Korespondencja z Londynuilustr. anetag

Moda: wiosna – lato 2005

W Londynie już na początku lutego pojawiły się oznaki wiosny. Na rabatkach podziwiałam po raz pierwszy nieznane mi dotąd malutkie, karłowate żonkile i ich większych, popularnych i w Polsce krewnych, a w parkach zakwitły duże kępki przebiśniegów. Znów przyszedł ten czas, kiedy przegląd zawartości szafy przyprawia o niemiłe refleksje („nie mam się w co ubrać!”), a zarazem o przyjemny dreszcz na myśl o jedynym możliwym remedium na ten katastrofalny stan rzeczy – zakupach („hurra!”).
Od 13 do 17 lutego trwał Londyński Tydzień Mody (oficjalne pokazy odbywają się, wbrew nazwie, w ciągu 4, a nie 7 dni). Kolekcje brytyjskich projektantów nie szokowały – moda już kolejny sezon jest „dorosła” i wyrafinowana: kobiety mają wyglądać jak damy, a nie lolitki. Sylwetka, choć nadal bardzo kobieca, jest nieco mniej podkreślona, ubrania nie są już tak blisko ciała, jak zeszłego lata. Wąską spódnicę typu rurka zastąpiła rozkloszowana spódniczka do kolan lub długa, falbaniasta spódnica Cyganki; mini nadal w odwrocie. Jeśli już koniecznie chcemy pokazać nogi, modne są spodenki; uwaga: nie chodzi o „przekleństwo niemieckiego turysty”, czyli opięte szorty z gumką w pasie.ilustr. anetag/pinezak.pl

Najważniejszą częścią garderoby na wiosnę i lato będzie krótki, wcięty w talii żakiet, najlepiej w połączeniu z cieniutkimi, szyfonowymi bluzkami lub romantycznymi, zwiewnymi sukienkami. Na wyjazdy wakacyjne koniecznie trzeba zapakować modne już drugi sezon, kolorowe, wyszywane cekinami, koralikami lub haftami kaftany, które w zestawieniu z ozdobnym staniczkiem i spódnicą lub spodniami mogą być dobrym rozwiązaniem na wieczorne wyjście. Do tego buty na koturnach i wielkie, kolorowe okulary przeciwsłoneczne. Zeszłoroczna zieleń ustąpiła różnym odcieniom błękitu, na wybiegach pojawiło się też mnóstwo bieli. Modny będzie też kolor żółty.
Wielkim źródłem inspiracji dla projektantów była Afryka: naszywane koralikami, kolorowe sukienki połączone z żakiecikami w stylu safari i plemienne wzory to trend, który już kopiują giganci mody masowej: H&M, Mango czy Zara. Sztuczne lub prawdziwe perły i brylanty, złoto, srebro i platyna są passe – w biżuterii również króluje szyk etniczny: mnóstwo cienkich i grubych bransolet, drewnianych, miedzianych, a nawet plastikowych lub z koralików, do tego obowiązkowe są długie naszyjniki z muszelek lub koralików.
Druga ważna tendencja to metaliczny połysk. Na wybiegach lśniły złote i srebrne sukienki, roiło się też od połyskliwych dodatków. Jeśli macie w planach kupno nowej torebki, wybierzcie złotą lub srebrną.
Trzeci nurt ma różne nazwy: „marynarski”, „Riviera”, „jachtowy”: pasiaste koszulki majtka, białe rybaczki, spódnice z wzorkiem kotwicy, apaszki, do tego klapki lub baletki.

Hedonizm bez kaca

Był czas, wcale nie tak dawno temu, że na przyjęciach i w klubach królowały substancje niesprzyjające towarzyskiej interakcji: alkohol i narkotyki, konsumowane w rytmie zagłuszającej wszelką próbę rozmowy muzyki. Subtelna sztuka konwersacji i erudycyjne potyczki ulotniły się w oparach marihuany, a intelekt relegowano do zakurzonych sal wykładowych.
Ale są już oznaki, że bycie modnym Anno Domini 2005, to bycie mądrym. Przykładem może być Zembla: nowy magazyn, który łączy poważną tematykę literacko-kulturalną ze stylem i jakością zdjęć, typową dla pism o modzie. W skład redakcji wchodzi na przykład Manolo Blahnik, projektant Manolos – najbardziej pożądanych szpilek świata, i znawca twórczości Nabokova. Redagowana w Londynie, a ilustrowana w Londynie i w australijskim Melbourne, Zembla na przyjęciu z okazji ukazania się pierwszego numeru zgromadziła zarówno londyńską śmietankę intelektualna jak i creme de la creme świata mody. Dyskutowano i o najnowszej książce wybitnego pisarza Iana McEwana pt. Sobota, jak i kolekcjach na sezon wiosenno-letni.

Być może rozmawiano również o nowej modzie restauracyjnej: grazing’u. Coraz więcej lokali porzuca standard trzech dań: przystawka – główne danie – deser, na rzecz większej liczby dań, za to serwowanych w bardzo małych porcjach. W dobrym tonie jest zamówić nawet 10 różnych potraw i zjedzenie paru kęsów każdej (a jeśli jesteśmy na kolacji w większym gronie, dochodzi jeszcze podjadanie tego, co zamówili współbiesiadnicy)  – nie chodzi bowiem o coś tak przyziemnego, jak zaspokojenie głodu, lecz o jak największą ilość kulinarnych wrażeń.ilustr. Joanna Titeux/pinezka.pl

Nadchodzi jednak taki dzień, zwykle w okolicy trzydziestych urodzin, kiedy zauważamy, że wszelkie substancje spożyte w nadmiarze, nawet Kit-Katy, mogą powodować kaca. To nie znaczy jednak, że londyńscy  trzydziestolatkowie spędzają weekendowe wieczory przed telewizorem, z kubkiem herbatki pokrzywowej w ręku. Coraz więcej wśród nich singli – w modnej wśród dwudziesto- i trzydziestolatków dzielnicy Islington już połowa mieszkańców mieszka sama.
Wolni od zobowiązań single obu płci chcą się dobrze bawić, ale bez nieprzyjemnych skutków ubocznych, które zaprzepaściłyby efekty makrobiotycznej diety i długich godzin spędzonych w fitness klubie. Jedyne pigułki, które teraz biorą, to echinacea i witaminy. Dlatego nie ma tygodnia by w Londynie nie powstał nowy klub, obiecujący „hedonizm bez kaca”. Zdrowy klubbing?! To był do niedawna oksymoron, a jednak nowe spa-kluby oferują właśnie to: wzniesienie się do wyższego stanu świadomości bez naruszania harmonii ciała i ducha.

Mantra to pierwsza w Londynie restauracja ajurwedyczna, gdzie potrawy indywidualnie dobiera lekarz, specjalizujący się w ajurwedzie – starożytnej hinduskiej medycynie. Są też miejsca, gdzie można potańczyć do najnowszych hitów disco punk, a potem przenieść się do innej części lokalu, by odstresować się w rękach masażysty lub poznać swą przyszłość dzięki rezydującej w klubie tarocistce. Głośno też o nocach trance-dance, polegających na tańcu z przepaską na oczach, w rytm muzyki, granej na żywo. Czasowa ślepota intensyfikuje muzyczne doznania.
Sklepy również starają się stworzyć zrelaksowaną, niemal domową atmosferę. Coraz więcej instaluje wygodne sofy i serwuje darmową kawę. Niektóre sklepy idą jeszcze dalej, kreując wnętrza naśladujące prawdziwe mieszkanie, z podziałem na sypialnie, salon, łazienkę itd. gdzie każdy element wyposażenia jest na sprzedaż.

Dominującym trendem w dekoracji wnętrz jest „nowy eklektyzm” – chodzi nie tyle o łączenie rożnych stylów, co o mieszanie rzeczy nowych z rzeczami z odzysku. Sklepy, specjalizujące się w architektonicznym salvage, skupują stare kaloryfery, zlewy, kominki, drzwi itp. i odnawiają je. To nie są antyki, choć wiele z tych znalezisk pochodzi z epoki wiktoriańskiej, po prostu rzeczy użytkowe, które mają w sobie jednak dużo więcej charakteru, niż nowoczesne, masowo produkowane wyposażenie.
Ateizacja sprawia, że na terenie wielkiej Brytanii codziennie dekonsekrowane są dwa kościoły. 25 procent z nich jest rozbieranych i z takich właśnie obiektów, a także zamykanych szpitali i biur, właściciele sklepów salvage ratują wszystko, co może znaleźć nowe, często całkowicie nieoczekiwane, zastosowanie. Kościelne ławy zastępują krzesła przy zrobionym ze starych drzwi stole w jadalni, zamiast standardowych okien są witraże, kamienne głowy świętych służą jako nogi stolikowi do kawy.  Dzięki umiejętnościom konserwatorów i zamiłowaniu Brytyjczyków do staroci, rzeczy z odzysku, zamiast trafić na śmietnik, dostają szansę na drugie życie.