Trudna sztuka inwestycji, cz. 4

Ot, odrobina tuszu do rzęs, szminka i ewentualnie róż, i wyglądamy niebiańsko. Niestety, spojrzenie w lustro uświadamia nam zbyt często i zbyt wyraźnie, że czasy takiego minimalizmu minęły… a producenci kosmetyków pielęgnacyjnych do twarzy dorzucają scenicznym szeptem, że proces ten jest jak najbardziej do zatrzymania, ba, do zawrócenia.

Najtrudniejsze zostawiamy na koniec… Gdyż szczególnie w przypadku kosmetyków do pielęgnacji twarzy musimy zmierzyć się z potęgą reklamy. Oczywiście – reklamy kolorówki również są pociągające, ale każda z nas wie, że nawet najlepszy podkład nie jest w stanie wiarygodnie zamienić zrujnowanej cery w kwitnącą. Efekt końcowy makijażu zależy zaś od stanu skóry na twarzy i często doprowadzenie tejże do stanu pozwalającego na rezygnację ze stosowania podkładu w ogóle jest marzeniem większości kobiet. Ot, odrobina tuszu do rzęs, szminka i ewentualnie róż, i wyglądamy niebiańsko. Niestety, spojrzenie w lustro uświadamia nam zbyt często i zbyt wyraźnie, że czasy takiego minimalizmu minęły… a producenci kosmetyków pielęgnacyjnych do twarzy dorzucają scenicznym szeptem, że proces ten jest jak najbardziej do zatrzymania, ba, do zawrócenia.

Pułapek jest mnóstwo i naprawdę coraz częściej trudno jest się oprzeć chęci posiadania remedium na zarwane noce, zbyt mało kontaktu ze świeżym powietrzem, przepracowanie i upływ czasu, które sprawiają, że nasza buzia nieubłaganie staje się coraz bardziej szara, wiotka i pomarszczona – choćby tylko w naszych własnych oczach. Problem w tym, że większość obietnic – niestety, ach niestety! – nie zostaje przez producentów nawet w części spełniona.

Pielęgnacja twarzy – codzienne oczyszczanie:

Żele, mleczka, olejki do mycia twarzy – jest to produkt w postaci mniej lub bardziej gęstego żelu, rozpuszczalny w wodzie.
Żele zmywają się całkowicie i nie pozostawiają żadnej warstewki na skórze. Zauważyć można, że producenci kosmetyków zdefiniowali żel jako produkt do zmywania cery tłustej lub normalnej. Naprawdę niewiele jest produktów tego typu nadających się do użytku, szczególnie biorąc pod uwage ofertę uniwersalnych firm drogeryjnych, jak np. Garnier, Nivea czy L’Oreal. Wiele z nich zawiera alkohol, większość bazuje na SELS jako substancji czynnej. Jedynie niektóre żele przeznaczone do mycia cery wrażliwej są godne polecenia (np. Pharmaceris A, Topialyse Gel, Apotheker Scheller Żel Mineral Basics), można nimi zmywać również niewodoodporny makijaż oczu. Z reguły preparaty o konsystencji żelu lepiej sprawdzają się dla cery tłustej lub mieszanej. W przypadku skóry suchej lepiej zaopatrzyć się w delikatny krem lub kremową emulsję do zmywania makijażu (zarówno twarzy i oczu) – są one łagodniejsze, nie pienią się, lecz jednocześnie łatwo dają się spłukać. Nadają się do cery problemowej, trądzikowej i alergicznej (np. Vichy, Paula Begoun Skin Recovery Cleanser).

Jeśli ktoś nie lubi lub nie może zmywać twarzy wodą pozostaje tylko mleczko do twarzy, najlepiej bezzapachowe. Mleczka i śmietanki do mycia twarzy nakłada się za pomocą wacika i w zasadzie ściera się nimi makijaż. Producenci zalecają je dla cer suchych, dojrzałych i wrażliwych. Warstewka pozostawiana przez mleczko na skórze może się przyczyniać do zatykania porów – po przemyciu twarzy mleczkiem dobrze jest usunąć jego resztki tonikiem (bezalkoholowym) lub wodą termalną w sprayu.

Twarz można również zmywać delikatnym szamponem, płynem do kąpieli dla niemowląt lub bezalkoholowymi chusteczkami do przemywania niemowlęcych pup.

Toniki – to płyny do pielęgnacji twarzy, których używa się po umyciu, a przed nałożeniem kremu. Przemysł kosmetyczny nadal utrzymuje, że do pielęgnacji cery tłustej, mieszanej i zanieczyszczonej konieczne są toniki na bazie alkoholu. Owszem, użycie takiego toniku daje przyjemne uczucie świeżości, jednak działanie toników alkoholowych raczej nie jest zbawienne, wręcz przeciwnie – może podrażniać skórę i przyczyniać się do intensyfikacji problemów. Podobnie toniki o działaniu matującym, które pozostawiają na twarzy cienką warstewkę – bardzo trudno jest nałożyć na nią krem.
Godne polecenia, i to dla każdego rodzaju cery, są natomiast toniki nawilżające i łagodzące – mają one działanie nawilżające, poza tym mogą stanowić końcowy etap oczyszczania cery. Jest to jednak kosmetyk, który nie jest niezbędny i doskonale można się bez niego obejść.

Kremy – to właściwie temat-rzeka. Jest ich nieskończona wręcz ilość, od matujących, antybakteryjnych, nawilżających, półtłustych, tłustych po liftujące i redukujące zmarszczki. Na dzień i na noc, na zimę i na lato. Nie ma wręcz możliwości przekopać tego, co oferuje nam rynek, nie ma też możliwości ocenić choćby małego ułamka tej oferty. Rozprawmy się więc z pokutującymi i umacnianymi przez prasę (i nie tylko) mitami na temat kremów.

Po pierwsze – nie ma potrzeby używania dwóch różnych kremów, na dzień i na noc. Powodem, dla którego można wprowadzić dwa kremy jest fakt, że ze względów oczywistych nie ma sensu używanie na noc kremu z filtrem przeciwsłonecznym. Jednak lepiej jest zrezygnować z kremu o działaniu jednocześnie pielęgnującym jak i przeciwsłonecznym (jako, że z reguły filtry są tu mało skuteczne) na rzecz dwóch kremów – pielęgnacyjnego (którego będziesz używać na dzień i na noc) i czystego filtru (tylko na dzień). Oczywiście, jeśli lubisz, możesz nadal używać kremu na dzień i kremu na noc. Ale nie jest to obowiązkiem i nie uczynisz skórze krzywdy rezygnując z tego zwyczaju.

ilustr. Joanna Titeux   Po drugie – nie ma również potrzeby używania specjalnego kremu pod oczy, o ile krem do twarzy, którego używasz, jest wystarczająco delikatny. Kremy pod oczy bardzo często nie odbiegają znacząco składem od kremów do pielęgnacji twarzy, po prostu nie zawierają środków zapachowych. Zalecenie to ma oczywiście sens, gdy nie masz specjalnych problemów np. z opuchlizną pod oczami (w tym przypadku faktycznie warto sięgnąć po specjalistyczne kremy pod oczy, szczególnie te zawierające kofeinę, np. Serum Vegetal YR, jak również zwykły żel ze świetlikiem) czy cieniami (tutaj mogą się sprawdzić niektóre kremy optycznie rozjaśniające, czyli zawierające drobinki rozświetlające i/lub pigmenty). Rzeczywiste rozjaśnienie cieni jest możliwe jedynie w przypadku, gdy są one spowodowane zaburzeniami pigmentacyjnymi, jednak nie za pomocą kremu, a agresywnego peelingu chemicznego u dermatologa. Jednorazowym cieniom po zarwanej nocy można też zaradzić okładami lub po prostu snem.

Po trzecie – jeśli masz cerę tłustą, czy mieszaną o skłonności do błyszczenia, raczej nie stosuj kremów matujących. Lwia część z nich powoduje w efekcie końcowym silniejsze wydzielanie sebum. Lepiej sięgnąć po matujące bazy silikonowe, absorbentki czy puder w kamieniu.

Po czwarte i dla trzydziestki zdecydowanie ważne – należy się rozprawić z bardzo powszechnym i wciąż utwierdzanym przez reklamy i producentów mitem – żaden krem, choćby nie wiem jak drogi i jak przekonującą miał reklamę, nie zlikwiduje zmarszczek. Może je czasowo wypełniać i dawać złudzenie likwidacji (a to już jest coś!) tak długo, jak go używasz. Jednak nie jest to efekt trwały. Stąd dużo ważniejsze jest dobre nawilżenie niż fakt, że na opakowaniu kremu napisano liftingujący, botoks-efekt, czy cokolwiek innego, przyjemnie brzmiącego i żerującego na naszych marzeniach.
W sumie szkoda, że producenci (przynajmniej ci „uniwersalni”, czyli spotykani we wszystkich krajach europejskich i częściowo też w USA) zrezygnowali z nomenklatury dzielącej kremy na nawilżające, półtłuste i tłuste – zawartość słoiczków nadal dałoby się opisać tymi przymiotnikami, a o ileż łatwiej byłoby znaleźć to, czego naprawdę nam potrzeba! Gdyby sugerować się tylko opisami na opakowaniach, to trzydziestoparolatka o suchej i wrażliwej cerze z tendencją do wyprysków potrzebowałaby przynajmniej sześciu kremów! (krem pod oczy, krem na noc, kremy na dzień: łagodzący, przeciwzmarszczkowy, coś do cery suchej i coś na wypryski). A tymczasem potrzeby takiej cery da się obskoczyć trzema kremami (krem odżywczy do cery wrażliwej, filtr przeciwsłoneczny i owo „coś na wypryski”).

JEDYNYM KREMEM PRZECIWZMARSZCZKOWYM JEST KREM Z FILTREM SŁONECZNYM!!!

Serum – z definicji powinny być to kosmetyki o intensywniejszym działaniu niż krem, zawierające więc wyższe stężenia substancji czynnych. Ponadto serum powinno być używane pod krem, a nie zamiast niego, więc powinno cechować się bardzo lekką konsystencją. Przynajmniej większość z nas tego właśnie od serum oczekuje. Zdaje się jednak, że nie ma żadnej definicji serum, która obowiązywałaby producentów kosmetycznych i często okazuje się, że do nabytego właśnie produktu równie dobrze, a nawet lepiej pasowałaby nazwa „krem” (jednak określenie serum każe nam oczekiwać cudów, a producentowi pozwala na podniesienie ceny pod pretekstem owych cudów).
Niezależnie od faktu, czy serum tak się nazywa, czy też może ukrywa się pod nazwą i postacią ampułki odżywczej – znakomitą większość owych produktów można stosować zamiennie z kremami i, czego należało się spodziewać, efekty ich działania są podobne. Co nie znaczy, że sera są godne potępienia i omijania, wręcz przeciwnie, warto się im przyjrzeć, wypróbować, a nawet przywiązać, o ile przestaniemy od nich oczekiwać, że zlikwidują nam zmarszczki, ujędrnią rysy czy poprawią stan skóry w sposób trwały.

Maseczki można podzielić z grubsza na odżywcze i oczyszczające.

Maseczki odżywcze – mogą nazywać się rozmaicie – wygładzające, liftingujące, nawilżające czy właśnie odżywcze. Nakłada się je grubą warstwą na twarz (czasem też na szyję lub dekolt), pozostawia na kilka minut i pozostałości zdejmuje się chusteczką kosmetyczną (choć istnieją i takie maseczki, których pozostałości należy zmyć). Większość z nich działa głównie intensywnie nawilżająco. Maseczki tego typu są faktycznie w stanie krótkotrwale poprawić wygląd cery. W zasadzie nie różnią się one bardzo od kremów pielęgnacyjnych (np. pewna niemiecka firma sprzedawała przez długi czas pewien kosmetyk w tubce jako maseczkę, po zmianie asortymentu zaś w słoiczku jako krem, skład chemiczny obu produktów był identyczny) i z całym spokojem można ich używać zamiennie (ulubioną maseczkę jako krem, czy też ulubiony krem od czasu do czasu jak maseczkę).

Wśród maseczek oczyszczających wyróżnić zaś można klasyczne kremowe maseczki, maseczki typu peel-off oraz peelingi klasyczne i enzymatyczne.

Oczyszczające maseczki kremowe bazują najczęściej na glinkach, mających zdolność absorpcji sebum. Jedną z najłagodniejszych i najklasyczniejszych maseczek oczyszczających jest maseczka z białej glinki kaolinu (wcale nie tak łatwo dostać gotową maseczkę kaolinową! – ale za to nietrudno jest dostać glinkę kaolinową, z której po zmieszaniu z wodą lub lekkim kremem powstanie maseczka). Poza tym w zależności od fantazji producentów można spotkać maseczki z glinki zielonej, czerwonej czy też szlamów z Morza Martwego (i innych zbiorników wodnych).
Maseczki z glinek są z reguły przeznaczone do cer tłustych, zanieczyszczonych. Ich skuteczność bywa różna, większość z nich jednak dobrze oczyszcza cerę, o ile stosować je regularnie. Wszystkie maseczki na bazie glinek mogą jednak drażnić cery suche i wrażliwe.

Kolejną grupą kremowych maseczek oczyszczających są maseczki rozgrzewające, często noszące w nazwie rzeczownik „sauna”. Tego typu maseczki mają w założeniu działać podobnie jak klasyczna parówka, to znaczy rozszerzać pory skórne i usuwać z nich zanieczyszczenia. Z reguły ich działanie jest mało skuteczne – sprowadza się do powierzchownego uczucia rozgrzania skóry i na tym koniec. Żadne cudowne oczyszczenie nie następuje, a owo rozgrzewanie bardziej podrażnia, niż pielęgnuje. Ze względu na działanie rozgrzewające maseczki z tej podgrupy zupełnie nie nadają się do cer wrażliwych a zwłaszcza naczynkowych!

Maseczki typu peel-off tworzą na powierzchni skóry cienki film i mają oczyszczać pory w ten sposób, że zawartość pora skóry przykleja się do maseczki i przy ściąganiu tejże zostaje ona niejako wyciągnięta (podobnie działały do niedawna modne clear stripes). Tyle założeń producenta. W praktyce rzecz ma się gorzej – przede wszystkim nie każda maseczka tego typu daje się łatwo usunąć z twarzy, często część maseczki po prostu nie daje się ściągnąć i trzeba ją zmyć, przez co niweczy się ewentualny efekt oczyszczający. Poza tym maseczki typu peel-off bazują na pochodnych akrylu, które mają tendencję do zatykania porów. Generalnie – lepiej sprawdzają się maseczki oczyszczające w postaci kremu z glinką oraz peelingi, szczególnie enzymatyczne.

Peelingi mechaniczne do twarzy – mogą być w postaci żelu myjącego lub kremu, wspólne dla tego typu produktów jest posiadanie drobinek ścierających. Drobinki mogą być większe lub mniejsze, ostrzejsze lub łagodniejsze, rozpuszczalne lub nie, pochodzenia naturalnego (np. cukier lub zmielone skorupki przeróżnych orzechów, jak również kuleczki z wosków naturalnych) lub chemicznego (np. mikroskopijne kryształki aluminium).
Działanie peelingu polega głównie na usunięciu obumarłych komórek z powierzchni skóry. Osiąga się to przez masowanie. Nawet jeśli lubisz uczucie „wyszorowania”, jakie dają ostrzejsze peelingi – każde zaczerwienienie skóry po użyciu peelingu oznacza podrażnienie. Stąd lepiej raczej sięgać częściej po peelingi, które działają delikatniej. Oczywiście i tutaj przeciwwskazaniem jest posiadanie cery wrażliwej i naczynkowej.
ilustr. Joanna Titeux
Peelingi enzymatyczne – chyba najbardziej godna polecenia grupa maseczek oczyszczających. Maseczki te działają w ten sposób, że zawarte w nich substancje czynne rozpuszczają obumarły naskórek i/lub zawartość porów skóry. Wiele tego typu maseczek bazuje na kwasach AHA lub enzymach roślinnych, np. bromelainy z ananasa czy papainy z papai. Niestety, oferta na rynku jest bardzo ograniczona, świetna maseczka enzymatyczna Beaute Nature YR została niestety wycofana, jej następczyni – trzyminutowa maseczka z kiwi – nie jest już tak dobra. Oczywiście maseczki enzymatyczne mogą również drażnić skórę.

Żadna z maseczek oczyszczających nie da zadowalających (a często w ogóle żadnych) wyników stosowana sporadycznie, tutaj potrzebna jest regularność i dyscyplina.

Retinoidy – spośród związków chemicznych wchodzących w skład kosmetyków i mających wyraźnie zbawienne działanie na skórę najbardziej spektakularnym bodaj są pochodne witaminy A, zwane ogólnie (i błędnie) retinolem. W zależności od rodzaju pochodnej witaminy A możemy mieć do czynienia z tretinoiną (kwas retinowy, produkty zawierające ten składnik są dostępne tylko jako leki czyli na receptę), retinolem, retinalem (aldehyd retinylu) lub palimitynianem retinylu. Ten ostatni jest najmniej skuteczną forma witaminy A, co niestety nie przeszkadza producentom pisać na opakowaniu „zawiera retinol” i odpowiednio sterować ceną kremu.
Niemniej jednak wszystkie pochodne witaminy A, acz w różnym stopniu, posiadają właściwość regeneracji tkanek skóry co skutkuje gładszą, odporniejszą i pozbawioną „niespodzianek” cerą. Nie należy jednak zapominać, że dość inwazyjne działanie pochodnych wit. A może również prowadzić do podrażnień. Stąd produkty dostępne na rynku zawierają z reguły niewielkie ilości tych substancji.
Sam palmitynian retinalu, jak również i czysty retinol, są stosunkowo mało skuteczne. Warto raczej zwrócić uwagę na zawierające retinal produkty apteczne (Ystheal+ Avene, w USA produkty firmy Biomedic). Sam temat jest bardzo szeroki i warto poświęcić mu więcej czasu jak również odrębny artykuł (tym, którzy nie chcą lub nie mogą czekać, polecamy witrynę www.biochemiaurody.com, szczególnie zaś tamtejsze forum).

Kwasy hydroksylowe – należą one, podobnie jak i retinoidy, do związków chętnie stosowanych w kosmetyce, jako że często dają wręcz spektakularne efekty. Działanie kwasów polega na usuwaniu (eksfoliacji) obumarłych warstw naskórka, przez co na światło dzienne wydostaja się młodsze i lepiej wyglądające jego warstwy.
Wyróżniamy dwie grupy kwasów hydroksylowych – kwasy alfahydroksylowe (AHA) zwane też kwasami owocowymi oraz kwasy betahydroksylowe (BHA), dokładniej jest to jeden tylko kwas – salicylowy. AHA nadają się lepiej dla skóry suchej, jako że mają właściwości nawilżające, natomiast BHA są korzystniejsze dla skóry tłustej, ponieważ mają zdolność do oczyszczania porów skórnych.

Niestety, te niewątpliwe zalety są bardzo często niweczone przez producentów kosmetyków, gdyż kwasy hydroksylowe działają tylko w wąskim zakresie stężeń i pH produktów. Tak więc nie każdy krem z AHA czy BHA będzie eksfoliował naskórek, może wręcz się zdarzyć, że skończy się na sporym podrażnieniu. Rynek amerykański góruje nad europejskim pod względem zaopatrzenia w produkty zawierąjace kwasy (Paula’s Choice, NeoStrata, M.D. Formulations). W Polsce z BHA polecenia godny jest Effaclar K La Roche Posay, z AHA NeoStrata.

Filtry słoneczne do twarzy – podobnie jak w przypadku pielęgnacji ciała zdecydowanie najważniejsza inwestycja, ma wszak chronić nas przed dalszym starzeniem się skóry. Generalnie zalecenia są tu takie same jak w przypadku pielęgnacji ciała, z tą różnicą, że filtru słonecznego na twarz (jest to bodaj jedyne miejsce, które zawsze jest odkryte) powinno używać się nie tylko na plaży, ale przez cały rok. Oczywiście, sama wartość SPF nie decyduje o wartości filtra, ważne jest, by preparat zawierał również filtry promieniowania UVA (raz jeszcze polecamy portal www.biochemiaurody.com.).

Problemem większości kremów z filtrami jest fakt, że pozostawiają one błyszczącą powłokę i/lub biały osad na twarzy. Znalezienie optymalnego filtra, dającego jednocześnie dobrą ochronę i pozytywne walory estetyczne, wymaga zastosowania metody prób i błędów.
Niestety, nie można polegać na podkładach z filtrem (co dla wielu kobiet byłoby optymalnym rozwiązaniem), wiele z nich zawiera tylko filtry UVB, lub niestabilną formę filtrów UVA, poza tym nakładamy je zbyt cienką warstwą, w końcu nie chcemy mieć grubej tapety na twarzy. Rynek zaś nie obfituje w produkty łączące rolę fotostabilnego filtra słonecznego i podkładu – poza wersjami filtrów w postaci kremu tonującego (SVR 100 i SVR 50, Bioderma Flush, Anthelios tonujący, Avene SPF 50 Creme Teintee). Pozostaje nadzieja, że producenci kosmetyków szybko zlikwidują tę lukę.

W Europie oferta filtrów o dużej skuteczności anty-UVA jest zdecydowanie największa (w USA niektóre filtry chemiczne nie są dopuszczone na rynek) i naprawdę grzechem byłoby z niej nie skorzystać.

Podsumowując – niestety, nie ma prostej recepty na ładną i wiecznie młodą cerę. Nie da się jej przeliczyć na cenę środków kosmetycznych, ani przełożyć na konkretne składniki. Najważniejsze jest właściwe reagowanie na potrzeby własnej skóry. Jeśli dziękuje nam ona za pielęgnację ładnym wyglądem, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze. Jeśli się buntuje – wcale nie musi to znaczyć, że winne są geny. Najprawdopodobniej popełniamy gdzieś błąd.
Trudno jest patrzeć na własną cerę obiektywnie i nie przez pryzmat reklam różnych środków upiększających oraz własnych pragnień posiadania. Jednak takiego spojrzenia warto się nauczyć. Pozwoli ono na właściwą ocenę, który kosmetyk służy naszej skórze, a który nie, niezależnie od ceny i od tego co napisano na opakowaniu.

Ilustracje: Joanna Titeux/pinezka.pl
Poprzednie odcinki:
Trudna sztuka inwestycji, cz. 1
Trudna sztuka inwestycji – perfumy
Trudna sztuka inwestycji – kosmetyki do ciała i włosów