Eksperyment z małpami
Nie pamiętam, żeby cokolwiek mnie tak bawiło, jak oglądanie telewizji. Te wszystkie filmy, nawet nie chodzi o kreskówki, bo one specjalnie są przerysowane (jak mawiał mój znajomy profesor, w głębi siebie będąc dumnym ze swej wspaniałej metafory). Najzabawniejsze dla mnie były filmy akcji. Napakowany gość biegnie, biegnie, dopada tego (a raczej Tej: prawie zawsze ratują kobiety lub dzieci. Mężczyźni giną w płomieniach, co również mnie bawiło), co to ma Ją uratować, która ledwo żyje, zacięła się w samochodzie lub zemdlała. Dopada Jej, porywa ze sobą, oczywiście w ostatnim momencie, a potem wszystko wybucha. A przecież tak naprawdę wszystko wybucha w chwili, gdy jest tuż przy Niej, gdy już czuje Jej oddech, gdy nachyla się, by Ją przytulić – pierwszy raz. Z chirurgiczną precyzją wszystko trafia szlag, kiedy nasz przerysowany (ha ha) bohater zaczyna wierzyć. Wierzyć, że to ma szansę się udać, że Ją uratuje, że będą żyli długo i szczęśliwie (widzi, dobiegając już do Niej, dom nad jeziorem, poranne kawy, spacery, pływanie z dziećmi – tak, ich dziećmi! – łódką…) Kiedy tylko zaczyna sobie myśleć, że będzie dobrze – bam! Wtedy właśnie wszystkich trafia szlag. Och, jak mnie bawiła ta fikcja!
Oczywiście Nodia nie podzielała mojej radości. Siedziała przed telewizorem, gapiła się jak sroka w gnat i przeżywała. To Jej przeżywanie też mnie bawiło. W ogóle większość tego, co się stało, sprawiała, że się radowałem. W sumie nawet trochę się martwię, że już po wszystkim. Ale to moja tajemnica. Na pewno będę miał jeszcze kiedyś coś do zrobienia.
Zapisali, co wiedzieli, nadęte bufony. Ogień jakiś, jakaś walka, przepędzanie, dzielne heroiczne czyny, gdy w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca. Wiem przecież, bo tak wtedy, jak i teraz – jestem blisko. I to wcale nie przez małpy. Eksperyment z małpami zaczął się później, bo chciał udowodnić, że potrafi coś zrobić bez nas. Jak to szło? Nie pamiętam, dziwne. I jeszcze w dodatku myślał, że nam zaszkodził. Dobrze, jasne, że tak, trzeba było wszystko na nowo wybudować i postarać się o wszystko, ale w sumie nie było tak źle. I nawet rozumiałem złość Inżyniera, bo eksperyment z małpami szedł z początku całkiem nieźle. Chociaż, jak teraz sobie myślę, wszyscy byliśmy pewni, że zawsze jest odrobinę za późno…
Poznałem Nodię w pubie, standardowe miejsce spotkań, wszyscy ci, co chcieli poznać wszystkich innych, spotykali się w pubach, na dyskotekach, dansingach, czy czymkolwiek takim, gdzie był dostęp do oszałamiaczy, a muzyka waliła prosto po uszach tak, że nie słyszało się nic, nawet bicia serca. Zdaje się, że oczarowałem ją swoją wiedzą na temat filozofii czasu romantyzmu, te wszystkie Hegle, Schopenhauery i im podobni. Strasznie lubiłem tę epokę, wiedziałem o niej prawie wszystko. Powiedziała mi kiedyś z podziwem w głosie, już nie pamiętam nawet z jakiej okazji (ale daję głowę, że w trakcie jakiegoś poorgazmicznego chilloutu), że opowiadam o tym tak, jakbym tam był. Zakrztusiłem się ze śmiechu, a ona zapytała, co w tym zabawnego. Nic przecież.
Oczywiście – skopane dzieciństwo, oczywiście – problemy z ludźmi, oczywiście – niedogadanie w pracy. Gdyby wiedziała, jak bardzo rzygam tą jej przerysowaną rzeczywistością, jak strasznie jest typowa, zwłaszcza w tym, co wydawało Jej się takie nietypowe. Słuchając Jej cichego głosu w nocy, cały się skręcałem wewnątrz, choć na zewnątrz nie dawałem nic po sobie poznać. Głaskanie po włosach, wiem, kochanie. Nie zazdroszczę wcale. Boże, ale się musiałaś nacierpieć. I czasem wzrastająca złość: co Ty, kurwa, wiesz o cierpieniu! Byłaś kiedyś… aaa… bez sensu.
Czasem mnie złościło, że muszę być tu, skoro tam się dzieje tyle rzeczy.
Nie zdążyła się pożegnać z ojcem. Odszedł cicho, pewnej nocy, z dala od naszego domu (wzdragałem się przed tą nazwą, ale używałem jej dość często). Mówiła o nim – dobry człowiek, tak jakby nie wiem, co zrobił. Nigdy specjalnie nie pojmowałem, co dorosła kobieta może widzieć tak znowu nadzwyczajnego w jakimś chorym starcu, którego jedną zasługą było przelanie… Nieważne… W tym też była typowa; ja go postrzegałem jako drania i myślałem sobie, że jeśli się nie mylę, to jeszcze się kiedyś spotkamy. A Nodia wylewała za nim łzy. Wciąż pytała czemu, skoro był dobrym człowiekiem, a ci źli wciąż chodzą po świecie. Kilka frazesów, przytulenie i pocieszający seks. W sumie nie mogę powiedzieć, by w tej całej sytuacji nie było ciekawych elementów. Z biegiem czasu zaczęła mi się wydawać nawet dość interesująca, ale to jej mazgajstwo, ta udawana empatia (chodź, zaadoptujemy dziecko z Afryki; chodź, wstąpimy do Amnesty International), z której i tak nic nigdy nie wychodziło. Boże! Jak ja czasem wyłem do księżyca: czy ona naprawdę tego nie widzi, czy nie widzi tego, jak żałosne są wszelkie podejmowane próby, jak bezsensownie głupie jest to całe płakanie i przejmowanie się? Ta przerysowana kreskówkowa telewizja, te obślizgłe gazety, to wszystko dookoła… Zagalopowałem się – wracając na ziemię: nie mówiłem jej tego, co mi powiedział lekarz. Że jej ojciec udusił się, że jego śmierć była straszna i powolna, że (to zostawiłem na sam koniec) mogli z niego zrobić oddychającą przez jakiś czas roślinę, ale zdecydowali się niczego nie robić. O wszystkim powinna dowiedzieć się we właściwym czasie, proszę zrozumieć, niech pan zdecyduje, czy powiedzieć to żonie (żonie! tak powiedział!), czy nie będzie dla niej to zbyt wielkim ciosem.
Nie chodzi o to, że byłem tym złym, nie, to określenie jest trochę bez sensu. Byłem raczej, jakby to rzec – niezaangażowany. Może odrobinę okrutny, ale świat jest okrutny. Był taki zanim pojawili się ludzie. Balzac (jego też bardzo lubiłem) opisywał to okrucieństwo, które przywdziało rękawiczki i przechadzało się ulicami miast. Takie jest życie. Takie właśnie już jest…
Trochę problemów finansowych, zwłaszcza po śmierci ojca. Pomoc matce, by wyciągnąć ją z długów (oczywiście znów – zaciągniętych przez tego łajdaka. Naprawdę nie rozumiem za kim ten cały żal). No i – dopóki była praca, była szansa. Ale kiedy praca odeszła w niebyt…
Lubiłem te noce, kiedy tak bardzo się do mnie przytulała i płakała w moje ramię, a ja mogłem ją pocieszać. Tego wieczoru, kiedy w końcu mogłem z tym skończyć, leżeliśmy jak zwykle, dookoła było bardzo ciemno (przy zasuniętych żaluzjach, nie znoszę, kiedy podczas snu księżyc się wdziera do domu), z głośników delikatnie sączyła się muzyka. Cóż za absurd! Cóż za kontrast! Jak ja się śmiałem w środku! Aż się trząsłem z tego śmiechu. Dobrze, że udało mi się wykapać kilka łez – pomyślała, że płaczę i sama zaczęła płakać jeszcze bardziej… Pytania, pytania, pytania… Jak słowa, słowa, słowa u Szekspira, który myślał, że opisał wszystko, a niczego tak naprawdę nawet nie dotknął… Ten szloch po nocy i moja urywana opowieść o tym, co powiedział lekarz (troszkę tylko podkoloryzowałem, nie sądzę, bym złamał reguły). Chora matka… Brak pracy… I Nodia, płacząc coraz bardziej, wyszeptała „Dlaczego tak trudno być człowiekiem? Ja już nie chcę być człowiekiem”.
Eli, Eli, lama sabachtani! – rzekł pewien człowiek, który poczuł, że może więcej niż mógł w rzeczywistości. O ile się nie mylę, jego również spotkam. Och, przy nim nie mieliśmy tak dobrej zabawy, jak przy Hiobie. Może o prostu nie miał takiego poczucia humoru? Nie wiem sam. I na szczęście to już nieistotne.
To dzięki mnie (miło przypisać sobie całą zasługę, nawet, jeśli to nieprawda), eksperyment z małpami zakończył się fiaskiem. Jeśli jeden człowiek dobrowolnie wyrzeknie się swojego człowieczeństwa, wiedziony rozpaczą lub niewiarą. Tak powiedział, a Inżynier przyjął wyzwanie. Najbardziej średni ze wszystkich średnich ludzi. Nie żaden świr, który nawet nie będzie wiedział, o czym mówi, nie żaden heros, który dla zasady będzie nam psuł krew przez następne dziesięciolecia (choć, oczywiście, mogliśmy zaczekać, czemu nie. Ale nawet – albo zwłaszcza – nieśmiertelni się nudzą). Nie, ktoś przeciętny.
I pomyśleć, że wystarczyło tylko trochę ponaciskać tu i tam. Posłać list do pracy, pogmerać przy kroplówkach. I po co w ogóle z nimi zaczynał? Żałosne.
Czas na mnie. Zamknęliśmy podwoje naszego małego zamku i wróciliśmy na salony. Widziałem Inżyniera, jak się z Nim przechadzał, o czymś zawzięcie dyskutowali. Mam nadzieję, że już nigdy nie wpadną na żaden głupi pomysł, bo dobrze mi tu. Choć lata nieobecności sprawiły, że jestem jakby trochę nie na miejscu…