Blikujący seks fotograficy Zuzanny
***
Zenonowy aktywny udział w aktach twórczych żony z każdym dniem coraz bardziej obnażał prawdę o ich związku. Nomen omen nagą. Choć ze wszystkich sił starał się Zuzannie dopomóc w realizacji artystycznych zamierzeń, nic mu się nie udawało. Konsekwencjami tych sromotnych klęsk okazywały się coraz gwałtowniejsze pretensje małżonki, bywało jednak o wiele gorzej.
Pewnego razu, szukając żonie odpowiednio do uwiecznienia omszałych pniaków w Parku Południowym, wpadł Zenon w łapy obywatelskiego pospolitego ruszenia. Rozjuszeni mieszkańcy pobliskich osiedli dopadli go w ramach obławy na parkowego ekshibicjonistę.
Pojmany ledwo uniknął linczu, ale i tak przez kilka kolejnych dni robił furorę w Internecie, pięknie w sepii skadrowany pośród rozjuszonego tłumu. Ani przez sekundę nie myśląc o odbiciu ofiary z rąk oprawców, Zuzanna z zimną krwią trzasnęła kilkanaście zdjęć, ciesząc się chwilą, fantastyczną reporterską okazją, która przecież mogła się już nigdy nie powtórzyć. Fotografie przedstawiały dyszącą żądzą mordu hordę zgromadzoną nad powalonym na trawę i spętanym rajstopami jednej z ochotniczek Zenonem, któremu na wszelki wypadek przystawiono do gardła kuchenny tasak.
„Ekshibicjonista” prezentował się nad wyraz akuratnie: buty umazane gliną, jeansy mokre od rosy, włosy rozczochrane, naszpikowane świerkowymi igiełkami, czoło zlane potem, policzki czerwieńsze od owocków jarzębiny, pod którą leżał. Na niektórych zdjęciach dawało się nawet (za pomocą lupy) zauważyć, że z tylnej kieszeni wystaje mu zrolowany „świerszczyk”, za pomocą którego ukradkiem zabijał nudę, gdy Zuzanna fotografowała. Na szczęście obława nie zrewidowała Zenonowi wiatrówki – w jednej z jej kieszeni spoczywała ulotka pewnej agencji towarzyskiej. Cóż, czterdziestodwuletni Zenon „jeszcze mógł” i bardzo, ale to bardzo chciał, lecz z Zuzanną nie było to przecież możliwe. Albo nie miała nastroju, albo czasu, bo coś akurat „zdejmowała”.
I oczywiście wcale nie były to części garderoby.
***
Kiedy woda stygła, dolewał sobie gorącej. Po kwadransie przestał szczękać zębami i prawie w tej samej chwili się zdrzemnął. Obudził się po godzinie i – zakwasy pojawiły się w ekspresowym tempie – posykując z bólu wygramolił się z wanny. Pojękując, wytarł się własnoręcznie rano uprasowanym ręcznikiem. Trzymając się ścian, doczłapał do sypialni, gdzie bezwładnie padł na wersalkę. Kołdrę podciągnął sobie pod brodę i zamarł, gapiąc się w sufit. Po dłuższej chwili, czując błogosławione ciepło, powoli odwrócił głowę. Zuzanna przerzucała zdjęcia z aparatu na dysk. Wyglądała niezwykle inspirująco – jej ciało, za którym od miesięcy tak tęsknił, znacząco mrugało do niego spod prześwitującej nocnej koszuli. Zenonowi atawistycznie (z perspektywy wielu ostatnich miesięcy patrząc) zapłonęły uszy. Byli przecież w domu całkiem, ale to całkiem sami – przyłapane przez ulewę na drugim końcu miasta córki nocowały u koleżanki.
– Gaś to – rzekł spokojnie, wewnątrz jednak powoli przechodząc w stan wrzenia. – Gaś, ale to już.
***
Podczas reporterskiego polowania na „panienki” z Gwarnej o mało nie doszło do tragedii, gdy Zuzanna zmusiła Zenona do charakteryzacji, ponieważ dziwkowego klienta zupełnie nie przypominał.
– Idź, pogadaj z panią, a ja was cyknę! – poleciła, kryjąc się za węgłem komendy Straży Miejskiej.
Posłusznie poszedł i pogadał. Rozmowa z marzeniem Felliniego obutym w błyszczące zielone kozaki była krótka. Nim zażenowany „klient” zdążył się przywitać, jak spod ziemi wyrósł łysy kafar ze złotym łańcuchem na bykowatej szyi i wyrżnął go w szczękę. Kolejnych ciosów nie zadał z dwóch powodów: primo – ten pierwszy z naddatkiem wystarczył, by Zenon zwalił się na chodnik jak worek owsa, secundo – znokautowanemu odkleiły się wąsy. Bojąc się, że ogłuszył tajniaka z obyczajówki, alfons zbiegł w kierunku Dworcowej.
Trwające ledwie kilka sekund zajście cechowała ogromna dynamika. Kompletnie na to nieprzygotowana Zuzanna poruszyła wszystkie fotki, co bardzo ją to zdenerwowało. Cucąc męża mruczała, że wszystko diabli wzięli, bo nie ten czas ustawiła, co trzeba.
– A w ogóle, to gdybyś szczerze mi chciał pomóc, to upadałbyś wolniej!
***
Nie zgasiła. Nie słysząc, albo udając, że nie słyszy, czekając aż RAW–y przepełzną na dysk, by je potem skonwertować, odpaliła Internet i weszła na vortal. Zenona skręciło ze złości: Znowu? Znowu, cholera jasna, tam siedzi. Jak to ona mówi? „Komenci”? Taaa… „Komenci”. Jak psia mać nie „foci”, to „komenci”. Albo na „komenty” odpowiada. Czyli, kurwa, co robi? „Odkomenca”? Paranoja.
Postękując, wstał. Po drodze do ubikacji, w pokoju starszej z córek wyłączył router.
– No i masz! – posłyszał Zuzannę. – Zenek! Znowu Internet szlag trafił!
– Co ci poradzę? – odburknął. – Nie znam się.
Po powrocie do sypialni stwierdził, że niewiele osiągnął. Nie mogąc realizować się na vortalu, Zuzanna zajęła się obróbką zdjęć. I na to znalazł sposób – po kryjomu, znów drepcząc do wucetu, wyłączył stosowny bezpiecznik i prąd przestał dopływać do gniazdka. Z lubością wsłuchując się w złorzeczenia żony, skonstatował:
– Faza się pewnie pieprzyć poszła.
Z lisim uśmieszkiem na twarzy wślizgnął się pod kołdrę. Dobrze wiedział, że baterii w laptopie starczy najwyżej na kwadrans. Nie ekscytował się więc na darmo. Leżał i spokojnie czekał.
Jego cierpliwość została nagrodzona. Trzasnęła pokrywa laptopa, szurnęła szuflada, w której zniknął zewnętrzny dysk, a Nikon cicho stuknął o nocny stolik stojący tuż obok wersalki. Zaszurały kapcie – Zuzanna poszła do łazienki.
Zenon zgasił światło i znów czekał. Już mniej cierpliwie. Hormony coraz bardziej dawały o sobie znać. Kiedy już żona położyła się obok niego, nieomal się na nią rzucił!
– A tobie co strzeliło do głowy? Uspokój się, ja muszę spać!
– Nie musisz.
– Muszę. Ty też. Obiecałeś mi, że rano skoczymy na Szczytnicki, żebym…
– Nie! – przerwał jej z triumfem w głosie.
– Co znaczy – nie?! A wernisaż?!
– Zapomniałaś już, że naszą bryczkę diabli wzięli? – spytał, z trudem kryjąc satysfakcję.
– No, tak – zmartwiła się.
Wykorzystując chwilowy brak czujności żony, Zenon zaczął całować jej szyję. Zakwasy nie pozwalały mu na nadmierną aktywność – czuł ból we wszystkich mięśniach, więc gra wstępna szła mu jak po grudzie. Ale nie przestawał. W sposób, który z subtelnością nie miał nic wspólnego wpakował żonie dłoń pod koszulę. Zesztywniała, potem przeszła do aktywnej obrony. Zenon nie dawał za wygraną. Przypuszczał szturm za szturmem, Zuzanna broniła się z coraz mniejszym przekonaniem, aczkolwiek nadal skutecznie.
– Zuza – wymruczał tonem w założeniu stosunkogennym – Nie wygłupiaj się, kurczę. Ile razy dziś się dla ciebie poświęciłem? Mam przypomnieć?
– Nie, nie. Przecież pamiętam! Bardzo ci, kochanie, dziękuję!
– Jak bardzo, jak bardzo, jak bardzo? – zamruczał z nosem, sprawnym manewrem wtulonym w jej piersi.
– No, bardzo, bardzo, – westchnęła.
– A jak mi podziękujesz, cooo?
– Ustnie. Uspokój się i niepotrzebnie się nie rozpędzaj. Ustnie ci, kotuś, podziękuję. Ustnie.
– Może być i ustnie – zachichotał. – Jak tam wolisz. W każdym razie za dzisiejszy dzień coś mi się od życia należy. Od ciebie, znaczy, a nie od życia.
– Jezu…
W głosie jej nie sposób było doszukać się śladu chęci na seks, ale nie zważał na to. Każdym pocałunkiem, gestem dotknięciem kategorycznie domagał się od niej aktywnej współpracy w rozładowywaniu jego libido. Nadal nie reflektowała.
Walczyli ze sobą przez dłuższą chwilę, w końcu Zuzanna skapitulowała.
– No, dobra – westchnęła, lekko rozsuwając kolana. – Chodź no tu!
– Nie żartuj. Nawet na boczek nie dam rady się przewrócić, a co dopiero na brzuch.
– W związku z tym…?
Szczypiąc ją w pośladek, wymamrotał:
– W związku z tym, no sama dobrze wiesz.
– Eee… Wiesz, że tak nie lubię.
– Trudno i darmo. Jak się nie ma, co się lubi…
– …to się lubi, co się ma – bez entuzjazmu dokończyła Zuzanna, zdejmując nocną koszulę.
Odrzuciła kołdrę, uklękła obok niego.
– Na leniucha! – zażądał.
Zrazu postulat ten spełniać poczęła niemrawo, z ociąganiem. Potem już nieco chętniej. Potem jeszcze chętniej, wreszcie bardzo chętnie. Kilka chwil później – jeszcze chętniej, i jeszcze chętniej, i jeszcze! Zenon posykiwał z bólu, każdym włóknem każdego mięśnia pamiętając o nieszczęsnym samochodzie. Coś cicho stuknęło na nocnym stoliku, ale nie zarejestrował tego zupełnie. Wijąc się i posapując, rosnący seksualny zapał Zuzanny zapisywał na konto swego machismo.
Już prawie kończył, powieki z rozkoszy mocno zaciskając, ale błysk i tak przebił się do jego źrenic. Towarzyszył mu charakterystyczny dźwięk. Cichy trzask, który tak dobrze znał i tak serdecznie go zdążył znienawidzić. Zrozumiał. Znieruchomiał. Zesztywniał.
Znów błysk i znów ten dźwięk. Otworzył oczy.
– Zuza – jęknął. – Na litość bos…
– No, co jest z tym twoim czołem, Zeniu?! – spytała, biorąc pod uwagę okoliczności zaskakująco beznamiętnie.
– Czyś ty kompletnie… – zdołał wykrztusić.
– Masakrycznie spocone to czoło masz. Kurczę, cholernie mi blikuje! Zrób coś!
I zrobił.
***
Czy gdyby Zenon dał jej kilka chwil na pogłębioną refleksję, Zuzanna zrozumiałaby, że musiał, musiał ją zamordować? Może i tak. Patrząc na rzecz obiektywnie – nie mógł postąpić inaczej, ponieważ gdy błysk flesza oraz trzask migawki kazały mu odemknąć powieki, ujrzał ją wprawdzie nadal udzielającą się seksualnie, lecz przede wszystkim zajętą fotografowaniem.
Czy gdyby pozwolił jej spojrzeć na rzecz z dystansu, pojęłaby, że faktycznie jedyne, co mógł uczynić, to gwałtownym wyrzutem bioder zrzucić ją z siebie? Niewykluczone. Z pewnością jednak i w żadnym wypadku nie wybaczyłaby mu tego, że wyrwał jej z rąk lustrzankę i grzmotnął nią o ścianę.
Czy w wyniku ewentualnych przemyśleń mniej przeraziłby Zuzannę nikonowski pasek w rękach Zenona? Nie. Po prostu leżałaby jak sparaliżowana, z kołaczącym się w mózgu przeczuciem nadciągającego kresu.
Czy mając czas na pogłębioną refleksję, gdy odrzucił pasek i pochwycił statyw, na jego pytanie: – chciałabyś, co? – zdołałaby wykrztusić cokolwiek w odpowiedzi? Wątpliwe. Zresztą on sam sobie bezzwłocznie odpowiedział:
– A gówno! Niech ci się nie marzy, że statywem… Ni hu hu!
Czy istotnie, gdy Zenon zamienił statyw na poduszkę, jedynym, co mogła Zuzanna uczynić, to skulić się i błagalnie spleść dłonie? A cóż innego jej pozostało, skoro już poznała dokładną datę swego zgonu? Nic. Owszem, mogła jeszcze przez kilka chwil orać ramiona mordercy łamiącymi się paznokciami, próbować wyrżnąć go kolanem w krocze i wydawać tłumione poduszką wściekło–błagalne wrzaski. Ale nic ponadto.
Mało komfortowego położenia, w jakim się Zuzanna znalazła, w niczym nie mógł też zmienić fakt, że Zenon realizował swe zamiary na zimno, że nie odczuwał jakże charakterystycznej radości mszczącego się za doznane krzywdy i upokorzenia. Bo i co z tego, że mordowana wie, iż mord nie sprawia oprawcy przyjemności? Jakie znaczenie ma fakt, iż jest to duszenie tylko i wyłącznie instynktowo–samozachowawcze? Żadne.
Poślubiając Zuzannę w roku 1988, Zenon związał się z kobietą najzupełniej normalną.
Równe dwadzieścia lat później zamordował fotograficę.
***
Kiedy wreszcie znieruchomiała, wstał. Pot z czoła otarł sobie poduszką i upuścił ją na podłogę. Beznamiętnie spojrzał na zastygłą w grymasie przerażenia twarz byłej już małżonki. W skotłowanej pościeli leżała dokładnie po przekątnej wersalki, wzrok wbijając w sufit. Zgięte w kolanach nogi zwisały ku dywanowi. Jej ręce zastygły, z przedramionami sztywno uniesionymi w górę, jakby chciała ukryć twarz w dłoniach, ale wciąż jeszcze się wahała, czy to uczynić. Na jej połamanych paznokciach czerwieniła się zakrzepła krew. Jego krew. Mordercy.
Zenon potarł pięścią podbródek. Odwrócił się i depcząc walające się po podłodze nocną koszulę, kłąb kołdry oraz spodnie swojej własnej piżamy, dotarł do fotela i ciężko w nim usiadł. Pilotem włączył telewizor: bolid BMW–Sauber ryknął z całą mocą, sekundę później, niewiele ciszej w kaloryfer załomotała sąsiadka. Wyłączył dźwięk i zmienił Kubicę na Miecugowa, potem na Kristę Allen. Była naga. Nie mógł na nią patrzeć. Wrócił do początku, ale Polak zjeżdżał już do boksu. Zenon zgasił telewizor. Powolnym ruchem odwrócił głowę i spojrzał na martwą żonę.
Dłuższą chwilę patrzył na nią, mrużąc oczy i marszcząc czoło. Wyraźnie nad czymś się zastanawiał. W końcu przeniósł wzrok na leżącą pod ścianą lustrzankę, którą dopiero co jakże brutalnie potraktował. Potem znów zwrócił się ku zwłokom i z oczu popłynęły mu łzy. Otarł je wierzchem dłoni.
– Co ja zrobiłem, co ja zrobiłem… – wyszeptał.
Szloch gwałtownie wstrząsnął jego ramionami.
– Co ja najlepszego…
Płakał bezgłośnie, kilka łez przecisnęło się przez rozczapierzone palce dłoni, w których skrył twarz.
– I co ja teraz zrobię?! – spytał nieswoim głosem, odrywając dłonie od twarzy i zwijając je w pięści. – Co ja…
Urwał, na stole dostrzegając feralną cyfrówkę z Korei. W mgnieniu oka jego zapłakaną twarz rozjaśnił uśmiech szczęścia.
Zerwał się na równe nogi i jednym susem znalazł się przy meblach.
– Światło stałe, to podstawa, drodzy państwo – zamruczał pod nosem i, trzaskając drzwiczkami wyciągnął z szafy panelową lampę tegoż światła. Łajając się w duchu, że kiedyś zrobił Zuzannie awanturę, kiedy wydała na nią tysiąc złotych z hakiem – ustawił ją u wezgłowia wersalki.
– Fiat, kurczę, lux!
Wetknął wtyczkę do gniazdka i sypialnię zalało jasne światło.
– Dobra jest! – ucieszył się i wybiegł z pomieszczenia.
Po dłuższej chwili powrócił, niosąc pokojowy wentylator. Idealne dla niego miejsce znalazł na nocnym stoliku. Pstryknął włącznikiem i łopatki uwięzionego w drucianej klatce wirnika zawirowały, delikatnie rozwiewając włosy nieboszczki Zuzanny. Zenon cofnął się pod ścianę i aż cmoknął z podziwu:
– Ech, śliczności ty moje!
Kilkoma sprawnymi ruchami rozstawił statyw i dokręcił do niego cyfraka.
– No, tak – sapnął – a gdzie ta dziwka blenda?
Chwilę zastanawiał się, na koniec plasnął się otwartą dłonią w czoło:
– Alzheimer pieprzony. Przecież Gienek sobie pożyczył. Panelówka nam musi wystarczyć. Mówi się, trudno. Tylko wrota poustawiam, raz dwa.
Zaraz potem zabrał się za ustawienia aparatu, lecz z braku wprawy szło mu jak po grudzie. Przypomniał sobie! Doskoczył do regału i pospiesznie przejechał palcem po grzbietach książek.
– Dederko? Gdzieś ty mi się schował, co? Wyłaź z rękami do góry, jesteś otoczony!
Znalazł. Już z poradnikiem w ręku znów zajął się aparatem. Pracował szybko i niezwykle jak na niego intensywnie – po każdym strzelonym zdjęciu zerkając na wyświetlacz. To uśmiechał się z satysfakcją, to z dezaprobatą kręcił głową, po czym znów kartkował Dederkę. Wytrwale zapełniał kartę pamięci aparatu tłumem martwych Zuzann.
– Jak cię tu, żabciu, najlepiej zdjąć, co? – spytał nieboszczkę.
Nie odpowiedziała.
– No, jak? BW? Na czarno-biało chcesz? Hmmm… A może na hadeerka reflektujesz? Nie, nie. Taniego efekciarstwa nie lubimy. Niech już będzie sepia, póki co. No, bo w kolorkach – zerknął na zegarek – to nie. Jeszcze nie. Za jakieś dwie–trzy godzinki dopiero. Nie ma lekko, kochana. Na opadowe ozdóbki trzeba troszku poczekać. Ale jak już będą… No! Kurczę… Jak się nam wszystko uda, to jutro… Jutro się wstrzelimy na TOP–Day!… Co ty na to, kochanie? Bo dla mnie bomba!