Poniżej linii wzroku
Niewiele jest kobiet deklarujących przywiązanie do kostki mydła marki Junak oraz kremu uniwersalnego (jedyne 4.99 za wielkie pudło w lokalnym supermarkecie). Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że 9 na 10 kobiet lubi kosmetyki, lubi je kupować i z pieśnią na ustach zapłaci za nie każde pieniądze przy kasie. No właśnie – każde? Chociaż wiele z nas poszczycić się może nieźle płatną pracą, niekonfliktowym w kwestiach współużytkowania konta narzeczonym lub rodzicami, hojnie dofinansowującymi rozwijającą dopiero własne skrzydła jedynaczkę, to jednak są takie sytuacje, kiedy krem pod oczy za trzy stówy albo tusz za półtorej są całkowicie poza dyskusją.
I co wtedy? Wtedy na ogół trzeba się schylić. Raz – po pieniądze, bo inteligentny człowiek prawie zawsze jest w stanie wynaleźć sobie źródło dochodu, pozwalające finansować nieduże fanaberie zakupowe. I dwa – schylić się tak, aby dojrzeć dolną półkę w drogerii, gdzie zwyczajowo wystawiane są kosmetyki, zwane również, nomen omen, niskopółkowymi.
Bardzo chciałabym stworzyć tu kompletny przewodnik po kosmetykach kosztujących tyle, co kawa w sieciowej kawiarni, ale nigdy nie miałam zadęcia do pracy naukowej i tego rodzaju kompendium zwyczajnie rozlazłoby się w szwach. Nie mówiąc już o tym, że co chwilę na rynku pojawia się coś nowego, coś starego zostaje „ulepszone”, przepakowane i tym samym często schrzanione, a wielość marek lokalnych zmusiłaby mnie – w razie chęci ich dogłębnego poznania – do wycieczek po tych miejscach w naszym kraju, których nawet nie umiem wskazać na mapie. Pozwolę sobie przeto przyjąć stolicocentryczny punkt widzenia – z chęcią jednak powitam wszelkie aneksy lokalne do mojego artykułu.
Mniej, niż paczka szwedzkich ciasteczek (poniżej 5 zł):
1. Ziaja, płyn do demakijażu oczu, 4.50 zł / 125 ml.
Najtańszy płyn do demakijażu, jaki znam. Nieduża, niebieska buteleczka zawiera
coś, co do złudzenia przypomina wodę – nie lepi się, nie maże, ale w odróżnieniu od wody świetnie zmywa wszystko z oka, ze sztucznymi rzęsami włącznie. Nie ma nachalnego zapachu i nie szczypie. U mnie wygrał z Clinique.
2. Herba Studio, żel ze świetlikiem, 4.50 zł / 15 ml.
Co prawda, nie przeciwdziała zmarszczkom, ani nie ma filtrów, ale za to nieźle nawilża, a nałożony zimny (prosto z lodówki) bardzo szybko ściąga poranne poduszki pod oczami.
3. Argiletz, glinka miałka (różne kolory), 4.30 zł / 10 g.
Glinka na wszystkie potrzeby. Oczyszcza skórę, reguluje wydzielanie sebum, ujarzmia naczynka, ujędrnia fałdki na brzuchu – oczywiście, w zależności od wersji kolorystycznej. Torebka o pojemności 10 g pozwala wypróbować produkt kilka razy – wystarczy dodać wodę. Niezła na wyjazd, o ile planujesz podczas romantycznego weekendu nakładać sobie maseczki.
4. Bielenda, Botoks Efekt, maseczka, 2.80 zł / 10 ml.
Pięknie pachnąca, silnie nawilżająca i błyskawicznie napinająca skórę maseczka. Niestety, w beznadziejnym opakowaniu – 10 ml wystarcza na natarcie twarzy, szyi, dekoltu oraz szlafroka łazienkowego. Idealnym wyjściem byłoby podzielenie saszetki na trzy, a nawet cztery porcje, a tak, trzeba odżałować połowę albo wetrzeć ją także w brzuch.
Mniej, niż jedna kawa w Coffee Heaven (poniżej 10 zł):
1. Ziaja, tonik ogórkowy, 5.40 zł / 200 ml.
Niby nic, a cieszy. Delikatny, bezalkoholowy tonik o odświeżającym zapachu ogórka. W lecie niezastąpiony do przemywania twarzy. Nic specjalnego nie robi, ale w odróżnieniu od wszelkich plastikowych bukietów kwiatów, ogórek działa aromaterapeutycznie.
2. Nivea Lip Care, pomadka ochronna do ust, 6.40 zł / 4.8 g.
Klasyczna wersja tego sztyftu nie wszystkim może odpowiadać, ale Nivea wprowadza na rynek coraz to nowe smaki. Pomadka jest trwała, wygodna, skuteczna, tania i dostępna prawie wszędzie. Niestety, nie zawiera filtrów, ale podejrzewam, że w przyszłym sezonie coś się pojawi.
3. Oceanic AA Fruit Kiss, 8 zł / 10 ml.
Odkąd na rynku pojawiły się Juicy Tubes Lancome, moda na błyszczyki na patyczku się skończyła. Teraz wszystkie firmy stawiają sobie za punkt honoru wypuszczenie kolekcji mniej lub bardziej udanych błyszczyków w tubkach z zakrętką. Oceanic, który ostatnio pozuje na firmę światową, też poszedł w tę stronę – z całkiem dobrym skutkiem. Kilka błyszczyków w niskiej cenie, o zróżnicowanych kolorach i smakach, odpowiadających nazwom, świetnie wpasowało się w niszę na rynku. Gdyby jeszcze nie były tak koszmarnie brokatowe…
Mniej niż mała pizza w Pizza Hut (poniżej 20 zł):
1. Eveline, balsam do ciała opalizujący, delikatnie brązujący, 13.10 zł / 200 ml.
Najlepszy balsam brązujący na rynku – a testowałam chyba wszystkie niskopółkowce. Nie ma charakterystycznego samoopalaczowego smrodku, nie jest wodnisty, ani nie skleja Cię na dobre z tą starą piżamą, którą przeznaczyłaś na straty. Pachnie brzoskwiniami, daje delikatny połysk na skórze (żadnych drobinek wielkości jednogroszówki) i z całą pewnością nie da się nim posmarować w smugi. Nawet, jeśli niedowidzisz, jesteś roztargniona albo nacierasz się balsamem brązującym po paru drinkach, następnego dnia rano będziesz wyglądać bardzo dobrze. Tylko nie spodziewaj się przemiany w Beyonce.
2. Bielenda, Botoks Efekt, peeling termiczny, 15.10 zł / 50 ml.
Od razu uprzedzam – to jeden z tych kosmetyków, których działanie widać. Po masażu pilingiem termicznym masz twarz koloru maków. Ale za to gładką, jak nigdy. Serio – regularnie (raz w tygodniu) sesje z pilingiem doprowadziły moją skórę do niespotykanego zazwyczaj bez interwencji kosmetyczki stanu. Minusem jest wkurzająca, zatykająca się tubka oraz świadomość, że tak naprawdę szorujesz sobie oblicze gaszonym (albo niegaszonym, więc tym bardziej jadowitym) wapnem.
3. Freeman, nawilżacz do twarzy z trzciny cukrowej i zielonej herbaty, 14.60 zł /99 g.
Coś dla umiarkowanych fanek kwasów – delikatny lotion, lekko poprawiający stan skóry. Od tego nie zlezie Ci skóra, nie musisz w ciągu dnia używać filtrów 100 (piszę to z punktu widzenia mieszkanki Polski), a skutek da się zauważyć. Niesamowicie korzystny stosunek ilości do ceny – można używać go ile wlezie, nie skończy się za prędko.
4. Inter Fragrances, Q10 + R, pianka do twarzy, 18 zł / 200 ml.
Jeden z najbardziej wydajnych preparatów do mycia twarzy – jedna porcja wystarcza do dokładnego zmycia najbardziej teatralnej tapety. Co więcej, zmywa też makijaż oczu. I w zasadzie nie byłoby się do czego przyczepić, gdyby nie fakt, że pianka nie wytrzymuje próby czasu i pod koniec butelki zapach zmienia się z kwiatowego na omitalny, co jest niechybnym sygnałem, żeby kupić nowe opakowanie.
5. Lentheric – puder w kamieniu, 15.70 zł / 20 g.
Spuścizna po niegdyś tak pożądanej przez kobiety firmie Yardley, reklamowanej nawet (w końcowej fazie) przez Lindę Evangelistę. Pomimo zmiany nazwy, skład pudru nie uległ większym zmianom i jeśli szukasz dobrego, trwałego pudru w kamieniu, a nie masz chwilowo funduszy na topowe marki, Lentheric to dobry wybór. Puder jest delikatnie perfumowany, kolory są zróżnicowane, a trwałości niczego nie można zarzucić.