Tego parszywego dnia wszystko było szare i przydymione. Remigiusz Lipa przygnieciony niesprzyjającą aurą poruszał się powoli i niezgrabnie, upodabniając się coraz bardziej do olbrzymiego skarabeusza, który toczy przed sobą kulę mocno cuchnącego nawozu. Toczenie przed sobą nawozu wydawało mu się czynnością z gruntu absurdalną i tym bardziej drażniła go myśl, że zapędził się na wieczorny spacer zamiast siedzieć w domu, czytając książki, słuchając radia czy też oddając się jakiejkolwiek innej, z założenia dosyć higienicznej czynności. Znajomi, których spotykał po drodze, zasypywali go stertami słów dotyczących głównie własnej kondycji psychicznej, żądając współczucia i zrozumienia. Remigiusz czuł się wystarczająco przybity pogodą, dlatego też niechętnie wysłuchiwał chaotycznych zwierzeń. Po kolejnym spotkaniu zarzucił na głowę kaptur swojej kurtki, zboczył z obranego kursu i skierował się w ciemne alejki nieuczęszczanej po zmroku części parku. Niechęć do życia narastała z każdą chwilą i z każdą chwilą upajał się tym uczuciem, dorzucając masochistycznie do puli myśli kolejne ponure odkrycia, jakich dokonywał, przyglądając się przeszłości i przyszłości. Na moment uspokoił się, myśląc iż ma do czynienia z kryzysem wieku średniego, ale po kilku sekundach uświadomił sobie, że ma dopiero dwadzieścia dziewięć lat i rozdarty na nowo, z żalem odrzucił to wygodne rozwiązanie.

Na co dzień Remigiusz był uśmiechniętym, radosnym facetem, na widok którego pryskały zmartwienia i zwyczajne kłopoty wszystkich, którzy go znali. Jego głównym zajęciem było urządzanie mieszkań samotnych kobiet. Nie robił tego bynajmniej zawodowo dla zdobycia pieniędzy, uznania czy też chwilowej sławy wziętego dekoratora wnętrz. Dziwne zbiegi okoliczności rzucały go raz za razem w ramiona dziewcząt, których mieszkania, spragnione męskiej dłoni jęczały z zachwytu, kiedy tylko podwijał rękawy i zabierał się do pracy. Podobne dźwięki wydawały z reguły wniebowzięte właścicielki, zwłaszcza wtedy, gdy zadowolony z efektów swoich działań, zwracał uwagę na ich niezaspokojone żądze i pragnienia. Całymi godzinami wiercił dziury, wbijał kołki, malował, konstruował półki i półeczki, wieszał karnisze i lampy, przycinał, szpachlował i gładził. Przyjemnie zmęczony pracą, ściągał bluzki, rozpinał koronkowe biustonosze, zadzierał spódnice, zrywał spodnie, pieścił i całował omdlewające partnerki, po czym zasypiał w ich objęciach.
W stanie niemal małżeńskiej sielanki spędzał kolejne dni, do czasu, aż stwierdzał, że mieszkanie wygląda całkiem przyzwoicie, a jego lokatorka zbyt często w swoich rozważaniach zaczyna poruszać kwestię legalizacji związku, argumentując to najczęściej wścibstwem sąsiadów. Na moment powracał wtedy do samotniczego trybu życia, odkurzając zaniedbane więzi przyjaźni, i w krótkim czasie nawiązywał kolejną znajomość. Przyjaźnił się z większością kobiet, które poznał, i pomagał im w drobnych naprawach do czasu, aż znajdowały sobie idealnych partnerów.

Remigiusz westchnął ciężko i powlókł się w stronę pustego mieszkania swojej aktualnej kobiety. Jola wyjechała na szkolenie, zostawiając mu klucze. Przed wyjazdem prosiła, aby zawiesił jeszcze obraz w dużym pokoju. Wszedł, nalał sobie kieliszek wina, przygotował wiertarkę i po chwili wgryzł się wiertłem w oporną ścianę. Wiercił tak przez dłuższą chwilę, kiedy nagle poczuł, że leci do przodu, tracąc opór jaki dawał stuletni mur. Zaskoczony wyłączył wiertarkę, odłożył ją, zapalił papierosa i zajrzał do wywierconej przez siebie dziury. Przez moment nie widział nic oprócz pyłu unoszącego się w ciemnej otchłani.
W chwilę później jęknął i odskoczył od ściany. Zdumiony wybiegł na korytarz i zatoczył się, rzucając wokół podejrzliwe spojrzenia. Na lewo od drzwi mieszkania Joli znajdowało się mieszkanie Kowalskich, i to do nich teoretycznie powinien był się przewiercić. Mieszkania dzieliła jednak solidna ściana działowa, której pięciocentymetrowe wiertło przebić w żaden sposób nie mogło. Pokręcił głową z niedowierzaniem, wrócił do mieszkania, przylgnął do ściany i zajrzał jeszcze raz w dziurę, którą wywiercił. Zapominając, że robił to przed momentem, ponownie pokręcił głową z niedowierzaniem, wyjrzał przez okno na stalową mgłę spowijającą miasto, założył kurtkę i wybiegł na ulicę, kierując się w stronę najbliższego sklepu z narzędziami.

Dwójka znudzonych urzędników Polskiego Raju przechadzała się po pustawych ogrodach, rozmawiając o piekielnej awanturze, do jakiej doszło w zeszłym tygodniu. Przechadzki i plotki były od jakiegoś czasu ich głównym zajęciem, w związku z zupełnym spadkiem zainteresowania wśród ludzi klasyczna formułą Raju – miejsca, w którym nic nie brakuje. Od kilku lat docierało tutaj coraz mniej chętnych i Eden – niegdyś marzenie wszystkich – powoli zamieniał się w zapuszczony dom starców. W dodatku nowy Namiestnik wprowadził nowe przepisy, dotyczące palenia w miejscach publicznych, które poruszyły najstarszych nawet mieszkańców, w związku z czym zawiązali oni nieformalne stowarzyszenie nazwane Sojuszem dla Odnowy Polskiego Raju. Sojusz raz za razem organizował akty dywersji i sabotażu, usiłując wywołać zamieszki, które wpłynęłyby na zmianę Namiestnika. Urzędnicy Raju, związani przysięgą, nie mogli należeć do żadnych stowarzyszeń, niemniej wielu z nich pamiętało poprzedniego Namiestnika, za panowania którego powstała większość urzędniczych willi, i w skrytości serca życzyli konspiratorom jak najlepiej.

– Podobno ktoś znowu spróbował ściąć drzewo ze złotymi jabłkami – szeptał rozglądając się wokół, siwobrody Rejent Alojzy.
– Naprawdę? Ja słyszałem, że poszło o uprawianie roślin wpisanych do indeksu roślin zakazanych – odparł półgłosem łysy jak kolano Księgowy Ambroży.
– Cokolwiek by to nie było, musiało solidnie rozzłościć Namiestnika – pokiwał głową Rejent – Od czasu, kiedy zacząłem tu pracować, nie przypominam sobie takiej dyscypliny.
– Fakt – potwierdził Księgowy – Wczoraj wyszedłem z pracy z wonnym cygarem, zapominając o nowych przepisach, ani się obejrzałem, a już stało przy mnie dwóch ponurych typów ze stalowymi skrzydłami i pałkami w rękach. Na szczęście miałem swoją legitymację. Na widok podpisu Namiestnika trochę przystopowali, ale i tak odprowadzili mnie pod same drzwi mojego mieszkania.
Podlecieli w stronę fontanny, gdzie przysiedli na wygodnej ławce, w cieniu olbrzymiego figowca, momentalnie upodabniając się do dwójki najnormalniejszych w świecie staruszków. Rejent Alojzy wyciągnął z kieszeni swojej marynarki małe szachy i zaproponował Ambrożemu partyjkę. Stawiali właśnie kościane figury na szachownicy, kiedy marmurowa ściana pobliskiej publicznej toalety zawaliła się z hukiem a z tumanu pyłu wyskoczył Remigiusz Lipa z wielkim młotem w ręku.
– O kurde! – powiedział Remigiusz otrzepując swoje ubranie z pyłu i rozglądając się wokół z rosnącym zdumieniem – Co to jest? Las Vegas? Majorka? Madagaskar?? – zwrócił się w stronę nie mniej zdumionych staruszków.
– Młody człowieku – odparł księgowy Ambroży, starając się opanować drżenie głosu i nadać mu ton jak najbardziej oficjalny – jakim prawem wkraczasz do Polskiego Raju?
– Polski Raj! – Remigiusz skrzywił się i splunął paskudnie – A już przez moment myślałem, że…
Jego wypowiedź przerwało odległe wycie syren i szum stalowych skrzydeł przecinających powietrze. Staruszkowie spojrzeli po sobie, skinęli głowami, po czym ze splecionych rąk utworzyli siedzonko.
– Wskakuj! – krzyknął Rejent Ambroży do oszołomionego nagłą mnogością zdarzeń Remigiusza – Ochrona zaraz tu będzie!

Siedzieli na werandzie wychodzącej na cudownie piękne ogrody. Remigiusz, sącząc doskonały napój zaserwowany przez Rejenta Alojzego, przysłuchiwał się opowieściom staruszków i starał się odnaleźć w tym dziwacznym świecie.
– A więc powiadacie, że niczego wam tu nie brak, wszystkie pragnienia zaspokajane są, zanim jeszcze się o nich pomyśli, nic nie boli, ma się dużo wolnego czasu i można zajmować się tym, na co akurat ma się ochotę?
– Upraszczasz niektóre aspekty naszego bytowania, niemniej z grubsza rzecz biorąc tak właśnie wygląda życie w Polskim Raju – odparł Ambroży.
– To musi być cholernie nudne – stwierdził Remigiusz, uaktywniając licznik przekleństw, zamontowany w blacie stołu. Licznik zapiszczał cicho, po czym przystąpił do obliczania pokuty, adekwatnej do rozmiaru przewinienia, szumiąc cicho i przyciągając wzrok Remigiusza
– O cholera! – powiedział Remigiusz – za jedno “cholera” trzydzieści zdrowasiek??
– Teraz to już dziewięćdziesiąt – syknął Alojzy, na którego zarejestrowany był licznik – Powściągnij swój język, proszę, bo moje stare nogi nie przywykły do wycierania kryształowych klęczników świątyni na wzgórzu, a za każdą nie odprawioną pokutę muszę wpłacać pewne, hm, dobrowolne datki.
– Przepraszam – Remigiusz założył nogę na nogę i zamyślił się – Dlaczego to miejsce nazywane jest Polskim Rajem?
– Większość ze stałych pensjonariuszy to Polacy – odparł Ambroży.
– Nie wierzę – powiedział zdumiony głęboko Remigiusz – i nie ma podziałów, waśni i kłótni? Istnieje tylko jeden Sojusz Odnowy Polskiego Raju, zawiązany po wprowadzeniu zakazu palenia w miejscach publicznych, a nie cała masa drobnych, często wręcz jednoosobowych stowarzyszeń i partii? Jesteście pewni, że gdzieś tam – machnął ręką za siebie – nie rzucają się od swoich gardeł Sojusz ’80, Zjednoczony Sojusz, Sojusz Robotniczo-Chłopski, Sojusz Narodowo-Katolicki, Sojusz Wolności, Sojusz Samoobrony i kilkanaście innych?
– Z tego, co wiemy, działa tylko jeden Sojusz – stwierdził Ambroży – Zresztą nie potrwa to długo. Przez ostatnie parę miesięcy nie mieliśmy żadnych nowych zgłoszeń i wszystko wskazuje na to, że niedługo nasz Polski Raj zostanie rozwiązany, a my wszyscy trafimy na listy bezrobotnych, którymi zaśmiecony jest cały Kosmos.
Remigiusz milczał, zastanawiając się nad wszystkim, co usłyszał.
– Więc macie problem – powiedział zasępiony – Chyba jednak wiem, jak rozwiązać tę sytuację – rozchmurzył się znienacka – Wiem, jak urządzić dla was Raj Idealny. Możecie mi zorganizować spotkanie z Namiestnikiem gdzieś na osobności?

Jola, pokryta kurzem i zmęczeniem po pięciogodzinnej podróży luksusowym z nazwy pociągiem, poprawiała swój makijaż w dworcowej toalecie. Trzy dni zgrupowania integracyjnego pracowników firmy sprawiły, iż miała dość i nie zamierzała zostać na kolejnych dwóch. Od chwili kiedy pierwszego wieczora pijany jak bela prezes złapał ją za pośladki i boleśnie uścisnął, spotkanie integracyjne zmieniło się w obłąkańczą pogoń za ciałami pracujących w firmie kobiet. Większość pracowników uległa szaleństwu, zapamiętale współuczestnicząc w poznawaniu się nawzajem. Poczucie winy cementowało ich bardziej niż cokolwiek innego i faktycznie zaczynali tworzyć zgrany zespół. Zespół… Jola bez namysłu strzeliła prezesa w nalaną twarz i nie brała udziału w wieczornych przyjęciach, ograniczając się jedynie do popołudniowych konferencji, z których i tak nic nie wynikało, bo mało kto był w stanie przytomnie myśleć. Bynajmniej nie była święta, co zarzucały jej koleżanki, jednak przyglądając się bezsensownej orgii uświadomiła sobie, jak bardzo tęskni do swojego mieszkania i Remigiusza. Pozbierała rozłożone na umywalce kosmetyki, wrzuciła je do torebki i zadzwoniła po taksówkę.

Padając ze zmęczenia, dotarła na czwarte piętro, na którym mieszkała. Drzwi mieszkania były otwarte, więc weszła do środka i zorientowała się, że pomyliła piętra.
– Przepraszam – wybąkała pod nosem i wyszła na korytarz.
Obejrzała się za siebie i zobaczyła swoje nazwisko na drzwiach. Zdumiona zawróciła i weszła ponownie do pokoju. Na dywanie walał się gruz, a w ścianie ziała sporych rozmiarów dziura. Jola puściła trzymaną w ręku torbę i z osłupieniem wpatrywała się w pobojowisko, które jeszcze kilka dni wcześniej było jej przytulnym mieszkankiem. Przez umysł przelatywały jej wizje tego, co zrobi Remigiuszowi, kiedy tylko go spotka, a jedna była okropniejsza od drugiej.
Po paru minutach trwania w bezruchu ocknęła się z osłupienia, zdjęła płaszcz i wyszła do kuchni, żeby zaparzyć sobie uspokajających ziółek. Z filiżanką pełną wonnego naparu powróciła do pokoju, zapaliła świeczkę stojącą na stole, zdjęła pantofle i usiadła na kanapie naprzeciwko zrujnowanej ściany. Przyglądając się świeczce, zauważyła, że płomień drży i wygina się w kierunku dziury. Zaintrygowana podeszła bliżej, pochyliła się i zajrzała do środka. Jej oczy rozszerzyły się w bezgranicznym zdumieniu, po czym ogarnęła ją ciemność.

Pod ścianą zburzonego częściowo klozetu zapanował radosny nastrój związany z pierwszym sukcesem w pracy. Dwaj ochroniarze Raju, Hans i Misza, wiązali sznurkiem czarny worek, w którym kotłowała się mocno przerażona Jola.
– Zdaje się, że mamy następnego – powiedział do swojego partnera Hans, tęgi osiłek o stalowych skrzydłach.
– Mhmm – przytaknął Misza – Może nawet dostaniemy premię od szefa? Myślisz, że to już wszyscy?
– Zostań tu, może jeszcze ktoś się pojawi – odparł Hans, obmyślając zarazem pokrętny plan zagarnięcia wszystkich profitów związanych z przyłapaniem nielegalnego imigranta – Jak wrócę, podzielimy się nagrodą.
Zarzucił na grzbiet worek, odbił się mocno od ziemi i odleciał w stronę prefektury tajnej policji Raju, starając się w miarę możliwości unikać ludzkich spojrzeń.

W budynku prefektury wrzało jak w ulu po odwiedzinach dobrotliwego pszczelarza. Po korytarzach przemieszczali się zdezorientowani ostatnim zarządzeniem Namiestnika agenci, sfrustrowani inwigilatorzy środowisk opozycyjnych wtapiali się w ściany, zaś szef tajnej policji, archanioł Arnold, siedząc za swoim biurkiem, ściskał oburącz swoją kwadratową głowę i czytając po raz trzynasty służbową notatkę, którą otrzymał dwa dni temu od Namiestnika, starał się pojąć, o co w tym wszystkim chodzi. Wzmożony wysiłek umysłowy archanioła Arnolda przerwało głośne stukanie do drzwi.
– Wejść! – powiedział archanioł stanowczym głosem.
Do pokoju wtoczył się Hans, ciągnąc za sobą podskakujący i piszczący worek.
– Melduję, że mamy następnego!
– Świetnie, Hans! – wyraźnie zadowolony archanioł zatarł ręce – Natychmiast biorę go do Namiestnika. Przy okazji dowiem się, co mają znaczyć jego ostatnie zarządzenia. Nagroda, rzecz jasna, do odebrania w kasie prefektury. Adiutant! Do mnie!
Adiutant wprawnym ruchem zarzucił worek na grzbiet i machając raźno skrzydłami starał się utrzymać tempo narzucone przez podnieconego zwierzchnika.

Ciemny gabinet Namiestnika rozświetlała poświata kilkunastu monitorów.
– Zaraz pan zobaczy – szepnął Remigiusz, siedzący w fotelu obok Namiestnika – Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za pięć sekund Polski Raj zmieni swoje oblicze i stanie się Polskim Rajem Idealnym. Najpierw proszę obserwować monitor numer jeden.
Na monitorze widać było obraz falującej spokojnie łąki, wyglądającej jak tysiące innych łąk, zarówno na Ziemi, jak i w Raju.
– Trzy, dwa, jeden, zaczynamy! – szepnął rozemocjonowany Remigiusz.
Spośród traw poderwała się gromada ludzi uzbrojonych w miecze, łuki, włócznie i kamienie, zaś z boku nadjechała grupa konnych rycerzy. Obie grupy połączyły się, a ktoś niskim głosem zaintonował pieśń, którą momentalnie podjęły kolejne szeregi i wkrótce tysiące gardeł krzyczało te same słowa.
– Chór? Podoba mi się – powiedział Namiestnik – Mogliby jednak śpiewać coś bardziej współczesnego. Może to przyciągnie kilku chętnych…
Śpiewając ciągle, ludzie rzucili się na przerażoną grupę ochroniarzy odzianych w płaszcze z czarnymi krzyżami. Wkrótce na ekranie rozgorzała bójka. Rozochoceni ludzie szamotali się, gryźli, kłuli i szarpali, starając się zdobyć kawałek szmaty zawieszonej na krzywym patyku.
– To ma być Raj? – podenerwowany Namiestnik poderwał się z fotela – Pan chyba oszalał, panie Lipa!
– Wręcz przeciwnie, panie Namiestniku – odpowiedział grzecznie Remigiusz – Proszę, oto zbliżenie. Niech pan spojrzy na ich twarze. To twarze szczęśliwych ludzi! Zresztą, to dopiero początek. Rzekłbym wręcz, pradzieje!

Na kolejnych monitorach zaczynały pojawiać się obrazy. Namiestnikowi zakręciło się w głowie i opadł z powrotem na fotel.
– To tylko zły sen – wyszeptał i pobladł.
– To nie sen panie Namiestniku! Oto Polski Raj Zreformowany! – powiedział Remigiusz.
Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Każdy z monitorów przekazywał inną sytuację. Na jednym trwało oblężenie twierdzy zwieńczonej wystawnym kościołem z wysoką wieżą, inny pokazywał grupę chłopów w rogatywkach z piórem i dziwacznymi kosami w rękach, uciekających w brzozowy las przed szwadronem żołnierzy przeklinających głośno po rosyjsku, na kolejnym ksiądz błogosławił kompanię żołnierzy w szarych mundurach, wychodzącą z miasta za człowiekiem na dziwacznie rudym koniu. Gromada ludzi skulonych w ruinach mężnie wytrzymywała grad pocisków sypiących się na ich głowy z potężnego okrętu, niegroźnie ostrzeliwując od czasu do czasu jego stalowe burty ze swoich starych karabinów. Sąsiadujące z sobą monitory w lewym rogu pomieszczenia pokazywały kilku ludzi drukujących kiepskiej jakości ulotki na prymitywnych powielaczach – pod czujnym, aczkolwiek dyskretnym nadzorem. Gdzie indziej niewyrośnięty chudzielec z sumiastymi wąsami przeskakiwał przez mur, aby przyłączyć się do grupy nic nie robiących robotników. Tu ktoś rzucał się, machając szablą, na toczący się drogą pojazd pancerny, tam demonstranci rzucali płonącymi butelkami i kamieniami w stojących nieruchomo milicjantów. Uwagę przyciągał ekran, na którym dwie grupy ludzi odzianych w fantazyjne szaliki niezwykle skutecznie eksterminowały się nawzajem, nie wiedzieć czemu u podnóża czeskiej skoczni narciarskiej.

Namiestnik siedział ze ściągniętą twarzą i obserwował chaos, jaki zapanował w spokojnych do tej pory sektorach Raju. Nie zauważył nawet wejścia swojego osobistego sekretarza, który pochylił się nad nim i wyszeptał mu do ucha:
– Panie Namiestniku, dwóch gości prosi o widzenie. Podsekretarz z działu zgłoszeń i szef tajnej policji Arnold.
– Dawać ich tutaj – powiedział Namiestnik – Najpierw podsekretarz.
Rozpromieniony podsekretarz wbiegł do sali, powiewając wstęgą papieru. – Panie Namiestniku, to chyba cud! – krzyknął już od drzwi – Od dwóch godzin notujemy niesłychany wzrost entuzjazmu w sektorach siódmym i czterdziestym czwartym! Niesłychanie rzutuje to na liczbę zgłoszeń wśród przebywających w poczekalni! Tylko w przeciągu ostatnich piętnastu minut zgłosiło się do nas więcej ludzi niż przez ostatni ro.. – urwał, dostrzegając dantejskie sceny na monitorach – co… co… co to jest? – wyjąkał.
– To cud – poinformował go ponuro Namiestnik – A w zasadzie modernizacja Polskiego Raju według pomysłu tego pana – skinął głową w stronę rozpromienionego Remigiusza – Na razie testujemy nową koncepcję w dwóch sektorach i wszystko wskazuje na to, że… – poweselał nagle pod wpływem myśli, która przyszła mu do głowy – Myśli pan, panie podsekretarzu, że mamy szansę ustanowić rekord frekwencji w corocznym spisie napływu mieszkańców?
– Rekord? Jeżeli dalej tak pójdzie, to już niedługo będziemy musieli ubiegać się we wspólnocie o niewykorzystane od lat fundusze na rozbudowę naszego Raju! Niech pan mówi co chce, panie Namiestniku, to zdumiewające! Niezwykłe! Absurdalne! To wbrew wszelkiej logice! Ci ludzie bardziej ekscytują się marzeniem o lepszym jutrze niż samym lepszym jutrem!
– To niezupełnie tak – odezwał się z kąta Remigiusz – Według mnie możecie liczyć co najwyżej na jakieś dwa, trzy pokolenia. Nic nie trwa wiecznie i prędzej czy później nawet coś takiego – machnął ręką w kierunku monitorów – może się znudzić. Niemniej, z pewnymi modyfikacjami, macie zapewnioną frekwencję na najbliższe stulecie.
– Sto lat? Tyle brakuje mi do emerytury! – podskoczył Namiestnik – Może pan odejść, panie podsekretarzu i proszę wpuścić tutaj Arnolda – Chcę zobaczyć jego minę.
Arnold wtoczył się do pomieszczenia, taszcząc ze sobą czarny worek.
– Melduję, że nie złapaliśmy tego pierwszego, panie Namiestniku – powiedział, nie zauważając siedzącego w kacie Remigiusza – Ale mamy kolejnego – dodał triumfalnym tonem.
Szybkim ruchem rozwiązał worek, i wytrzepał z niego oszołomioną Jolę.
– Jola! – krzyknął Remigiusz podbiegając do niej i pomagając jej wstać – Co ty tu robisz? Przecież miałaś być na zgrupowaniu integracyjnym!

Chaos, jaki zapanował w gabinecie Namiestnika, momentalnie przyćmił wydarzenia rozgrywające się na ekranach monitorów. Jola z wrzaskiem rzuciła się na Remigiusza, Arnold rzucił się na Jolę, a Namiestnik rzucił się na skłębioną trójkę, aby rozdzielić zapalczywe towarzystwo.

– Miałam paskudny sen – powiedziała Jola do Remigiusza, prężąc się i przecierając oczy.
– Ja też – powiedział Remigiusz, przyglądając się podejrzliwie obrazowi wiszącemu pośrodku ściany.

Namiestnik z błogim uśmiechem obserwował na jednym z monitorów przebudzenie Joli i Remigiusza, pieszcząc w myślach marzenie o spokojnej emeryturze. Następnie odwrócił się w stronę stojącej z boku kamery, założył kanciastą czapkę, przeciwsłoneczne okulary i dobitnym głosem zaczął czytać z kartki wystąpienie transmitowane na żywo do wszystkich zakątków Raju:
– W imieniu Wojskowej Rady Odrodzenia Raju wprowadzam na całym obszarze Raju stan wojenny…

U bram Polskiego Raju kłębił się w patriotycznej ekstazie tłum niewinnych kombatantów.

 

Kraków, styczeń 2001

 

Ilustracje: Joanna Titeux/pinezka.pl

Polecamy też inne opowiadania tego autora:
Szklane kalesony
Wesele, weselisko
Karol