Pewnego razu był sobie (i nie tylko sobie, również mnóstwu osób dookoła, czasem ku ich szczeremu utrapieniu) chłopiec imieniem Krzyś (a może Tomek? A może Adaś? Ciężko teraz już określić, jak miał na imię, ponieważ pewien raz miał miejsce strasznie dawno temu). Krzyś miał jedną, jedyną zabawkę. Nie dlatego, że rodzice nie chcieli, bądź nie mogli kupić mu innych. Nie.
Krzyś (pozostańmy przy tym imieniu, jest ładne) nie chciał żadnych innych zabawek. Tylko swojego Pluszaka.

Pluszak, jak nietrudno się domyśleć, był w przeważającej większości zrobiony z pluszu, za wyjątkiem dwojga czarnych oczu zrobionych z guzików (wyglądały jak guziki od oficerskiego płaszcza, zaś sam Pluszak twierdził uparcie, że patrząc, wszędzie widzi orzełki) i języka zrobionego z kawałka flaneli. Język ów miał tę wadę, że niezależnie od tego, jakimi łakociami Krzyś (to zdecydowanie najlepsze imię…) karmił Pluszaka, wszystko smakowało jak trzydniowy kleik bananowy. Jedzenie nie było największym hobby Pluszaka.
Jego hobby polegało na chowaniu się. Zanim jednak opowiemy o niekończących się zabawach Krzysia z Pluszakiem polegających na tym, ze Pluszak się chował, zaś Krzyś go odnajdywał, musimy opisać ich obu.
   Krzysiu zatrzymaj się! Pobiegł. Hmmm… Zróbmy tak. Weźmy kamerę i spróbujmy Krzysia nagrać (Krzyś jest w parku, próbuje doskoczyć do gałęzi drzewa. Stop!).
Krzyś, jak widzimy na zatrzymanym obrazku, jest mężczyzną trzyipółletnim. Nosi zazwyczaj trochę za duże ubrania w stylu czteroipółletniej tweedowej kurtki, czy czerwonych rajstopek. Tak naprawdę, jedyne czego Krzyś nie znosi (oprócz, oczywiście, szpinaku z jajkiem), to czerwone rajstopki. Niestety, w chłodne dni, takie jak ten, jest zmuszony je zakładać. Na szczęście w chłodne dni, takie jak ten, Krzyś szybko zapomina o rajstopkach. Na nogach para butów, nad wyraz (jaki wyraz? Każdy, dosłownie każdy wyraz) szybko rozwiązujących się i spadających w najlepszym momencie zabawy (na przykład przy przeskakiwaniu przez kałuże). Na głowie czapka, dziwnym trafem równie często lądująca w poszyciu. Krzyś – czego nie widać, bo czapka wciąż tkwi na głowie – jest blondynem, ale nikt mu nie wróży, że długo nim pozostanie. Zarówno Tata, jak i Mama Krzysia są ciemnowłosi.

Co innego Pluszak. Nie trzeba tu szczególnych środków ostrożności: Pluszak jest stworzeniem raczej nieruchawym (z wyłączeniem tych momentów, kiedy podrywa się i ucieka, by ukryć się przed nadchodzącym Krzysiem), ale nawet wtedy większość Pluszaka jest widoczna.
Zasadniczo Pluszak, jak się wydaje, miał być misiem. Niestety, ten kto robił Pluszaka (nieznany, najwyraźniej ślepy, mistrz) nigdy nie widział misia. Widział za to z całą pewnością (lub też – doświadczał obecności) kilka szczurów i kotów. Pluszak był wypadkową wizji człowieka obcującego z kotami i szczurami, usilnie próbującego sobie przypomnieć, czym, oprócz wielkości, właściwie różni się od nich miś. Pluszak ma jeszcze jedną cechę, gwałtownie odróżniającą go od Krzysia. Jest od niego dwadzieścia razy mniejszy (i, na oko, mniej więcej tyle starszy).

Chowanie się Pluszaka nie wynikało bynajmniej z chęci dokuczenia Krzysiowi, czy zrobienia mu na złość. Nie, Pluszak chował się, ponieważ wiedział, że Krzyś i tak go odnajdzie, a Krzyś wiedział, że Pluszak nigdy nie schowa się gdzieś, gdzie on, Krzyś, nie będzie mógł go odszukać. Zabawa zawsze była przednia i dostarczająca wciąż odnawiającej się radości (ku uciesze, ale i zmartwieniu rodziców Krzysia. Uciesze, bo każdy rodzic jest zadowolony, gdy jego dziecko jest szczęśliwe. Zmartwieniu, gdyż rodzice, jakkolwiek by próbowali, nie byli w stanie nakłonić Krzysia do poszerzenia kręgu zainteresowań). Aż do Tego Piątku…

Ten Piątek, nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród wielu piątków, pisanych małą literą i mijających gdzieś w przerwach między czwartkami a sobotami. Był listopadowym, jeszcze bezśnieżnym, a już bezsłonecznym dniem. Krzyś i Pluszak ustalili (jednogłośnie, wszystkie decyzje podejmowali jednogłośnie, gdyż we dwójkę jakiekolwiek głosowania zdawały się być jałowe), że zostają w domu.
Krzyś poprzedniego dnia, w czwartek, znów zgubił bucik próbując przeskoczyć kałużę, w związku z czym był on mokry (bucik, choć Krzyś, po prawdzie, również był wówczas mokry, a to z powodu nieplanowego wodowania w kałuży). Krzyś nie chciał zakładać mokrego bucika, bo, jak wytłumaczył rodzicom (którzy zadziwiająco mało, jak na swój wiek, wiedzieli o życiu) w mokrym buciku lęgną się małe rybki i nie można im przeszkadzać. W tych okolicznościach nie dziwi, że Pluszak solidarnie postanowił pozostać z Krzysiem.

W Ten Piątek Krzyś powiedział do Pluszaka, że pójdzie do kuchni i tam poczeka chwilę (tyle, żeby Tata dwa razy przewrócił gazetę), a potem jeszcze policzy do pięciu (Krzyś umiał liczyć do pięciu. Z tym że nigdy nie wiedział, która nazwa występowała po której. Nie raz i nie dwa zdarzyło mu się kilkakrotnie powtórzyć trzy, by potem przypomnieć sobie, że dalej było pięć, a po pięciu było cztery). W tym czasie Pluszak schowa się, a Krzyś go znajdzie. A potem zjedzą obiad (Pluszak wzdrygnął się na myśl o trzydniowym kleiku bananowym) i narysują słonia. Pluszak zgodził się z Krzysiem, że plan w istocie swej jest przedni (Krzyś nie wiedział, co to znaczy, że plan jest przedni, słyszał, że Mama kiedyś tak powiedziała. Miał niejasne poczucie, że miało to coś wspólnego z orłami, a jako takie stanowiło przedmiot zainteresowania Pluszaka. Jeśli plan był przedni, jak orzeł, to znaczyło, że był to dobry plan). Krzyś poszedł do kuchni.

A Pluszak się schował. Śmignął jak strzała (rodzice zawsze się dziwili, jak to się w zasadzie odbywa: Krzyś jest w kuchni, a Pluszak chowa się w pokoju. Albo: Krzyś jest tuż obok, a zaraz potem na ulicy jest wypadek i jakiś kierowca coś krzyczy. Albo: całe jedzenie jest na talerzu, a potem go nie ma, ale jest za to za lodówką, a Krzyś jest głodny. Zdarzenia związane z przemieszczaniem się, Krzysiem i Pluszakiem urągały nie tylko wszelkim prawom fizyki, ale również jakiejkolwiek przyzwoitości). Pluszak schował się w miejscu, w którym już chował się kilka razy, ale nigdy tak. Stanął na głowie i owinął dookoła trzykrotnie dywanem. Dywan w tym miejscu odstawał od podłogi, gdyż, jak twierdził Krzyś, w tym miejscu ziemia miała swój przedziałek. A Pluszak miał swoje schowanie.
Ale Krzyś nie przychodził. Minął jakiś czas, a Krzysia nie było. Pluszak stał na głowie, owinięty dywanem, a Krzyś wciąż był gdzie indziej. Pluszak czekał, a Krzyś nie nadchodził. Pluszak wciąż czekał. Nie wiedział co ma właściwie zrobić, Krzyś nie przygotował go na sytuację, gdy nie przyjdzie go znaleźć. Więc czekał.

W końcu ktoś odsunął dywan i w kierunku Pluszaka wyjrzała ciekawa twarz. Ale nie była to twarz Krzysia.
Twarz krzyknęła: Tato zobacz co znalazłam!
Pluszak został wyciągnięty, za swoje szczurze ucho misia, z kryjówki. Wisząc w dziwnej pozycji, dostał się na ręce jakiegoś pana, który powiedział: Wiesz, Joasiu, to chyba mój stary miś. Tyle czasu go szukałem… Chodź, otrzemy go z kurzu, może być Twój, jak chcesz.
Joasia chciała. Powiedziała do Pluszaka, że będzie się nazywał Misiaczek. Misiaczek chętnie się na to zgodził. A potem powiedziała, że ugotuje mu coś pysznego, i żeby usiadł, i że ubierze go w fartuszek.
Misiaczek uznał, że w życiu nie słyszał lepszego planu.