Mocarstwo
10.XII, Legnica
g. 8.10
– Czy mógłbyś mi nie zawracać głowy? Zawsze, kiedy próbuję się zdrzemnąć ktoś, ty albo któryś z tych twoich nadgorliwców, przychodzi z jakimś raportem. Czy wiesz, która jest godzina? – głos generała Siwego zupełnie nie przystawał do wypowiadanych kwestii. Brzmiało to trochę tak, jakby przemawiała osoba, która już kilkanaście lat temu straciła złudzenia dotyczące czegokolwiek. A już na pewno tego, że krzyk bądź irytacja mogą cokolwiek zmienić.
– No i coś tam odkrył w tych swoich archeologicznych szafach? – zapytał, siadając przy biurku.
Kapitan Firlej nawykł do spokojnego narzekania swojego pryncypała. Od ośmiu lat służył w tym samym miejscu jako oficer inwentaryzacyjny. Od ośmiu lat był kapitanem. Podejrzewał, że generał specjalnie blokował jego awans, by zawsze mieć go przy sobie. Nie mówiąc już o tym, że stanowisko oficera inwentaryzacyjnego było trudne do sklasyfikowania w hierarchii. Czasem czuł, że jest trochę więcej niż kapitanem (podlegał bezpośrednio generałowi), czasem odczuwał to jako degradację. Niepewność co do własnego statusu przekładała się na wszystkie pozostałe cechy kapitana Firleja.
– Otóż melduję, że prawdopodobnie, choć nie jestem do końca tego pewien, odkryliśmy, jakby to rzec, pewnego rodzaju prezent, choć raczej z gatunku tych nienaumyślnych, by nie rzec – zupełnie przypadkowych. Na razie, z mojego rozkazu, niczego nie zmieniliśmy, w związku z niepewnym statusem odnalezionego przedmiotu. Pewne przesłanki zdają się sugerować…
– Jasne, jasne – powiedział generał Siwy, podnosząc się z miejsca – wiem, że jesteście bardzo zdolni, kapitanie, i moglibyście zanudzać mnie jeszcze całymi godzinami. Możemy zobaczyć ten cudowny niby prezent o nieustalonej proweniencji i przeznaczeniu?
10.XII, Legnica
g. 8.50
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Boję się wysłać do tego saperów, na razie wydałem rozkaz zamknięcia całych koszar pod pretekstem konieczności wykonania inwentaryzacji, deratyzacji i dezynsekcji. Nie wiem, panie generale. Musi wystarczyć. Najbardziej obawiam się… tak, dokładnie. Zawsze wszystko zwęszą, myśli pan generał… Oczywiście. Dobrze. Będę pod telefonem.
Generał Siwy opadł na miękki fotel. Rozmowa z generałem Odeskim zawsze wybijała go z rytmu. Generał Odeski zawsze krzyczał, co zmuszało do krzyku również wszystkie osoby przebywające w jego otoczeniu. Generał Siwy po każdej rozmowie z nim czuł się zgwałcony. Krzyk generała Odeskiego można by złożyć na karb długoletniej służby w towarzystwie artylerzystów, ale, między Bogiem a prawdą, od dawna już nie wykonywało się regularnych manewrów z użyciem artylerii. Najwyżej dwa – trzy razy do roku. Gdy trzeba się było pochwalić przed NATO. Generał Odeski krzyczał z przyzwyczajenia. Nawet na własne wnuki. Trudno powiedzieć, jaki to mogło mieć na nie wpływ.
10.XII, Warszawa
g. 9.16
– Do kancelarii premiera! – wrzasnął generał Odeski w kierunku szofera. Źle zaczął się ten dzień i coś mu mówiło, że zakończy się jeszcze gorzej. Znów trzeba będzie zrobić sztab kryzysowy, a najgorsi już ze wszystkiego byli ci przeklęci pismacy. Zawsze zwęszą, jak rekin krew. Już pewnie wiedzą i warują w okolicach kancelarii. Generał zasępił się i spojrzał w okno. „Znów nie pojadę na weekend do domu” – pomyślał.
10.XII, Warszawa
g.10.35
– O, udało się panu, generale – powiedział premier, nie odwracając się od okna. Wyglądał przez nie, delikatnie unosząc firankę, jak rasowy podglądacz. – Czy mógłby mi pan wyjaśnić, czemu trzy czwarte wszystkich reporterów – gorsze trzy czwarte i bardziej krwiożercze – zebrało się przed budynkiem? A zanim mi pan powie tę straszną wieść, proszę mnie łaskawie oświecić, kto tym razem będzie kłamał przed kamerami? – premier, łysawy pan po czterdziestce, odwrócił się od okna, mierząc zastępcę naczelnika sił zbrojnych zmęczonym wzrokiem.
Generał Odeski milczał, uznając pytanie za retoryczne.
– Niech więc mi pan szeptem i na ucho – zażartował premier – wszystko opowie.
10.XII, Warszawa
g. 12.32
– Ta konferencja prasowa ma charakter zamknięty – powiedział premier do zgromadzonych dziennikarzy. – Jak państwo wiecie, żyjemy w kraju, który szanuje prawo i dba o sprawiedliwość. Są jednak przypadki, gdy nie możemy respektować wszystkich praw, którymi szczycą się zachodnie – w tym nasza – demokracje. Pragnę państwa uprzedzić zupełnie otwarcie, że każdy, kto opublikuje choćby słowo na ten temat, zostanie oskarżony o zdradę państwa i powędruje na 25 lat w miejsce, gdzie będzie mógł przemyśleć swoje zachowanie. Bez prawa ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie. Ponieważ wszystkim państwu zabraliśmy jakikolwiek sprzęt nagrywający, nie wątpię, że rozumieją państwo powagę sytuacji. Nikt nigdy nie piśnie o tym ani słówka, jeśli nie chce, by na długie lata jego jedynym audytorium pozostały cztery pancerne ściany. Czy moja skomplikowana przemowa trafiła do wszystkich, czy powtórzyć to jeszcze raz, powoli i z użyciem prostszych słów?
10.XII, Warszawa
g. 13.10
– Nic się nie dzieje – powiedziała reporterka „Dnia i Wiadomości”, pakując się do samochodu.
– Nic? – zapytał niedowierzająco jej współpracownik – A ten przeciek o…
– Fałszywka – powiedziała spokojnie, trzęsącymi się rękami szukając w torebce valium.
11.XII, gdzieś w Polsce
g. 6.28
– Nie, drodzy państwo – powiedział prezydent – nawet nie ma mowy, chyba że za potrzebą. To chyba dość jasne w obecnej sytuacji?
Drzwi prawie idealnie okrągłego pokoju otworzyły się bezszelestnie. Ruda głowa z burzą loków zajrzała do środka, uśmiechając się niepewnie
– Panie prezydencie, Bruksela. Przełączyłam do silent roomu.
– Dziękuję, pani Beato, już idę – powiedział spokojnie prezydent. Drzwi się zamknęły – Kurwa, zajebię tego, kto im powiedział choć słówko. Osobiście. Ja pierdolę – dodał z rozpaczą w głosie. – Ma ktoś valium?
11.XII, gdzieś w Polsce
g. 8.32
– Więc skąd się to wzięło, może ktoś mi wyjaśni? Ci z Brukseli – powiedział prezydent połykając kolejną tabletkę – twierdzą, że od dawna nad tym pracowaliśmy, ukrywając wszystko przed komisją. Jak Izrael, tylko my nie mamy żadnych przyjaciół, którzy mogliby nam obronić dupę. Jesteśmy najbardziej znienawidzonym, pyskatym i nieodpowiedzialnym narodem w całej Unii. Nikt, po prostu nikt nie kiwnie palcem, by nam pomóc. Chcą przysłać jutro eksperta. Do tego czasu musimy się tego pozbyć. Więc proszę mi powiedzieć, skąd to się wzięło i co, kurwa, możemy z tym zrobić?
11.XII, gdzieś w Polsce
g. 18.45
– Moim zdaniem do niczego w ten sposób nie dojdziemy – powiedział szeptem generał Siwy. – Nie możemy sprawdzić, czy to ich, czy też nie, nie dzwoniąc. Poza tym i tak powiedzą, że ich, nawet jeśli nie. Albo nie powiedzą i zrobimy z siebie idiotów. A potem przyjedzie ten ciul i zbada. Jeśli to jest to, będziemy ugotowani. Zrobią nam najazd Mongołów, szwedzki potop i rzeź niewiniątek. Możemy się pożegnać z… ze wszystkim. A już na pewno ze świętym spokojem.
– Zgadzam się – powiedział premier – Dziennikarze są nastraszeni, ale zaraz jeden z drugim wykopią sobie nory, by się schować, a potem będą robić wrażenie, że ktoś ich represjonuje. Nie możemy do tego dopuścić, bo nie mamy szansy tego wygrać. Chyba że zgromadzimy ich w jednym miejscu i spuścimy na nich… to coś. Wtedy słowa nie pisną. W każdym razie trzeba podstawić makietę, podróbę. Niech przyjedzie, niech zobaczy, sobie poogląda, a potem wysadzimy to w pizdu na jakimś poligonie i po sprawie.
– A co zrobimy z oryginałem? – zapytała kobieta. Odpowiedziało jej milczenie
11.XII, gdzieś w Polsce
g. 22.35
– Panie generale, nie ma szansy tego jakoś zdetonować, by nikt się nie zorientował?
– Zrobili to w `53. USA poznało po wskazaniach sejsmografu. – Kurwa mać.
12.XII, gdzieś w Polsce
g. 01.12
– Trzeba schować – powiedział prezydent.
Odpowiedziało mu milczenie.
12.XII, gdzieś w Polsce
g. 03.29
– Ktoś chce tiramisu? – zapytał premier.
– Ja, chętnie – odparł generał Odeski zachrypniętym prawie krzykiem.
– To prawdziwa bomba kaloryczna – powiedziała kobieta.
– Bardzo śmieszne – skrzywił się prezydent.
12.XII, gdzieś w Polsce
g. 04.32
W prawie idealnie okrągłym pokoju, pozbawionym okien, siedziało sześć osób. Trzy z nich ubrane były po cywilnemu, trzy nosiły mundury z pagonami świadczącymi o wysokiej randze (dwóch generałów i jeden major). Twarze wszystkich sześciu osób były czerwone i spocone. Pięciu mężczyzn i jedna kobieta milczało od kilku minut. Pięć osób miało poobgryzane paznokcie, kobieta z trudem powstrzymywała się przed obgryzaniem swoich. Atmosfera w pokoju była gęsta i każda istota z odrobinę lepszym od ludzkiego węchem, wyczułaby kilkakrotnie przekroczony poziom krytyczny adrenaliny. I potu.
– To co zrobimy z oryginałem? – zapytała kobieta.
– Utopimy – powiedział łysawy pan po czterdziestce – no, nie ma innego wyjścia.
Odpowiedziało mu milczenie.
16.XI, gdzieś na Bałtyku
g. 12.25
– Что? Ничево не понимаю? Что? Но, что это? Как выглядит? Не можешь ли ты громче говорит? Но, что это нас интересует? Это неутралные воды, правда? Так, развальте это, ведв… РАЗВАЛЬТЕ! Ведв я не буду обхода делать дла какого кусочка желе… Меня это не интересует, что это выглядит как бомба, вероятно это нищета с ’44 или… Да, у нас здесь разписан путь руро… Что? Да, это истиню страшно. Конец концов мы препугаем несколько сардин…*
* – Co? Nic nie rozumiem? Strasznie trzeszczy i szumi. Co? Ale co to jest? No dobrze, to jak wygląda? Nie możesz mówić głośniej? Ale co to nas obchodzi? To neutralne wody, prawda? No to rozwalcie to, przecież… ROZWALCIE! Przecież nie będę robił obejścia dla jakiegoś kawałka żela… Nic mnie nie obchodzi, że wygląda jak bomba, pewnie niewybuch z ’44, albo… Tak, mam tu wyznaczoną trasę rurocią… Co? No to naprawdę straszne. Najwyżej przepłoszymy kilka sardynek…
Kolaż: Joanna Titeux /pinezka.pl