Świat był stary.
Astronomowie szukali nadlatującej asteroidy. Amerykaniści podali datę zakończenia wielkiego cyklu kalendarza Majów. Informatycy czekali z niepokojem na przepełnienie zmiennej unix_time i zapętlenie się czasu na serwerach. Ochroniarze środowiska szukali (z powodzeniem) w prognozach pogody oznak globalnego ocieplenia. Chrześcijanie szukali (z powodzeniem) w wiadomościach spełnienia przepowiedni Apokalipsy i przygotowywali się na ponowne, tym razem ostateczne nadejście Chrystusa. Świadkowie Jehowy znali jak zwykle kolejną datę końca świata.

Wyczerpały się nazwy okresów historycznych. Po epoce nowożytnej, nowoczesnej, najnowszej, po postmodernizmie nie było miejsca na nic. Choć może było to średniowiecze, lecz między czym a czym, lub nawet starożytność, lecz przed czym? N lat przed… – ile lat, przed czym? Przed czym – gdy nie czekano już na nic.

Skończyła się moda. Po pięciu cyklach spódnic krótkich, spódnic długich, spodni obwisłych, spodni obcisłych, krawatów wąskich, krawatów szerokich można było włożyć cokolwiek. Doprowadzało to kobiety do rozstroju nerwowego – z braku mody nie było modnych ciuchów, więc tym bardziej nie miały co na siebie włożyć, choćby szafa była pełna.

W malarstwie przeleciano parę razy cały zakres od hiperrealizmu do abstrakcjonizmu i z powrotem. Dokonano wymiany nazw stylów, skreślając im trzy przedrostki „neo-„.
Przekroczono wszelkie tabu. Przekroczono tabu braku tabu.
Nuda. A z nudy niektórzy obwieszali się materiałami wvbuchowymi i eksplodowali w supermarketach. Ale i to się opatrzyło. Nuda…
Ale i tak już było wszystko jedno. Wszyscy wiedzieli, że nie potrwa to długo.
Oprócz Anny.

Anna szła ulicą i nuciła. Nuciła własne melodie, wymyślone przed chwilą, zapomniane po chwili. Przez jesienne chmury przebijały ostatnie promienie słońca i grały na walających się na chodniku liściach. Anna szła, nuciła, kopała przed siebie kasztany i szurała butami w stosach liści.

Z biura wyszedł pan K. Po ośmiu godzinach beznamiętnego opracowywania planów na przyszły rok, który nie miał przecież nastąpić, spojrzał na czarne chmury, stosy liści i pomyślał: „Beznadzieja. Ale i tak nie potrwa to długo”.
Pod nogami wylądował mu kasztan kopnięty przez Annę. „Świat się kończy, a tu jeszcze ktoś kopie kasztany” – pomyślał.

ilustr. spinelli/pinezka.pl

Anna zauważyła go.
– Dzień dobry panu – powiedziała.
– Ponury dzień – powiedział, by zagadać o pogodzie, zamiast przejść od razu do rzeczy.
– Czemu? – zapytała Anna, jakby nie było to dla niej oczywiste.
– Pochmurnie – burknął pan K.
– Przez dziury przebija słońce.
– Mało – burknął pan K.
– Ładnie grają promienie na liściach.
– Liście są szare i brudne.
Anna uśmiechnęła się i poszła dalej nucąc kolejną melodię.

Pan K. był zły na siebie. Znowu gadał o pogodzie, zamiast powiedzieć zamierzoną kwestię. Poszedł dalej. Kopnął ze złością kasztana, który nawinął mu się pod buta. Kasztan poleciał na jezdnię. Prościej trzeba, pomyślał. Następny nie spadł z chodnika. Może jeszcze celniej, pomyślał. A może by trafić kasztanem w kasztan? Po paru próbach udało mu się to. Szedł dalej, kopiąc wszystkie napotkane kasztany. Powiał wiatr. Rozsunął chmury, podniósł z chodnika liście. Wokół pana K. tańczyła chmura liści, mieniących się żółcią, czerwienią i brązem w promieniach zachodzącego słońca.

Grafika: spinelli/pinezka.pl