Klaudiusz i meskalina
Historia zawsze jest poszatkowana na jakieś idiotyczne kawałki. Co prawda, gdy wspomniałem o tym kiedyś na lekcji historii, natychmiast wyleciałem za drzwi, ale zaznaczam, że zupełnie niesłusznie. Wszak rzeczy, których z historii nie wiemy, przeważają te, które ktoś raczył gdzieś zapisać, czy wydrapać rylcem na tabliczce. Nie mówiąc już, oczywiście, o naszej prywatnej historii, z której pamiętamy tylko urywki, w dodatku najczęściej te nie najciekawsze. Zaś najbardziej fascynujący okres, kiedy jesteśmy jeszcze zwierzętami uczepionymi matczynego sutka, w ogóle przepada w niepamięci. Historia, w rzeczy samej, wiele nas uczy, ale jestem przekonany, że tylko z jednego powodu: zapisuje się te rzeczy, które mają czegoś nauczyć. A tak poza tym jest czystym chaosem, w którym wszystko dzieje się bez ładu i składu. Taka jest też moja historia. Moja, Klaudiusza.
I.
Na początku byłem zły. Na początku, to znaczy w momencie gdy odkryłem, że moi „koledzy” nazywają się: Robert, Jacek, Łukasz, Grzesiek, Radek i tak dalej. Nigdy, ale to nigdy nie spotkałem żadnego innego Klaudiusza. Żeby to jeszcze wynikało, dajmy na to, z zainteresowań rodzinnych. Tymczasem, jak mi się zdaje, wynikało to wyłącznie z kompleksów (ojciec kiedyś się przyznał, że zobaczył to imię, na wystawie księgarni, czy gdzieś i bardzo mu się spodobało. Mogło mu się spodobać, bo rodzice dali mu na chrzcie Mirosław i daję sobie uciąć rękę, że nigdy nie odczuł wagi swojego imienia). Potem zaś zacząłem je doceniać. Zawierałem dzięki niemu znajomości. Ludzie mnie pamiętali. Mówili – z grzeczności – że to bardzo oryginalne imię. Oczywiście, nikt nie pytał o to, ile razy oberwałem za swoją inność. Ale to, że tak powiem, było wliczone w koszty. Mówiłem o sobie „Ja, Klaudiusz” i w ten sposób zapadałem im w pamięć. Potem zaś odkryłem jeszcze inne zalety tego imienia. Potem zaś odkryłem meskalinę.
II.
Mogłem na dobrą sprawę odkryć inne narkotyki. Mogłem zostać heroinistą lub opiumistą, na wzór bohemy z początków ubiegłego wieku. Ale Klaudiusz i opium, czy Klaudiusz i amfa nie brzmi tak pięknie, jak Klaudiusz i meskalina. Poza tym – spójrzmy prawdzie w oczy: narkotyki, które są popularne, są popularne. To znaczy, że każdy idiota może być uzależnionym od, dajmy na to, heroiny. O ile, oczywiście, posiada odpowiednio duże zasoby, by w heroinę się zaopatrzyć. Ale być uzależnionym od meskaliny, to wyższa szkoła jazdy.

III.
Przemieszanie domowych sprzętów i jak jest pięknie. Porządki w powietrzu i kolorowa krepina, zwieszająca się z sufitu i falująca po podłodze. Wyobraźnia zwalnia wszelkie hamulce, możesz nawet zainstalować sobie słońce, czerwone lub niebieskie, jakie tylko chcesz. Różowe szepty, nie lubię tak, wolę śpiew pełną gębą i tańczenie, pryskanie wokół, rozchlapywanie tęczowych kałuż powstałych na dywanie z kolorowej krepiny. Różowy szept jest substytutem, próbuje, ale nigdy nie będzie tym, na co zwracam uwagę. Wolę delikatnie się unieść do góry i zawirować niezauważalnie, śpiewając na głos, tym głośniej, im szybciej ustalam hierarchię kolorów: na ścianie, na suficie, na wszystkim co nie ma żadnego znaczenia.
IV.
Właściwie nie pamiętam, skąd wziąłem pierwsze, półprzezroczyste kryształki. Wiem, że dużo zachodu kosztowało mnie ich zdobycie. W końcu się udało. Chciałem być sam, to akurat pamiętam bardzo dobrze. Niestety, pamiętam także swój zawód, kiedy nic się nie wydarzyło. To było najgorsze i nadal jest, od czasu do czasu. Czasem wizje są szare, świat wcale nie tańczy i nie odsłania przed Tobą najtajniejszych swoich sekretów. Pozostaje jednolitą, nudną i strasznie poważną bryłą. Wtedy rzeczywiście zdaje się być dziełem człowieka pozbawionego poczucia humoru. Leżąc na podłodze i czekając na sen, nienawidziłem, wtedy po raz pierwszy, szczerze nienawidziłem tego, że nic mi się nie udaje. Meskalina krążyła w moich żyłach jak placebo. Pod powiekami miałem własne oczy.
V.
To już nie jest kobieta z kiosku, ubrana od góry do dołu w jednolite ciuchy z lumpeksu, słyszę, jak się śmieje do mnie, a jej ręce wyciągają się w przeciwnych kierunkach, jak gdyby była bohaterem kreskówek. Coś do mnie mówi, a ja odkrzykuję, oddalając się ze śmiechem, bo wiem, że ona też i dobrego dnia. Już zawsze chcę tu kupować gazety, to źle, to bardzo źle, że robiłem to też gdzie indziej. Pani z kiosku, ze swoimi nienaturalnie długimi rękami, wylewa się przez wąskie okienko. Już mnie nie ma. Pojawiła się tęcza dookoła mojej głowy, chyba po prostu padałem z deszczem, ślizgając się po kroplach swoich myśli i świeciłem jak słońce, stąd tęcza dookoła mojej głowy. Odwracam się na dźwięk „Ty, Klaudiusz”, ale już jestem w domu i chyba trochę boli mnie głowa. To zabawne.
VI.
Oczywiście próbowałem dalej. Może zresztą ten pierwszy raz rzeczywiście był jakiś trefny, a może, po prostu, mój organizm jeszcze nie wiedział, jak się reaguje na takie środki. W każdym razie, za drugim razem trafił bez pudła. Inna sprawa, że rzygałem jak kot przez dwa dni, a nie bardzo miałem czym przecież, bo wstręt do jedzenia. Ale ten świat, ten piękny świat. Mój Boże, dlaczego stwórca go przed nami ukrył? Czy to jest właśnie raj, który został nam zabrany? Potem byłem zły, w trakcie byłem superczłowiekiem. Nad wszystkimi, nad ludźmi z szarego marmuru, nad ludźmi z szarego żelaza. Byłem tym, kim stwórca chciałby, żeby każdy z nas był. Jak to nieporadnie brzmi, ale przecież mówię prawdę. Rzeczywistość, pod podszewką, jest piękna. Szkoda, że tak trudno się za tę podszewkę wedrzeć.
VII.
Jest upalny dzień lata, czuje to jeszcze dokładniej, niż powinienem. Normalnie każę przygotować zwiewne szaty, tyle tylko, by zasugerować, że jestem ubrany. Dziś mam dokonać jakiegoś przeglądu centurii lub legionu. Myślę, że Marek wie, co będziemy przeglądać. Męczę się w tych cholernych żelastwach, niech żyje nasza potęga i lorica segmentata, tylko dlaczego ja mam pod nią wyzionąć ducha? Mam nadzieję, że to się szybko skończy. Mam nadzieję, że to wszystko się szybko skończy… Chociaż odbijające się światło i przeczucie, że już wkrótce… Ten upał… Powinienem przenieść stolicę gdzieś, gdzie jest nieco chłodniej. Pomyślę o tym jeszcze, ale Mes… Jest Marek.
VIII.
Słyszę ich wyraźnie. Jak wdrapują się na schody, jak przedostają się przez balkon. Drapią w ściany. Jeden drapie mnie w środku głowy. O, może są kolorowi i wiecznie uśmiechnięci, ale pozostają drapieżnikami. Czasem myślę, że… zapomniałem. Czasem natomiast nie myślę i to też jest zabawne. Wiem! Schowam się w kuchni, odstraszy ich zapach zjełczałego masła. Aha, bo nie mówiłem jeszcze, że nie muszę jeść. Odkryłem to wczoraj. Wszystko się buntuje, kiedy się zbliżam do jedzenia. Nawet kolorowe ogniki błyskają gniewnie. Taki właśnie powinien być człowiek. Wolny, wolny na zawsze od zwierzęcia. Próbują się dostać, to zabawne. Może chcą wydostać tego, który drapie pod czaszką, heh. Uważam, że… hm. Nieprawda. Już przestałem uważać.
IX.
Stanąłem na samym środku i powiedziałem, że historia lubi się powtarzać, bo ludzie mają do dyspozycji tylko to, co się powtarza. Wszystko, co niepowtarzalne, jest niepowtarzalne i takim pozostanie, bo nie mamy wśród naszych powtarzalnych słów takiej możliwości, by to oddać. Więc to bzdura, wszystko jest jednym wielkim déjà vu, bo nie potrafimy myśleć inaczej. Cezar rzucił kości przekraczając Rubikon, ale nikt nie zanotował, że spadł z wierzchowca i utytłał się w błocie. Alea iacta est została powiedziana pełnym wściekłości głosem urażonego w swej miłości własnej człowieka, ale o tym wszyscy milczą. Twarze się wydłużają, a oczy wypływają na policzki ze zdziwienia. Widzę, jak on klęka, on klęka przede mną i opuszcza głowę. Mówię: „wyjdź” i on opuszcza klasę, na kolanach, zaplątując się w swoją włosienicę, chlipiąc, bo zrozumiał, że jest nikim. Twarze bez oczu w oczodołach zwijają się, jakby chciały bić brawo.
X.
Więc to jest tak, już tłumaczę, nie nie do końca zostałem dobrze zrozumiany. Nie ma zbrodni, nie ma zła, nie ma szarości i to wszystko nie jest konieczne do istnienia świata. Ten świat, o ten, który się odznacza biurkiem, przepraszam, jeśli mówię za szybko, ale tak mi się lepiej myśli, ten świat jest tylko nad podszewką, pod podszewką jest schowany ten, o który od początku chodziło, widzę, że pan się uśmiecha, panie komisarzu, czy ja wyglądam na wariata? Ale niezależnie od tego, co pan myśli? Proszę mi uwierzyć, gdybym teraz pana zabił, nie miałoby to najmniejszego znaczenia, najmniejszego. Pan to wie, dlatego się uśmiecha. Pan wie, że to wszystko jest iluzją i że tą iluzją każe nam się żyć. Dlatego tyle rzeczy jest zakazanych, tak? Ech, ta parodia wolności, która roztacza się dookoła, to wszystko, czego tak pan jak i ja nienawidzimy. Ha! Teraz zaczyna pan lewitować, gdy nikt prócz mnie nie może tego zobaczyć, bo pan wie, że ja wiem, a ja wiem, że to wszystko jest na niby. Może mnie pan aresztować, to bez znaczenia. David Lynch to zrozumiał, wie pan? On jeden nie bał się tego pokazać.
XI.
Jestem własnym ojcem. Jestem jego ojcem. Jestem każdą postacią z historii. Jestem Klaudiuszem sobą i Klaudiuszem cezarem i jaklaudiuszem też jestem. Jestem dziećmi i kobietami. Wszyscy ludzie są tak naprawdę jednym człowiekiem, to jest ta tajemnica, której nikt nie jest w stanie odkryć. Dlatego właśnie tak cierpimy. Bo każdy z nas jest tylko kawałkiem człowieka, niezdolnym pojąć całości. Gdyby na świecie było tylko czterech albo pięciu ludzi, myślę, że byłoby prosto. Przy tylu milionach, miliardach, na każdego z nas przypada tylko kawałek, znikomy kawałek człowieka. Myślę, że to ważne odkrycie, prawie tak ważne, że czas, jako linia prosta czy pętelki nie istnieje. Jesteśmy bytem eleatów (Zenonem z Elei też jestem). Niepodzielni i wieczni. Jesteśmy idealnym człowiekiem. Ale nawet to nam odebrali! W świecie, gdzie kolory mówią same do siebie i wcale nie potrzebują oka, które je postrzega, tam właśnie nawet ja, nawet każdy, może zrozumieć wszystkie pozostałe części człowieka. Ale nawet to nam zabrali! Na zawsze. Zakazali wstępu. Och, jak ja bym chciał dopaść tego, który zrozumiał, że każdy najgłupszy człowiek może zrozumieć człowieka i postanowił mu tego zabronić. Myślę, że to właśnie ta zbrodnia, która nie ma precedensu.
XII.
Uważam, że to interesujące, nawet wymioty są kolorowe tu. Chociaż nic nie jadłem i nie zamierzam (nie dam się zwieść na manowce) i tracą one sens bytu (oczyszczać mnie? A z czego?), to nawet one są piękne. Zawisłem trzy metry nad łąką pełną małych żółtych kwiatków i spokojnie na nią wymiotuję. Jakie to piękne jest. No, czas chyba na mnie, musze się zbierać, zbierać. Pozbierać się muszę. Tu gdzieś była moja ręka, o jest, hop. To też celowo nam zabrali, o czym nawet nie chcę myśleć. Że możemy rozłożyć się sami na kawałki, a potem poskładać do kupy. Ale ludzie nie chcą wiedzieć co sami mogą. Za to skupiają się nieustannie na tym, co inni z nimi robią. Ktoś komuś na coś nie pozwala, albo wręcz przeciwnie. Ktoś się obraził lub ucieszył. Jednostka roztopiona w iluzji jednostek. A jeśli jesteśmy jednym człowiekiem, to jaki to ma sens? O, znów kolorowe. Nie chcę wracać.
XIII.
Odcięli mnie. Teraz chodzę w kołnierzu. Wszyscy z czymś chodzą. Dają mi jakieś świństwo, na które nie mogę patrzeć. Na nic nie mogę patrzeć. Powiedzieli mi, że nie nazywam się Klaudiusz i nigdy się nie nazywałem. Mówili jak. Jest mi wszystko jedno. Snuję się, bo przyszyli mi ręce i nogi. Nie potrafię ich oderwać, choć próbowałem. Nawet to musieli zabrać. Podobno wracam do świata żywych. Ciekawe, co wiedzą o świecie żywych? I to jeszcze żywych w liczbie mnogiej. Myślą, że bredzę, ale jak mogą myśleć inaczej, skoro nie chcą, po prostu nie chcą poznać siebie. Jaka miła pani. Szkoda, że nieprawdziwa.
XIV.
Więzienie mnie ominęło, bo podobno jestem niepoczytalny. Myślę, że wszyscy są niepoczytalni. Nieprzeczytalni. Ja ją tylko uwolniłem z plastiku, który ją więził. Mnie, niestety, nie wolno. Nie wolno mi pójść tam, gdzie chcę. I podobno nie można dusić ludzi, Jacku. Mówią do mnie „Jacku”, jakby nie wiedzieli, jak się nazywam. Ale ja widziałem, widziałem w jej oczach szczęście. Zobaczyła kolory ze sobą rozmawiające i nie potrzebujące wzroku na sobie. Jeszcze się spotkamy. Oj. Kiedyś wymiotowanie było przyjemniejsze. Muszę się stąd wydostać.
© ydorius 13’07’2004
Ilustracja: AnetaG/pinezka.pl