Przedostatnie przebudzenie Jana
Jan obudził się i poczuł swąd spalenizny. Wyjrzał przez okno i zobaczył tłum palący książki, kościelne czasopisma oraz ich autorów na dziedzińcu bazyliki mniejszej. Jasnym światłem objawiali się pośród płomieni Eryk z Antiochii, Zenon Zza Skały i Izydor Francowaty. W kolejce na stos, nacierani właśnie łatwopalnym olejem, czekali August Znad Jeziora i Mateusz zwany Mateuszem. Jan przetarł oczy ze zdumienia, po czym szybko powrócił do sypialni, wyciągnął spod łóżka worek po zamorskich ziemniakach i zaczął pakować najniezbędniejsze rzeczy.
Wrzucił do worka zapasowe sandały, zaostrzony patyczek do dłubania w zębach, odświętną tunikę zdobioną egipskim wzorkiem w kocie fallusy, buteleczkę pachnącego olejku oraz manuskrypty i niedokończone rękopisy swoich ostatnich objawień i wizji. Rzucił okiem na pokoik, w którym przeżył najbardziej mistyczny okres swego życia, zgarnął jeszcze dwa egzemplarze ostatniego listu Izydora do Augusta i jego Braci Mniejszych. Gumą arabską przykleił sobie sztuczne wąsy i brodę, po czym roześmiał się śmiechem szaleńca, zakręcił na pięcie i wybiegł na wewnętrzne podwórze domu. Szedł spokojnie ulicą, mijany przez poganiaczy osłów, mułów, wielbłądów i klasycznych poganiaczy kobiet.
– Uciekł! – wściekła Magdalena rzuciła świeże bułeczki w kąt, padła na posłanie w zmierzwione prześcieradła i rozpłakała się w bezsilnej złości. Wdychała zapach jego ciała plączący się w załamaniach materii i przypominała sobie jego twarz, z natury wesołą, a czasem zmieniającą się pod wpływem objawień, wykrzywioną bólem i przerażeniem. Za oknem na podwórzu bazyliki mniejszej dopalała się sterta śmieci wymiecionych przez służebne dziewki ze wszystkich zakamarków świątyni. Słońce świeciło coraz mocniej, za oknem wstawał rześki dzień, znad pobliskiego jeziora poranna bryza przyniosła chłodne wspomnienie nocy. Łzy Magdaleny utworzyły na glinianej podłodze kałużę, w której pląsały słonowodne drobnoustroje.
– Szaleństwo Jana pogłębiło się i ciągle narasta – perorował potężny, siwobrody Mateusz zwany Mateuszem – Dla dobra naszej sprawy postuluję wykluczenie go z grona badaczy śladów Najwyższego. Ponadto postuluję wciągnięcie wszystkich jego objawień na indeks pergaminów, glinianych tabliczek i pism zakazanych, tudzież publiczne ogłoszenie, że nie jest on uczniem naszego Pana, a w swojej pysze dopuścił się fałszerstw i zwyczajnych przekrętów. Kto jest za, niech uczyni na piersiach znak krzyża i podniesie rękę.
Las rąk chwiejący się nad głowami zebranych jednoznacznie przypieczętował los Jana. Nawet najbliżsi mu Izydor i Teofil, którzy razem z nim przeżywali mistyczne objawienia na pustyni Negew, unieśli w górę dłonie, opuszczając zarazem głowy.
– Skoro ten punkt zebrania mamy już za sobą – zagaił prowadzący spotkanie Zenon – proponuję rozpatrzenie ofert zawodowych zabójców, którzy oferują nam szeroką gamę usług w zakresie likwidowania głoszących prawdy nam niewygodne, a także przeprowadzenie czystki wśród lokalnych polityków prowadzących działania represyjne wobec naszego stowarzyszenia. Jednocześnie przypominam o terminie wpłaty składek od waszych gmin, który upływa pojutrze o zmroku.
Dwa dni później Jan pląsał w falach na tle zachodzącego słońca. Czuł się radosny i wolny, fale chłodziły jego rozpalony umysł, odsuwając w czasie kolejną nieprzyjemną wizję. Jedynym uczuciem, jakie towarzyszyło mu w kąpieli, było wszechogarniające szczęście i poczucie jedności z naturą. Chmury łączyły się w gromady, tworząc różnokolorowe obrazy, nie mające nic wspólnego ze śmiercią i cierpieniem. Kobiety, które czekały na plaży na swych mężów, rybaków, podziwiały jego harmonijną, męską budowę, połączoną z dziecięcą wręcz radością, z jaką oddawał się kąpieli. Bijąca od niego radość zatrzymała też na moment tresowaną ośmiornicę, wynajętą przez płatnego zabójcę. Ośmiornica zatrzymała się i wyjęła z kieszeni kartkę papieru. Po chwili jednak, porównawszy rysopis z oryginałem pławiącym się w miękkim dotyku fal, ruszyła dalej, niosąc swoją smutną przesyłkę.
W wygodnej celi Zenon wyciągnął kawał papieru, pomyślał przez chwilę i zaczął pisać.
“Ja, Jan, piszę te słowa…”