasz, Alka to trochę pustak, lecz ma swoje zalety: nie można przy niej się smucić. Widziałaś rozrzucone książki na jej dziale? Ala za gruba, żeby się schylić i porządnie je poukładać. Pewnie, że wolę ją od Izy, no, co ty? Wkurzają mnie te układy w filii, ale siedzę cicho. Chcę spokojnie dopracować do emerytury.

Kaśka to przyczepka do Ali; ta ją wkręciła na staż, znają się od dawna. Kasia była chętna do pracy, lecz przy Alce prędko straciła zapał. Już jej się nie chce, już kombinuje, jak się z Alą wcześniej urwać i do sklepu pojechać, bo jest wyprzedaż jakichś butów. Dzieciuchy, co one wiedzą o życiu?
Stenia jest fajna kobita. Ona nie powinna tak ciężko pracować, jest po mastektomii, wiesz? W ogóle jest uczynna, rodzinna. Dba o te swoje córki i męża, jak nie wiem. Jedna mieszka z mężem w Nowym Jorku. Stenia często do nich jeździ.

Żywia, cicho! Dopóki ta baba nie wyjdzie! No, poszła sobie. Wiesz, co za menda podła? Szuka po tych katalogach i kasetach, narzeka, że nic nie mamy, udaje wielką oczytaną, a w końcu bierze sobie jakąś Steelową. Oszaleć można.
O, jak ładnie załatwiłaś tych ludzi!
Fajna jesteś, dużo już tych upomnień wypisałaś! Wciągnęłaś na listę? Aha, trzeba wszystko ująć w sprawozdaniu i dopiero wysłać do centrali? To jest prawidłowy obieg dokumentów? O rany, nie wiedziałam. Super, bardzo mi pomogłaś. Pokażę ci jeszcze inne zdjęcia… patrz, to ja dziesięć lat temu. Widzisz, jaka byłam szczupła? Mówisz, że mam ładny uśmiech? Tak, żyło się… i mnóstwo podróżowałam, a potem to nieszczęście z Asią. Kiedy mnie wczoraj ząb rozbolał, Stenia poszła ze mną do stomatologa. Mam jednego zęba usuniętego, drugiego zatrutego. To się nazywa leczenie kanałowe, powiadasz? Lekarka orzekła, że mam chyba czternaście zębów do leczenia. U dentysty byłam przeszło dziesięć lat temu. Nie bądź taka mądra i nie dziw się. Przy Asi nie miałam głowy ani czasu. Na chwilę jej z oka nie można było spuścić. Niańka zostawała tylko dziewięć godzin, za tyle jej płaciłam. To się tak wydaje. Nie wiesz, jak to jest. Zjesz mandarynkę?
No, dzisiaj nie będę się tłukła do domu dwoma autobusami. Mąż wcześniej kończy i przyjedzie po mnie samochodem. Nie… ja nie prowadzę. Mąż mnie namawia na kurs, mazdę chciał mi kupić, ale nie, nie. Ja się boję. Jeżdżą, jak wariaci. Wystarczy, że miałam komórkę. Zrobiłam zakupy w Leclercu i nie umiałam wykręcić numeru do domu, aby stary po mnie przyjechał. Jacyś młodzi stali przed wejściem, to ich poprosiłam, żeby mi pomogli. Wystarczy. Koniec z komórką. No, zabieramy się do pracy. Weź, zrób porządek na biurku. Ułóż te kasety, dobrze? Potem wpisz te płyty tutaj. Żywia, może pojedziesz z nami w którąś niedzielę na cmentarz? Do mojej Asi?

Imieniny Halinki, czyli opowieść Żywii o kocie

– Siadamy do stołu, dziewczyny! Wszystkiego najlepszego, Halinko! No, postarałaś się, ale nie trzeba było. Sama wszystko robiłaś?
– Sałatki tak, mąż mi tylko jarzyny kroił. Ciasta moje, sernik z cukierni, ale dobry. Częstujcie się. Ala, polewaj! Jest wino białe i czerwone, ajerkoniak. Lubisz, Żywia?
– Super, są śledzie z cebulką! Lecz one tylko pod wódeczkę.
– Wiem, Iza, wiem. Kupiłam czystą, specjalnie dla ciebie. Polonez to chyba dobra wódka, nie?
– Kto się tak dobija? Przecież biblioteka czynna od dwunastej.
– Ach, pewnie moja przyjaciółka. Przywiozła mi coś. Mogę na chwilę?
– Oczywiście, pani Żywio.
– Już jestem, przepraszam. Musiałam wziąć od niej żwirek dla kota.
– Pani Żywio, ja mam kotkę, nazywa się Fruzia. Niech pani zobaczy zdjęcie.
– Piękna, taka rudoblond. Cudo, pani Steniu.
– Nie wiedziałyśmy, że pani ma kota. Niech nam pani coś opowie. Poznamy się bliżej. Kot, czy kotka?

– Właściwie… no to posłuchajcie. Przeszło dziewięć lat temu, do mojego domu przybył kot. Znaleziony późnym wieczorem na parkingu. Kociczka, jak orzekł weterynarz, miała na oko ze cztery miesiące. Zostało toto nazwane Kacunia i rozpoczęłyśmy wspólne życie. Kicia dostawała antykoncepcyjne środki hormonalne w zastrzykach. Rok temu zwierzątko zaczęło marnieć w oczach i posikiwać. Zdiagnozowano niewydolność nerek i podziębiony pęcherz, wet dał jej dwa antybiotyki. Trochę pomogło, ale problem szybko wrócił.
– Pani Żywio, zje pani sałatki?
– Tak, proszę o jarzynową z selerem naciowym. Nie, wolę tę bez majonezu.
– Wódeczki?
– Białego wina. Ajerkoniak wypiję na deser.
– No, kamień mi spadł z serca. Niechcący zobaczyłam, że pani przynosi własny kefir, jakieś ziarenka, sucharki i pomyślałam, że jest pani z tych „obrzydliwych”, co to u obcych nic nie zjedzą.
– Owszem, pani Izo, jestem jak najbardziej „obrzydliwa”, lecz w sprawdzonym towarzystwie jedzonkiem nie pogardzę. Tylko teraz chcę zrzucić parę kilogramów .
– Już pani nalewam. A tutaj leżą sucharki żytnie. Co się działo potem z kotkiem?
– Zaczynałam każdy dzień od sprzątania, gdyż sikanie stawało się częstsze, uciążliwsze i nieprzewidywalne. Wyjechałam na dwa tygodnie, po powrocie aż mnie przytkało od smrodu w domu. Inny wet zalecił sterylizację i Kacunia poszła pod nóż. Dzwonię po paru godzinach, weterynarz mi mówi, że wszystko poszło jak trzeba, zwierzątko się wybudza po operacji, tylko, że to jest… „ładny, tłusty chłopak proszę pani”. Przysiągł, iż żartów sobie nie stroi, sam był zdenerwowany, co się dzieje, wreszcie znalazł jądra. „Jutro pani pokażę”.
– Alka, nie za dużo pijesz?
– Dajcie mi spokój, ja wam nie liczę.
– Byłam w szoku, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że nie mam kotki, tylko kota! Cały czas myślę „ona”, nie „on”. Chyba bidulek ma zaburzenia tożsamości, skoro przez dziewięć lat traktowałam go jak dziewczynkę? Jak sądzicie? I jak to możliwe, że poprzedni weterynarz przez tyle lat nie się nie zorientował? Przecież kot to nie jaszczurka, mysz czy ptak, żeby płci nie móc bez problemu rozpoznać? Wet poradził, aby kota nazwać Kacuś, szokiem się nie przejmować. „Ja panią rozumiem, tyle lat trudno od razu skasować”. Moja ciotka kiedyś przyjaźniła się z gołębiem, nazwała go Kubuś, potem się okazało, że to Kubusiowa, bo zniosła jajka…
– Ma pani wyobraźnię, pani Żywio. To niemożliwe.
– Niesamowita historia. Ale ja znałam taką kocią mamę, co poszedłszy ze swym pupilem do weta przekonała się, że ma w domu… półżbika. No co, puchaty był, bo koty bywają puchate, dziki był i drapał, bo koty bywają nadmiernie charakterne, taka uroda…
– Naprawdę, pani Steniu?
– Pani Żywio, jak podają przykłady literackie, takie sytuacje się w świecie kocim zdarzają. Bodaj w Rilli ze Złotego Brzegu był biały kotek Jacek, który pewnego dnia urodził śliczne, malutkie kocięta. Ale w dalszym ciągu nazywał się Jacek. Tak więc, nic strasznego.
– Właśnie, słyszałyście, co Ala powiedziała?
– Po co dawano zastrzyki przeciw rujce, skoro jej nie było???
– Weci przez tyle lat nie rozpoznali płci u kota? Słowo daję, że aż mi się nie chce wierzyć. Na pani miejscu podałabym skargę do Towarzystwa Weterynaryjnego, chyba takie istnieje. To jest skandal. Co do kocia, to biedaczek musi dojść do siebie, ale będzie dobrze. Ja bym go traktowała tak samo, bo one zmian nie lubią.
– Dziewczyny, zdrowie! I żeby zawsze ładna pogoda była!
– Wiecie, kiedy odebrałam kota, to od tamtej pory snuje się bidulek po domu i odmawia nawiązania ze mną kontaktu. W sumie mu się nie dziwię A może jest wściekły, że oto na jaw wyszedł jego mroczny sekret? Usiłuję jakoś wszystko pozbierać. Pierwszy wet zdiagnozował kota jako dziewczynkę. Kiedy kocisko podrosło, okazało się bardzo charakterne i wet bał się go, niczym diabeł święconej wody. Pod ogon mu nie zaglądał. Zastrzyki hormonalne działały. Przez wiele lat nie było znaczenia terenu…
– Jeszcze sałatki?
– Nie, proszę o sernik. I trochę ajerkoniaku.