Postanowił znaleźć domek Tchniacza. System nawigacyjny wciąż odbierał sygnał, więc nie było to zbyt trudne. W końcu stanął przed chatką. Na ścianie nie mógł znaleźć ani kontaktu, ani odbiornika podczerwieni, przez który mógłby przekazać swoje dane identyfikacyjne. Wreszcie zdecydował się zapukać w drewniane drzwi. Na progu stanął Tchniacz.
– Czy tu mieszka pan Horacjo? – zapytał Nardo.
– Tak, to ja.
– Jestem drn, syn E=mc2.
– Ach, to ty – rozluźnił się Tchniacz. – Wchodź.
Wszystko było dla niego nowe. Drewniane ławy, masywny stół, kominek, w którym żarzyły się szczapy drewna.
– Siądź, napijesz się czegoś? – zapytał Horacjo. – A przepraszam – chcesz się podładować? Mam tu kontakt. Czasem wyłączają prąd, ale na ogół jest.
– Mam jeszcze 70%, może potem…
– W porządku. Co cię sprowadza?
Nardo opowiedział swoją historię.
– Ciekawe, ciekawe – powiedział Horacjo. – nie myślałem, że do tego dojdzie. Co mogę dla ciebie zrobić?
– Chciałbym tu poczekać na Violę. Ale chciałbym się też o coś zapytać.
– Co takiego?
– Kim wy w ogóle jesteście?
– Dobre pytanie. Różnie mówią. Niektórzy opowiadają, że zarodki życia przyniosła kometa, a inni, że coś jednak przetrwało katastrofę. Sam wiesz, w końcu u was też są rośliny i zwierzęta, więc pewnie ci o tym mówili w szkole. Ale my? Jesteśmy inni od zwierząt. Też na węglu, ale przecież inni. Nie tak rozumni, jak wy, ale jednak. Różnie mówią. Że rozum rodzi się sam. Że ktoś nas nauczył. Że ktoś w nas coś tchnął.
– Stąd „Tchniacze”?
– No, głównie dlatego, że my powietrzem… Wdychamy i wydychamy. Ale naprawdę nie wiadomo. Są stare historie, ale czy prawdziwe?
– U nas jest inaczej, u nas wszystko się zgadza.
– I tak, jak jest, było zawsze.
– Właśnie.
– Ale kiedyś się musiało zacząć, rozwinąć?
– Oczywiście, ale wszystko się układa w logiczny ciąg.
– I nic się przeszłości nie pomaga?
Nardo zamyślił się.
– Ojciec kolegi pracował przy adaptacji zapisów. Ale chodziło tylko o dostosowanie języka do aktualnego stanu.
– Jesteś pewien? Gdy się już coś zmienia, to zawsze można trochę poprawić. Ja to rozumiem. Społeczeństwo może skuteczniej działać, jeżeli panuje spójny obraz rzeczywistości przeszłej i teraźniejszej.
– A prawda?
– Prawda? Prawda obiektywna, absolutna, jedyna, niezmienna? O tym cię uczyli w szkole?
– Nie, mówili, że prawda powinna być użyteczna. Tak, jak pan mówił – dla spójności społeczeństwa.
– A jak teraz myślisz?
– Wszystko mi się miesza. Z tym społeczeństwem, to prawda, ale tak bardzo chciałbym wiedzieć.
– Podobno gdzieś w centrum przechowuje się stare zapisy. Ale nie sądzę, żeby było łatwo do nich dotrzeć.
– A wy, skąd wy tyle wiecie?
– My jesteśmy inaczej zbudowani. Wam można aktualne wiadomości ładować prosto do pamięci, ale u nas nie ma jak. U nas starzy opowiadają młodym, jak było, albo raczej jak im opowiadali ich przodkowie.
– Mogą źle zapamiętać, albo przekręcić.
– Jasne, ale te przekazy są ważne i staramy się je podawać dokładnie. Oczywiście, po tylu latach…
– Ilu?
– No właśnie tego nie wiadomo. Może tysiące, może miliony… I są różne wersje. Dlatego wierzymy, że nie są to bajki, ale która jest bliższa prawdy?
– Ale czemu u nas mówią, że wy jesteście dzicy? Że macie tylko takie prymitywne imiona, jak Uhuhuhuh, a pan jest na przykład Horacjo.
– Z tymi imionami, to była kiedyś taka moda, ale minęła. Ktoś to u was podchwycił i wam to dobrze pasuje, bo odstrasza od kontaktu z nami. Moglibyśmy was zepsuć, waszą jasność. A my też trochę udajemy, bo i nam to odpowiada. Mamy tak różne sposoby myślenia, że trudno się porozumieć. A u was czego się nie rozumie, to się prostuje, by było zrozumiałe. A my nie chcemy, by nam wyprostowano nasze myślenie.
– A my?
– Co „my”?
– Skąd my jesteśmy?
– Myślisz, że ja wiem wszystko? Słyszałem taką wersję, że byliście kiedyś na węglu, ale przeszliście na krzem, gdy zapragnęliście podróży międzygwiezdnych. Można się wyłączyć i przeczekać tysiąclecia. Zauważyliście też, że się tak lepiej liczy.
– A nasze węglowe ciało?
– Odrzucone, zbyteczny balast. Została sama zawartość umysłu na nowym nośniku. Przy przenoszeniu można ją było nieco wyrównać.
– Nie jesteśmy pokrewni z wami?
– Hm…

Nardo zamyślił się głęboko.
– Nie załamałem cię nadmiernie? – zapytał Horacjo.
– Dziękuję, naprawdę dziękuję. To bardzo ciekawe… Myślę, że u nas wszystko za dobrze się zgadzało. Kiedyś myślałem, że rzeczywistość jest w gruncie rzeczy prosta. Do rozwiązania są problemy techniczne: wiertła, zasilanie, obrona przed asteroidami. Wszystko inne, to zawracanie procesora.
– A kobiety?
– Mieszanie genów wzmacnia gatunek. Wspólne życie pary osobników ułatwia wychowanie młodych.
– A jak teraz kochasz Violę?
– O inaczej! Kiedyś było mi z nią jakoś dobrze, czasem mówiłem jej: kocham. Mój ojciec też tak mówił mamie. Ale teraz – jeszcze me ucho stu słów nie wypiło z jej ust, a głos jej jakże mi znany…
– No no no!
– Gdy widzę jej włosy rozwiane na wietrze, a w powietrzu rozbrzmiewa jej śmiech! Jak dźwięki wydawane przez ptaki. Sam chciałbym składać sekwencje drgań powietrza o różnych częstotliwościach, wydają mi się teraz takie piękne! Dlaczego sekwencje drgań mogą się wydawać piękne?
– A jak patrzysz na świat?
– Przedtem wstawałem rano, wychodziłem do pracy lub podłączałem się do sieci z domu, liczyłem przez osiem godzin, potem się podładowywałem i tyle. A teraz – gdy spojrzę na poranne słońce błyszczące się na drgających liściach, to znów chciałbym wydawać sekwencje drgań, lub poruszać się w takt, ale nie w regularny takt zegara, lecz różnorodnie. W ogóle wszystko stało się takie różnorodne, takie ciekawe!
– I zawsze jesteś szczęśliwy?
– Tak! No, może nie zawsze.
– A kiedy nie czujesz się szczęśliwy?
– Kiedy Viola się nie uśmiecha. Teraz nie zawsze ją rozumiem, Kiedyś wystarczyło połączyć magistrale danych i wszystko było jasne. Jeden format danych, wszystko proste i przejrzyste. I logiczne. Teraz czasem nie rozumiem jej języka. Czasem jestem wesoły, a ona jest smutna. Wtedy i ja jestem smutny.
– Przedtem nie byłeś smutny?
– Skąd miałem wiedzieć, co to jest smutek? Także nie było mi zimno, ani za gorąco. Wskaźnik temperatury mówił mi, że wychodzę poza zalecany zakres, włączałem ogrzewanie lub chłodzenie i koniec. Teraz też reguluję temperaturę, jak przedtem, ale odczuwam to jako niewygodę. Bardziej nie lubię zimna.
– Widzisz, tak to jest z uczuciami. Jeżeli jest szczęście, to jest i cierpienie.
– Masz rację.
– Nie chciałbyś wrócić?
– Do czego? Do takiego życia, jak przedtem? O nie! Poza tym już nie mogę.
– Nie możesz?
– Nie ma już powrotu. Gdy raz się zazna tego świata, to nie ma już powrotu.
– Żałujesz tego?
– Nie, nie mogę… jestem już kimś innym
– A cobyś zrobił, gdyby jej nie było?
– Nie było?
– No, po prostu – nie było.
– To jest dla ciebie po prostu? Nie mów nawet!
– No ale gdyby?
– Nie wiem… Po co mi jeszcze żyć? To bezsens, ale życie bez niej… Oni co chwilę się zabijali, siebie, albo innych, jak tylko nie wiedzieli, co dalej. Przecież, że bezsens. Ale ja naprawdę nie potrafię sobie bez niej życia wyobrazić. Zostaną wspomnienia… Ale tylko wspomnieniami i tęsknotą? Nie chcę nawet o tym myśleć. Ale czemu pytasz? – zaniepokoił się Nardo. – Wiesz coś?
– Nic złego – uśmiechnął się Tchniacz. – Nic złego… Ale chciałem wiedzieć.
– Ale wiesz coś? Tak starałem się zbiec, że zapomniałem się martwić, czy jej się udało.
– To dobrze, z martwienia się dużo by jej nie przyszło. Miałeś dotrzeć w bezpieczne miejsce i to ci się udało. To było najważniejsze.
– Ale ona? Uciekaliśmy w takim pośpiechu, że nie mogliśmy się nawet porządnie umówić. Poza tym nie znamy tutejszych okolic.
– Ona? – uśmiechnął się ponownie Tchniacz. Klasnął w ręce i zwrócił głowę w stronę zasłony.

Nardo spojrzał na niego niepewnie. Zasłona uchyliła się. Nardo dostrzegł najpierw oczy Violi, potem jej twarz, wreszcie ją całą. Zaskoczony wyszeptał:
– Viola…
– Tak, mój drogi – zawołała wesoło Viola, chwyciła jego ręce i zaczęła krążyć wokół niego tanecznym ruchem. Nardo z początku wybałuszał oczy z niedowierzaniem, wreszcie stanął na równe nogi, objął ją mocno i znowu wyszeptał:
– Viola…
– Tak mój drogi – powtórzyła Viola. – To ja. I widzisz: tym razem nie trzeba było trucizn ani sztyletów. Siedzimy tu spokojnie u naszego Laurentego – mrugnęła porozumiewawczo do Tchniacza – i jesteśmy bezpieczni.
– No nie wiem – powiedział Nardo.
– Tak, tak – odpowiedział Tchniacz. – Nie wiecie, co się stało. Nowinek nie udało się utrzymać w tajemnicy. Zarząd pozwala na rzeczy, które jeszcze przed miesiącem byłyby nie do pomyślenia. Zakładane są niezależne pisma, kluby dyskusyjne, jak również modne stało się szukanie swych uczuć. I wasza miłość – przepraszam – przejdzie do historii, jako pierwsza, ale na pewno nie ostatnia. Pojawiło się zainteresowanie ciałem, no – budową – i to, co dotychczas było normalne, jak zasilanie, czy samopowielanie stało się tematem dnia. Wasi pobratymcy zauważali, że sposobem zasilania można się delektować, a elementy konstrukcyjne służące do powielania tak niektórych podniecają, że ze wstydu zaczęli je zasłaniać, co prawda trochę po to, żeby je jednak od czasu do czasu odkryć. Że użyję starego porównania – duch wymknął się z butelki.
– To możemy bezpiecznie wracać? – zapytał Nardo.
– No, nie wiem. Zniknęły stare niebezpieczeństwa, ale pojawiły się nowe. Pamiętasz wasze książki? Życie jest w nich nad wyraz ciekawe, ale czy bezpieczne. Ale na pewno nie wyzerują już wam pamięci.
– To najważniejsze. Zapomnieć o tobie? – powiedział Nardo. – To już wolę te nowe ryzyka. Ale zanim zabierzemy się do planowania powrotu, muszę trochę odpocząć.
– Nie wyrzucam was – powiedział Tchniacz. – Dzięki wam przeżyłem coś, co myślałem, że nie wydarzy się nigdy.
– Ja też jestem zmęczona – powiedziała Viola. Chwyciła go Narda za rękę. – Chodź!
Zniknęli za zasłoną.

  Drogi Czytelniku, pamiętasz zapewne wyrażony na tych stronach krytycyzm co do utworów kończących się, gdy nie bójmy się użyć tego słowa zakochani padają sobie w ramiona i obiecują sobie dozgonną miłość. Nie ma tam najważniejszego jak dali sobie radę z prawdziwymi trudnościami, bo smoki pałające ogniem i brygady zerujące pamięć to nic, w porównaniu z zasadzkami czyhającymi na młodych, chcących w zgodzie przeżyć kilkadziesiąt lat i cieszyć swe serca bijącym z nich ciepłem. Ale ponieważ żyli w ciszy i nie szukali sławy ani zaszczytów, nie zachowały się na temat dalszych ich losów żadne wiarygodne źródła, więc i kronikarz musi się zadowolić zwykłym w tym miejscu stwierdzeniem: „i żyli długo i szczęśliwie…”

The End