Kończył się słoneczny, jesienny dzień, postanowił więc do domu wrócić piechotą. Złocistoczerwone liście, barokowe, niebieskoróżowe niebo i na jego tle panorama średniowiecznego centrum wywiały z jego serca troski i zastąpiły je słodkawą melancholią. Robiło się chłodno i nabrał ochoty na coś ciepłego. Do domu miał tylko parę minut, ale zamiast siedzieć tam sam, wolał siedzieć samotnie wśród ludzi.

W kawiarni zamówił gorącą czekoladę i deser. Na środku sali stało wielkie akwarium, które przesłaniało stoliki po drugiej stronie. Było jednak przejrzyste i choć dodawało dyskrecji, nie blokowało widoku całkowicie. Przez akwarium widział stolik, przy którym siedział mężczyzna z kobietą, a może raczej nazwałby ją dziewczyną, choć zdawał sobie sprawę, że z wiekiem przedział młodych dziewczyn rozszerzał mu się i obejmował już trzydziestolatki. Nie słyszał rozmowy, lecz widział uśmiechy mężczyzny i zamyślenia dziewczyny.
Ponieważ dźwięk nie odwracał jego uwagi, przyglądał się jej twarzy, wpatrzonym w przestrzeń oczom i krótko przyciętym włosom. Głowę opierała na dłoni, przez to lekko ją przekrzywiała, co akcentowało elegancką linię jej szyi. Zastanawiał się, czy nie przypomina mu którejś z dziewczyn, które przed laty wydawały mu się zbyt piękne, żeby do nich podejść, może nawet tak, lecz obraz ich rozmył się już tak w jego pamięci, że nie było to więcej istotne. Podobała mu się dziś i przyjemnie było wiedzieć, że może ją bezkarnie obserwować i że na pewno się do niej nie odezwie – jak wtedy.

Akwarium dodawało widokowi poezji. Scena bez słów była nawet lepsza, bo cóż mógł jej dodać tekst wypowiadany przez mężczyznę, który – szczerze mówiąc – w ogóle go nie interesował. Jako podkład lepsza byłaby filmowa muzyka, bo i cała scena pasowała do filmu Kieślowskiego, który oglądał parę dni wcześniej. Cieszyła go myśl, że znalazłby się ktoś, kto by umiał poprowadzić kamerę i nie zniszczyć nastroju tej sceny.

Zmienił ostrość – obraz pary przy stoliku rozmył się, uwagę skierował na akwarium. Pomiędzy ozdobionymi chińskimi świątyniami skałami, wśród liści i pęcherzyków powietrza, pływało kilka ryb. Niektóre, białe, płynnymi ruchami posuwały się w wodzie ciągnąc za sobą ogony jak woalki. Inne, o sztywniejszym ciele pokrytym paskami, zmieniały kurs po męsku jak wojownicy. Przyjrzał się ostatniej. Była żółta i krągła, z opuszczonymi w dół kącikami ust, wybałuszonymi oczyma i dziwaczną czerwoną grzywką. Poruszała się wolno, jak gdyby zamyślona lub przygnębiona, bez lekkości pierwszych, czy zdecydowania drugich. Odwróciła się przodem do skierowanej w jego stronę szyby. Stała tak – jak zwykle niepewna siebie – przez dłuższą chwilę i choć wiedział, że to bezsensowne, pomyślał, że patrzy mu w oczy.

Wydała mu się tak smutna, głupia i tłusta jak on sam. Poczuł skurcz w gardle.

Ilustr. Anna Fudyma/pinezka.pl