Trudna sztuka inwestycji, cz.3

ilustr. Joanna Titeux

Podstawowym kryterium przeciętnej konsumentki przy decyzji o zakupie danego kosmetyku jest jego cena. Przeważają tutaj dwie skrajne opinie: „drogie równa się dobre” lub „nie ma żadnej różnicy pomiędzy kosmetykami drogimi i tanimi, to tylko kwestia marketingu i opakowania”. Prawda, jak to zwykle w życiu, leży pośrodku.

Tani kosmetyk może być równie dobry, a nawet lepszy, niż jego znacznie droższy odpowiednik. Prawdą jest też, że firmy tzw. górnopółkowe często przeznaczają więcej czasu i funduszy na badania naukowe i dermatologiczne, na które nie stać mniejszych producentów. Jednocześnie jednak często ten sam koncern produkuje zarówno drogie linie ekskluzywnych kosmetyków, jak i tańsze ich wersje, przeznaczone na masowy rynek – w oparciu o te same badania naukowe i podobne, jeśli nie te same, składniki (widać to wyraźnie na przykładzie koncernu L’Oreal, gdzie nowoczesne technologie, firmowane nazwą „Lancome”, dwa sezony później znajdują drogę pod strzechy w skromniejszych opakowaniach Garniera czy Plenitude).

Nie znaczy to jednak, że produkty mniejszych koncernów są automatycznie gorsze – diabeł tkwi w szczególe, a konkretnie w składzie kosmetyku.

O ile w przypadku kosmetyków kolorowych czy perfum wystarczy kierować się paroma w miarę prostymi zasadami, by uniknąć wpadek, to w przypadku kosmetyków pielęgnacyjnych nie wystarczy tylko konsultacja z naszym gustem i zawartością portfela – warto też przyjrzeć się liście składników.

Nie oznacza to, że musimy się uczyć na pamięć całej tablicy Mendelejewa i wszystkich występujących w kosmetyce nazw związków chemicznych. Wystarczy zapamiętać parę nazw środków drażniących skórę, których należy unikać, oraz parę innych, których obecność w kosmetyku jest pożądana, jak np. nazwy filtrów słonecznych.

Jedno jednak sprawdza się zawsze – nie wierz reklamom i etykietom, zawsze staraj się sprawdzić, co kosmetyk zawiera – patrz na listę składników.

Kosmetyki pielęgnacyjne do ciała i włosów

ilustr. JoannaTiteux/pinezka.pl   Płyny do kąpieli i pod prysznic – różnią się między sobą głównie zapachem i konsystencją, nie właściwościami myjącymi. Nie daj się zwieść, nie ma płynów myjących, które jednocześnie nawilżają skórę. Istnieją tylko takie, które mniej wysuszają – to te, które zawierają olejki albo nie zawierają agresywnych detergentów.
Detergenty, czyli środki pieniące, łatwo znaleźć na liście składników, jako że większość z nich należy do pochodnych siarki – sulfatów. Jednak nie każdy sulfat jest bardzo agresywny, np. sodium laureth sulphate (SELS) należy do łagodniejszych substancji tego typu, bywa jednak często mylony ze swoim bardzo „żrącym” bratem – sodium lauryl sulfate (SLS). Najlepiej jednak unikać składników z tej grupy, szczególnie w przypadku cery suchej i/lub wrażliwej.
Z reguły dobrym wyborem są kosmetyki dla niemowląt (nie mylić z kosmetykami dla dzieci – te często są silnie perfumowane i zawierają dużo tensydów, jako że mali konsumenci uwielbiają kąpiele w morzu piany). Wśród kosmetyków dla dzieci naprawdę wiele jest godnych polecenia. Ale nie wszystkie, i kupienie pierwszego lepszego płynu do mycia dla bobasów nie oznacza, że automatycznie kupiłaś produkt łagodny i niedrażniący.

Należy również pamiętać o tym, że substancje zapachowe często powodują reakcje alergiczne. Wciąż niedoceniane są kosmetyki bezzapachowe i pozbawione substancji koloryzujących. Niestety wiele z nas decyduje się na zakup tylko i wyłącznie pod wpływem przyjemnego zapachu (czy koloru), zapominając, iż właśnie on jest najczęstszym źródłem podrażnień i alergii.

   Balsamy do ciała – tutaj różnice w cenach niekoniecznie odzwierciedlają różnice w jakości. Kieruj się konsystencją i wchłanialnością balsamu. Wiele produktów z „dolnej” półki świetnie nawilża (np. Ziaja, Bielenda) i dość szybko się wchłania. Uwaga, balsamy i kremy do ciała należące do ulubionej linii zapachowej nie mają na celu nawilżenia skóry, a nadanie jej zapachu. Stąd mogą nawet wysuszać! Jeśli masz bardzo suchą lub problemową skórę, warto sięgnąć po produkty apteczne, te są z reguły droższe (np. Physiogel, Topialyse SVR).

   Peelingi do ciała – wiele kobiet (i nie tylko) uwielbia peelingi do ciała i używa ich chętnie i często, motywując te działania doznawanym po peelingu uczuciem czystości. Niestety, fakt, że czujesz się wyszorowana na błysk niekoniecznie musi znaczyć, że wyświadczyłaś swej skórze przysługę. Bardzo wiele peelingów (zresztą nie tylko te do ciała) zawiera zbyt ostre drobinki ścierające, które co prawda faktycznie dają uczucie nowej skóry, jednak w rzeczywistości powodują powstawanie mikroskopijnych uszkodzeń i w konsekwencji owocują stanami zapalnymi i/lub uwrażliwieniem skóry. Warto raczej stosować peelingi enzymatyczne lub na bazie cukru (np. Yves Rocher) lub mieszać samemu, np. prosty peeling cukrowy (cukier trzcinowy plus oliwa z oliwek i olejki aromaterapeutyczne), jednak nie zapominając o wieńczącym peeling szorowaniu wanny lub brodzika.

   Szampony do włosów – patrz płyny do kąpieli. Tak naprawdę (i niestety) nie ma większych różnic między tymi dwoma grupami i możesz używać ich zamiennie, choć płyny do kąpieli często bywają nieco agresywniejsze niż szampony i mogą wysuszać włosy.
Skóra głowy jest często bardziej wrażliwa na podrażnienia agresywnym detergentem, zawartym w szamponie – rezultatem mogą być reakcje alergiczne, łupież, etc. Niestety, analiza składów większości produktów z grupy szamponów, jak również płynów do kąpieli, pozwala na postawienie tezy – różnicą między tymi produktami jest jedynie zastosowanie pewnych substancji łagodzących w szamponach, natomiast środkiem myjącym w obu grupach jest głównie SELS.

Szczególną uwagę należy zwrócić na tzw. peelingi do włosów (szampony czyszczące) – są to agresywne szampony, których zadaniem jest usuwanie z włosa pozostałości po odżywkach i środkach do układania. Nie zawierają one – jak sugeruje nazwa – drobinek szorujących, ich działanie jest czysto chemiczne. Nie wolno ich używać zbyt często.

Również nie ma większych różnic w składzie i działaniu między szamponami „ze sklepu” oraz profesjonalnymi. Niestety, także większość szamponów aptecznych nie należy do łagodnych (np. Vichy, LRP). W przypadku ekstremalnie suchej lub wrażliwej skóry głowy pytaj o produkty  przeznaczone dla skóry atopowej (więcej o pielęgnacji wrażliwej skóry głowy możesz przeczytać tutaj).

   Odżywki do włosów – tutaj trzeba wyróżnić dwie grupy: odżywki do spłukiwania i typu leave-in, czyli po aplikacji pozostające na włosach. W przypadku tych pierwszych nie ma większych, spowodowanych ceną, różnic w skuteczności. Czasem, choć nie jest to regułą, odżywki droższe są nieco mniej „uciążliwe w obsłudze”, jako że zawierają lepsze emulgatory i dają się łatwiej spłukać. Większość odżywek daje lepsze efekty pod wpływem oddziaływania ciepła (np. Henna Wax).

ilustr, Joanna Titeux/pinezka.pl   Natomiast odżywki pozostawiane na włosach różnią się bardzo zależnie od przedziału cenowego – niestety, te tańsze są z reguły gorsze, mogą natłuszczać włosy (większość odżywek nabłyszczających) i często zawierają alkohol denaturowany. Jego ilość możemy poznać po obecności w składzie kosmetyku – jeśli występuje w jego ścisłej czołówce, na np. pierwszej czy drugiej pozycji – może wysuszać włosy i podrażniać skórę, zwłaszcza wrażliwą. Godne polecenia, szczególnie do włosów suchych, są odżywki na bazie silikonów (John Frieda), w USA także Pureology czy Triple Moisture Mask Neutrogeny.

   Produkty do układania włosów – tutaj przodują zdecydowanie te profesjonalne, firm takich jak Paul Mitchell, Lanza, Joico, RUSK, SEBASTIAN. Zasób kosmetyków do układania włosów, dostępny w polskich drogeriach, jest dosyć ubogi. Większość z nich opiera się na alkoholu denaturowanym, co przy dłuższym stosowaniu da efekt w postaci sianowatej fryzury. Zaś te produkty do układania włosów, które mają za zadanie prostować i nabłyszczać, często tylko natłuszczają. Efektem stosowania zbyt dużej ilości tego typu preparatów będą obciążone, oklapnięte nadmiarem specyfików lub też wysuszone, matowe włosy (jako że usunięcie warstw lakierów, żeli i innych „układaczy” często jest możliwe tylko przy użyciu agresywnych szamponów do włosów).
Z dostępnych w Polsce, a godnymi polecenia, są produkty L’Oreal Professionel i Kerastase, a z dostępnych w Europie (i USA) – dużo od L’Oreala tańsze, choć nie całkiem tanie, produkty Johna Friedy.

   Samoopalacze – mimo że większość dostępnych na rynku samoopalaczy opiera się na tym samym składniku aktywnym (diohydroksyaceton DHA), dobór samoopalacza to bardzo indywidualna sprawa – decyduje tu m.in. specyfika odczynu kwaśności skóry oraz stopnia jej nawilżenia. To, co będzie pasować jednej osobie, u kogoś innego zupełnie się nie sprawdzi, pozostaje więc metoda prób i błędów. Warto wypróbować bardzo tani, ale całkiem dobry Sopot Ziaji, czy np. samoopalacze Yves Rocher, St. Tropez (dostępne w USA, świetne zwłaszcza do ciała), Clarins (np. ich najnowszy samoopalacz ma formę lekkiego, wodnistego płynu). Warto zwrócić też uwagę, że całkiem spory procent populacji nie reaguje na samoopalacze, po prostu ich stosowanie nie daje żadnego efektu! Podobnie w przypadku zbyt dobrze lub zbyt słabo nawilżonej skóry może się zdarzyć, że skóra po zastosowaniu samoopalacza nie zbrązowieje. Środki samoopalające bazujące nie tylko na DHA są dużo mniej rozpowszechnione – np. samoopalacze L’Oreala czy Clarinsa zawierają również erytrulozę.

   Filtry słoneczne do ciała – filtry, obojętnie czy do ciała czy do twarzy to zdecydowanie najważniejsza kosmetyczna inwestycja. Rynek jest pełen najrozmaitszych kosmetyków przeznaczonych do opalania lub też ochrony przed słońcem, o różnych faktorach i równie zróżnicowanych składach. Większość tych produktów faktycznie świetnie broni przed szkodliwym oddziaływaniem promieni słonecznych. Ale nie w całym paśmie promieniowania.
Stąd, jeśli zależy nam na ochronie nie tylko przed poparzeniem słonecznym, które powodują promienie UVB (o niej informuje faktor SPF na opakowaniu), ale również na ochronie przed starzeniem skóry i rakiem tejże, warto zaopatrzyć się w filtr słoneczny, który będzie także chronił przed promieniowaniem UVA (faktor IPD lub PPD). Zarówno w przypadku SPF jak i IPD i PPD, im wyższa wartość faktora, tym skuteczniejsza ochrona. Większości z nas wystarczy SPF w okolicach 30, jednak osoby o bardzo jasnej karnacji powiny używać wyższych faktorów SPF. Zaś faktor IPD (lub PPD) powinien być zawsze możliwie wysoki – IPD w okolicach 90-100, PPD powyżej 20.
Wiele tańszych filtrów słonecznych chroni skutecznie tylko przed UVB. Jeśli zawierają one substancje chroniące przed UVA, to często są one mało skuteczne, gdyż szybko rozkładają się pod wpływem temperatury i promieniowania słonecznego lub też  filtrują tylko część promieniowania UVA (żeby było ciekawiej, niektóre filtry UVA rozkładają się szybciej w obecności filtrów UVB). Stąd lepiej zakupić preparat z tych nieco droższych (najbardziej godnymi polecenia są preparaty L’Oreala, Garniera, LRP, Vichy, SVR, Biodermy). Kupowanie całkiem drogich preparatów do ochrony przed słońcem często mija się z celem, gdyż bywają one równie nieskuteczne jak te najtańsze (np. europejska niebieska linia Shiseido nie zawiera żadnego skutecznego i szerokopasmowego filtra UVA), poza tym kosmetyku, który dużo kosztował, używa się z reguły oszczędniej, co w przypadku ochrony przeciwsłonecznej nie jest właściwe.

Warto zajrzeć na portal www.biochemiaurody.com, gdzie znajdują się aktualne informacje na temat skuteczności różnych środków ochrony przed słońcem.

W pinezce.pl przeczytasz również o:
filtrach: cz. 1 i 2
samoopalaczach
kawowym peelingu
Poprzednie odcinki:
Trudna sztuka inwestycji, cz. 1
Trudna sztuka inwestycji – perfumy

Odcinek następny:
Trudna sztuka inwestycji – pielęgnacja twarzy