O Niemkach bez pezytyków
W spadku po mało obiektywnych filmach wojennych została nam – prócz przekonania, że do wygrania prawie każdej potyczki wystarczy jeden czołg – również głęboka wiara, że Niemcy są, eufemistycznie mówiąc, mało urodziwi. Szczególniej zaś owa wiara dotyczy przedstawicielek płci pięknej. Jakoś tak już się utarło, że Germanki naszej wyobraźni są duże, mocno zbudowane, z bujnym biodrem i biustem. Jasne oczy i włosy uzupełniają obraz. Do tego są mało zadbane, nie mają dużo wspólnego z prêt-à-porter i bez względu na porę roku biegają w łapciach firmy Birkenstock.
Przyznaję, że na ostatnią z wymienionych cech faktycznie zapracowały parlamentarzystki z partii Zielonych. Jednak jak dalece reprezentują one kobiety i dziewczyny chodzące po ulicach między Renem a Odrą?
Charakterystyka oczywiście zależy od ulicy; kobieta spacerująca po düsseldorfskiej Königsallee różni się diametralnie od osoby wałęsającej się po dowolnej uliczce w również düsseldorfskiej dzielnicy Eller, podobnie różny jest ich stosunek do mody i urody. Jednak trudno charakteryzować mieszkańców danego miasta na podstawie klienteli Sheratona, stąd pozostawiam niemieckie kobiety luksusowe (czyli te z Königsallee) im samym i zajmę się nieobcą mi tzw. „szarą masą”.
Mit pierwszy – każda Niemka jest tak samo blondynką, jak i każda Polka posiada pszeniczny warkocz. Zgadza się to, jak zwykle, tylko w części. Dwie bardzo znane Niemki, czyli Heidi Klum i Angela Merkel, w rzeczy samej mają – mniej lub bardziej dzięki zabiegom fryzjerów – jasne włosy, choć w zasadzie jest to bodaj jedyna cecha wspólna tych dwóch pań, poza narodowością. Co znamienne – od wielu już lat Miss Germany są ciemnowłose. Być może ze względu na polityczną poprawność?
Mit drugi – mocna budowa ciała. W tym jednak coś jest. Tak jak w Polsce z reguły najszybciej ze sklepów znika odzieżowy rozmiar 36 i 38, w Niemczech dotyczy to bardziej 40 i 42. Z tym, że statystyczna Niemka jest też od statystycznej Polki wyższa.
Mit kolejny – nieszczęsne Birkenstocki i cała modna reszta. No cóż. Niemki są jednak bardzo praktyczne i cenią sobie przede wszystkim wygodę. Noszą głównie spodnie, bardzo chętnie jeansy lub bojówki. Buty raczej sportowe niż na obcasie, spódnice – jeśli w ogóle – raczej krótkie niż długie… Największym niemieckim dyktatorem mody jest nie Karl Lagerfeld, lecz – niestety – katalog wysyłkowy OTTO. To właśnie ze stronic tego katalogu można wyczytać wszystkie nadchodzące trendy, prezentowane później na niemieckich ulicach.
Co zaś się tyczy pielęgnacji szeroko pojętej urody, to najmodniejsza jest naturalność. To znaczy – kosmetyki na bazie naturalnych składników, doktory hauschki i martiny gebhard. Pozytywne energie i zdrowe odżywianie. Makijażowi poświęca się – oczywiście nadal mowa o jakiejś statystycznie uśrednionej Niemce – dużo mniej czasu i uwagi. Dominuje dość konserwatywne podejście do tego tematu. Stąd też francuska Sephora nie miała szans utrzymać się na niemieckim rynku dłużej niż kilka miesięcy, przegrała konkurencję ze starym, nudnym i wszystkim dobrze znanym Douglasem. Podobnie łątkami jednodniówkami okazały się występy gościnne amerykańskich marek typu Stila, Urban Decay czy Hard Candy.
Za to uprawia się kult ciała, i to masowo. Studia fitness odwiedzane są głównie przez kobiety, kursy aerobiku, stepu czy jogi cieszą się niesłabnącą popularnością. Podobnie sauny i solaria. Z kultem ciała związany jest nieodłącznie kult młodości, stąd z ulic niemieckich zniknęły już prawie stateczne matrony, za to roi się – przynajmniej pod względem odzieży i fryzur – od czterdziesto- czy pięćdziesięcioletnich nastolatek. Z ulic niemieckich zniknęły też babulinki w chuścinkach. Starsze panie są tu niezwykle zadbane, umalowane, pachnące, gustownie ubrane (często w jasne, pastelowe kolory!). Nie spisują się same na straty ani nie skazują na margines. Muszę przyznać, że świetnie pasuje do nich termin ukuty przez specjalistów od reklamy – „kobieta dojrzała”.
Co jeszcze? Przeprowadzone przez magazyn Glamour badanie opinii społecznej wykazało, że mniej niż 60% mieszkanek Republiki Federalnej goli sobie nogi, co stawia Niemcy w tej kategorii na ostatniej pozycji wśród krajów Starego i Nowego Świata.
Czy muszę dodawać że pisząca te słowa ma właśnie na tyłku jeansy, na nogach traperki z katalogu wysyłkowego, a same nogi są, no jakie?
Ilustracje autory
Zobacz też:
O Angielkach bez pezytyków
O Dunkach bez pezytyków
O Chinkach bez pezytyków
A także:
Korespondencja z Hesji