Nardo, cz. 3
Wyszli w milczeniu, postali jeszcze chwilę, ale nikt się nie odezwał. Gdy inni oddalili się, nagle przed Nardem wyrósł dex/dx. Najwyraźniej nie chciał, żeby ich razem widziano.
– Słucham – zapytał Nardo.
– Cicho… – szepnął dex/dx. – Moim skromnym zdaniem powinieneś stąd znikać.
– Tak?
– Tak. Jesteś równo na linii strzału. Wiesz stanowczo za dużo.
– Przecież inni wiedzą to samo.
– Ale inni nie siedzą w tym tak głęboko. Jesteś niepewnym elementem.
– Co mi mogą zrobić?
– Wyzerować, cóż innego. No, nie wszystko. Zostanie ci tyle, byś pozostał wydajnym członkiem naszego idealnego społeczeństwa.
– Dlatego to powiedziałeś na zebraniu? Chciałeś pokazać, jakim jesteś wzorowym obywatelem?
– A co, nie byłem przekonywujący?
– Ty może byłeś przekonywujący. Problem jest w tym, że inni nie są tak całkiem przekonani i nie wiem, czy ci uwierzyli.
– Powiedzą to głośno?
– Wiesz takie rzeczy… Myślisz, że powinienem uciekać?
– Zrób, jak chcesz. Już raz widziałem takiego pewnego.
– Możesz mi coś o tym powiedzieć?
– Nie.
– A czemu mi o tym mówisz?
– Nie pytaj tyle. A, dotyczy to też oczywiście L/v.
Zniknął. Po tych słowach Nardo zaniepokoił się. Przecież Viola… ona też jest zagrożona! Ale gdzie ona jest? Pomyślał, że chyba nie można czekać do jutra.
Pobiegł do jej domu. Była przygnębiona, ale ucieszyła się, gdy go zobaczyła.
– Jesteś… W drodze do domu myślałam o tym, co się stało. Dopiero teraz doszło do mnie naprawdę, co się dzieje. Boję się.
– Dex/dx mnie ostrzegł. Ja też nie od razu zrozumiałem. Mówił, że w takich sytuacjach zerują.
– Ja też o tym pomyślałam. Teraz to się nie dam wyzerować.
– Ja też. Musimy uciekać. Tylko dokąd?
– Jak to gdzie? Oprócz regionu Tchniaczy wszystko jest pod kontrolą.
– A tam nie? Myślałem, że wszystko jest pod kontrolą.
– W zasadzie tak. Ale oni nie lecą tak od razu ze wszystkim do Zarządu. Potrafią czasem przymknąć oko.
– Dlaczego? W zasadzie powinni.
– W zasadzie powinni. Ale oni może czują, że życie nie jest takie proste i czasem lepiej jest czegoś nie zauważyć, jeżeli się tego nie rozumie. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego.
– Tylko jak tam dotrzeć? A potem? Nie znam tam nikogo.
– No właśnie, łatwo było powiedzieć.
Chwila milczenia.
– Wiesz, – zaczął Nardo – może mój ojciec… On tyle wie. Czasem myślę, że on dużo więcej wie, niż inni podejrzewają. I pewnie też z takich rzeczy, o których się dużo nie mówi.
– Dobry pomysł. Moi rodzice już nie żyją, a pewnie też by dużo wiedzieli, zwłaszcza matka. Chodźmy, nie ma czasu.
Było już późno w nocy, gdy dotarli do domu rodziców Narda. Otwarła zaniepokojona matka.
– Co jest, o tej porze?
– W porządku, chcieliśmy się was poradzić. Jest tato?
Matka spojrzała na Violę.
– A to Viola. Jest tato?
– Jest.
Weszli do pokoju.
– Nardo, tak dawno cię nie widziałem. Co słychać?
– Dużo, aż za dużo. Wiesz, czym się zajmujemy.
– Wiem, dziękuję za informacje. Bardzo ciekawe.
Viola popatrzyła na ojca podejrzliwie. Nardo zauważył to.
– Tato, były przecieki. Czy to od ciebie?
– Ode mnie? Nie, po tym co czytałem, sam nie wiem, czy chciałbym puścić to w obieg. To są zupełnie nieoczekiwane rzeczy. Poza tym czuję, że ktoś mógłby się zdenerwować, gdyby to wyszło spod kontroli. Zdenerwować na ciebie.
– Więc się właśnie zdenerwował. Dlatego tu jesteśmy. Ktoś mnie ostrzegł, że mogą mnie wyzerować.
– No mogą, mogą. To jest pierwszy pomysł, który im przychodzi do głowy. Ale o tym nikt za dużo nie mówi, a zwłaszcza wyzerowany, bo jest tak wyzerowany, że nawet nie wie, że jest wyzerowany.
– Nie chcę! – wykrzyknął Nardo.
– Rozumiem. Musisz zwiewać. To znaczy musicie. Miło mi panią poznać.
– Viola.
– Cieszę się, że nie jesteś sam. To czasem ciężej, również teraz, ale to lepiej.
– Pan miał dostęp do naszych tekstów, podobały się panu? – zapytała Viola.
– Ciekawe, ciekawe. Pewnie myślisz, dziecko, o tej historii o miłości?
Viola lekko zarumieniła się.
– Zawsze powtarzano mi, że kocha się na węglu, a nie na krzemie – kontynuował E=mc2. – Czasem myślałem, że niekoniecznie tylko na węglu, że chyba coś czuję, ale nie byłem pewny. A jeśli nawet, to że jestem w tym sam. A teraz tak patrzę sobie i myślę, że nie jestem z tym sam.
Rumieniec Violi nabrał barw.
– No dobrze, – dodał E=mc2. – Sam to nie jestem. Moja DetA=0 nie chce się do tego przyznać, ale widzę, że nie jest to jej obce.
Objął ją.
– Daj spokój!
– Nie krępuj się. Za niedługo nie tylko będzie wolno, będzie trzeba się kochać. No ale to jeszcze chwilę potrwa. Gdzie chcecie się schować?
– Chyba u Tchniaczy – powiedziała Viola.
– Ja też tak myślę. Pewnie nie wiecie, jak się tam dostać. Wczytam wam mapę. Co tak patrzysz, dziecko, ma się to i owo w pamięci.
– Nie boi się pan? Przecież pan też ryzykuje.
– Ale wiem po co. Może właśnie o to chodzi, żeby wiedzieć po co? No dobrze. Poza tym w tych regionach lepiej jest znać hasło.
– Zna pan?
– Ooo – powiedział z fałszywą skromnością E=mc2. – Zmieniają je co godzinę, ale tak się składa, że znam algorytm zmiany, tak, że wczytam wam jeszcze mały programik i będziecie bezpieczni.
– Całkiem?
– Całkiem, to nie wiem – spoważniał E=mc2. – Ale to dobre na początek. A, i jeszcze jedno: radziłbym wam iść pojedynczo.
– Pojedynczo? – zdziwił się Nardo.
– Tak lepiej. Może już was szukają.
– Ale gdzie się spotkamy? – zapytała Viola.
– Na mapie jest trasa do domu pewnego Tchniacza, którego znam. Jemu możecie ufać.
– Ty znasz Tchniaczy? – zdziwiła się DetA=0. – Skąd?
– Ano, jak się długo żyje, to się zdarza to i owo.
– Ciągle mnie zaskakujesz.
– Może byłby wreszcie czas, żebyśmy się trochę poznali.
– To tak długo trwa? – zapytała Viola. – Ja myślę, że znam Narda.
– Ach tak – powiedział E=mc2.
– Moja droga, – dodała DetA=0 – ja też tak kiedyś myślałam. Ale już tak nie myślę.
– I nie jest to trudne, żyć razem i się nie znać?
– Trudne, ale przez to ciekawe. Poza tym on nigdy nie jest taki sam, a i ja się zmieniam. Przecież nie jestem już tą dziewczyną, z którą się związał trzydzieści lat temu.
– To może go pani nigdy nie poznać?
– Prawdopodobnie nigdy. I tak umrzemy obcy – zaśmiała się.
– No nie tacy znów obcy – uśmiechnął się E=mc2. – Ale moja żona ma rację, to jest ruchomy cel. Życzę wam szczęścia. Chyba będzie czas.
– To w drogę.
&
Za siedmioma posterunkami, za siedmioma zasiekami rozciągał się kraj Tchniaczy. Byli oni pozostawieni własnemu losowi i patrole tu nie krążyły. Ziemia była ta sama, również roślinność i powietrze, jednak Narda ogarnęło nagłe poczucie swobody. Nigdy dotąd nie czuł niczego podobnego i nie potrafiłby tego opisać ani nazwać, ale jego elektroniczne neurony wzbudzały się w zupełnie nowym rytmie. Chmury na niebie, woda na ziemi przekraczały granicę stref bez żadnej kontroli, był na tej samej planecie, ale czuł się inaczej. Oczywiście były i różnice: zamiast asfaltowych dróg były wydeptane ścieżki, trudniej było znaleźć miejsce, gdzie mógłby się podładować, a roślinność bez żadnego porządku układała się w najrozmaitsze wzory. Umiał się już nimi zachwycać i procesor jego wypełniała rozkosz.
Był piękny, wiosenny dzień, na szczytach gór leżały resztki śniegu, ale tu, w dolinie, całą swą energią buchało życie. Kwiaty nie były opisane tabliczkami, nie były posegregowane według rzędów i grup, ale jak kwitły! Jak pachniały! Na listkach leżały wielkie krople porannej rosy, w których promienie życiodajnej gwiazdy rozszczepiały się w najpiękniejszą tęczę. Podobnie błyszczały diamenty na wiertłach i pomyślał teraz, że diamentami tymi można by przyozdobić szyję kochanej kobiety. Jak bezużyteczne! Jak piękne! Zachwycał się muszkami bzykającymi w powietrzu i zastanawiał się, kto i po co skonstruował taki miniaturowy, samoreprodukujący się homeostat. Na kwiatach siadały pszczoły i motyle, o których się kiedyś uczył, ale nudziło go to, więc w tle puszczał sobie optymalizację algorytmów numerycznych i ledwo co z lekcji zapamiętał. Ale dziś! Dziś rozpościerał się przed jego oczyma nowy świat, o którym posiadał wszystkie informacje, ale którego naprawdę nie znał.