Champollion w drogerii
Wielu czytelników pamięta zapewne z dawnych czasów anegdotyczną kiełbasę parówkową, podejrzanie beżowej barwy, która składała się z różnych ingrediencji (włącznie z papierem toaletowym i trocinami), zdecydowanie zaś nie zawierała mięsa. Dziś nikt takiej kiełbasy by nie kupił, rzut oka na etykietkę naklejoną na opakowaniu pozwala bowiem stwierdzić czy to mięso, czy też bułka jest zasadniczym składnikiem wędliny, czy użyto barwników i konserwantów, czy też produkt jest w miarę naturalny. Problem ma się tylko podczas robienia zakupów u rzeźnika za rogiem, ten bowiem rzadko bawi się nalepkami.
Podobnie jest z kosmetykami. Jeszcze nie tak dawno nie było jednoznacznej normy i firmy kosmetyczne podawały składy kosmetyków według własnego widzimisię. Do zmiany tego stanu rzeczy przyczyniła się globalizacja, wymagania jakościowe, jak i fakt, że w krajach zwanych „rozwiniętymi” zastraszająco rośnie liczba zachorowań na przeróżne alergie skórne. Jednoznaczne nazwy składników kosmetycznych w Unii Europejskiej wprowadzono ostatecznie dopiero 1. stycznia 1997 roku, choć pierwsze postanowienia w kierunku unifikacji nazewnictwa poczyniono już 20 lat wcześniej.
Między 1976 a 1996 roiem, doprecyzowano wymagania dotyczące nie tylko samej listy składników, ale i produkcji, przechowywania, dokumentacji etc. w branży kosmetycznej.
Do powstania katalogu składników kosmetycznych, jak również jego aktualizacji, znacząco przyczyniły i nadal przyczyniają się dwie organizacje – CTFA (Cosmetic, Toiletry and Fragrance Association) i COLIPA (Comité de Liaison des Associations Européennes de l’Industrie de la Parfumerie).
Konwencja nazewnictwa składników kosmetycznych nazwana została INCI (International Nomenclature Cosmetic Ingredient) i jest kompromisem między interesami producentów i konsumentów. Tym pierwszym zależy na ochronie receptur, stąd niemożliwym jest podawanie zarówno procentowych ilości wszystkich wykorzystanych w produkcie związków, jak i ich dokładnych nazw chemicznych. To ostatnie zresztą nie miałoby szans powodzenia ze względu na długość takich nazw – trudno by było je zmieścić na opakowaniu i równie trudno byłoby osobom bez wykształcenia chemicznego zidentyfikować, co się za ową nazwą kryje. Stąd też nazwy INCI są uproszczonymi sztucznymi mianami, które przede wszystkim mają być jak najkrótsze (powinny zawierać minimalną ilość znaków). Często są to też określenia zbiorcze, tzn. tę samą nazwę może nosić grupa spokrewnionych związków chemicznych lub też ich mieszanka (np. carbomer – za tą nazwą kryją się różne polimery akrylowe). Dla ułatwienia życia chemikom parającym się opracowywaniem receptur kremów, szamponów i dezodorantów została też opracowana tabela tłumacząca z INCI na „nasze”, czyli na nazwy chemiczne, numery CAS i inne.

Aktualną tabelę składników kosmetycznych znaleźć można na stronach internetowych Wspólnoty Europejskiej. Dokument ten liczy sobie bitych 528 stron. A liczba kolejnych składników, które otrzymują nowe nazwy INCI rośnie.
W obliczu tej objętości nasuwa się pytanie – czy INCI ułatwia życie konsumentom?
Niewątpliwe tak, chociaż całkowite rozszyfrowanie listy składników wymaga sporej wiedzy, jednak na potrzeby przeciętnego użytkownika kosmetyków powinna wystarczyć garść informacji:
- Składniki na liście wg INCI pojawiaja się w porządku określonym ilością danego komponentu – to, czego w danym produkcie jest najwięcej (wagowo) pojawia się na pierwszym miejscu listy. Następne składniki uporządkowane są malejąco wg ich zawartości w produkcie. Jeśli dwa lub więcej komponentów występuje w takiej samej ilości, są one porządkowane zgodnie z alfabetem. Ingrediencje, których użyto mniej niż 1% można wymieniać w dowolnej kolejności.
- Z reguły na samym końcu listy wyliczane są barwniki oznaczone indeksem CI (Colour Index) i środki aromatyczne – składowe komponentu opisywanego jako „parfum”, a także olejków eterycznych, podejrzane o działanie alergizujące i stąd obłożone obowiązkiem deklaracji (np. linalool, geraniol, limonene).
- Składniki pochodzenia roślinnego noszą łacińskie nazwy, zgodne z konwencją Linneusza, często uzupełniane dokładniejszym opisem po angielsku, umieszczonym w nawiasie. Sama nazwa łacińska nie informuje o tym, jakiego rodzaju jest dany produkt roślinny, czy jest to np. olej czy ekstrakt, czy może sok – np. Prunus Dulcis (Sweet Almond Extract) albo Prunus Dulcis (Sweet Almond Butter), etc.
- Warto też zapamiętać kilka podstawowych konserwantów – są nimi m.in. wszelkie parabeny, phenoxyethanol, kwas sorbowy (sorbic acid).
- W kosmetykach kolorowych dozwolone jest używanie tej samej listy składników dla różnych odcieni. Wtedy te składniki, których występowanie i proporcje jest zależne od koloru produktu wymienia się na samym końcu wykazu, poprzedzając je zwrotem „may contain” lub „+ /-„.
Niestety, lista składników wg INCI dostarcza konsumentom zbyt mało informacji. Świetnym przykładem są tu kwasy hydroksylowe, które skutecznie działają tylko w wąskim zakresie pH i przy odpowiednim stężeniu kwasu. Podobnie, niektóre antyoksydanty wymagają odpowiedniego środowiska, w niekorzystnych warunkach mogą szkodzić lub po prostu być jedynie ozdobnikiem nieprzynoszącym żadnych efektow (przykładem może być wit. C, która w obecności niektórych jonów metali występujących w ekstraktach roślinnych może wręcz niszczyć skórę, lub panthenol, bezskuteczny gdy pH produktu jest zbyt niskie). Lista składników nie daje nam jednak ani informacji o stężeniach procentowych, ani też o pH produktu.
Podobnie jest w przypadku różnych wyciągów – z samego wykazu wg INCI nie mamy szans dowiedzieć się, czy do czynienia mamy z wyciągiem wodnym, alkoholowym czy też może oleistym. Niektórzy producenci obchodzą to w ten sposób, że deklarują składnik jako ciąg nazw wg INCI połączonych spójnikiem „and” ( „water and propylene glycol and ginkgo biloba” to opis wodno-glikolowego wyciągu z miłorzębu japońskiego).
Warto też zapamiętać, że konserwanty i polimery akrylowe (np. carbomer, sodium carbomer) używane są w bardzo małych ilościach, szacunkowo około 1%. Pozwoli to ocenić czy dany krem zawiera wartościowe składniki w ilości godnej uwagi. Szczególnie tzw. firmy selektywne celują w formułowaniu produktów pielęgnacyjnych tak, że zawierają one więcej środków zapachowych i konserwantów niż np. wyciągów roślinnych, którymi epatują w reklamach. Nie oznacza to, że taki krem generalnie będzie do niczego, ale odpowiedź na pytanie, czy warto wydać sumę bajońską na coś, co ma małe szanse być rzeczywiście skuteczne pozostawiam czytelnikom.
Istnieją też firmy nieopisujące swoich produktów w sposób zalecany przez EU. Najczęściej dzieje się tak w przypadku firm z doktryną ekologiczną. Podają one wykaz składników z reguły w języku rodzimym, w zrozumiałej dla każdego formie np. „wodny wyciąg z płatków róży, emulgator roślinny, olejek migdałowy, naturalny konserwant, naturalny olejek różany”. Brzmi bardzo swojsko, jednak kto zgadnie, co kryje się pod emulgatorem roślinnym czy też naturalnym konserwantem? Czasami mogą to być wręcz silnie alergizujące składniki.
I jeszcze jedna sprawa. Skoro zajmujemy się listą składników, warto może zainteresować się paroma innymi towarzyszącymi jej aspektami. Po pierwsze – gdzie można znaleźć spis składników? Z reguły na opakowaniu lub na banderoli. W przypadku szamponów czy żeli pod prysznic nie ma sprawy, opakowania są zwykle wystarczająco duże, by wydrukować lub ewentualnie przykleić na nich stosowny wykaz. Podobnie rzecz ma się z kremami, często dodatkowo opakowanymi w kartonik. Nie ma natomiast obowiązku podawania listy składników na opakowaniach próbek. Gorzej jest z kosmetykami kolorowymi. Trudno umieścić najkrótszą nawet listę na ołówku do rysowania kresek na powiece. Są co prawda producenci, którzy dokonują tej sztuki i zaopatrują wyroby w miniaturowe naklejeczki zadrukowane maczkiem, którego nie sposób przeczytać bez silnie powiększającej lupy. Większość jednak posiłkuje się w takim przypadku następującym symbolem:
Oznacza on, że składniki można sprawdzić w spisie dostępnym w sklepie. Z reguły są to wiszące przy displayach plastikowe „książeczki”. Jeśli owej listy brak, mamy prawo domagać się jej od obsługi.
Na koniec podam, jakie informacje, oprócz wykazu ingrediencji, powinny być umieszczone na opakowaniu kosmetyku:
- Nazwa i siedziba producenta.
- Nominalna zawartość opakowania (nie dotyczy to próbek).
- Data minimalnej przydatności do użycia. W przypadku kosmetyków, które są trwałe krócej niż 30 miesięcy, wymagana jest konkretna data, tj. przynajmniej miesiąc i rok. Jeśli dany kosmetyk ma dłuższy niż 30 miesięcy okres trwałości, nie musi być zaopatrzony w tak dokładne dane – wystarczy podać przez ile miesięcy po otwarciu opakowania można danego kosmetyku używać. Oznacza się ją następującym symbolem:
- Numer produktu pozwalający na identyfikację partii produkcyjnej. Na podstawie kodu partii, można uzyskać od producenta lub dystrybutora informacje o dacie produkcji.
- Szczególne środki ostrożności, których należy przestrzegać podczas użycia (to z reguły zawiera dołączona do produktu ulotka). Czasem sprowadza się do stwierdzenia „nie używać w okolicach oczu”.
- Funkcja produktu – np. krem pod oczy, szampon do włosów, kredka do oczu.
Ilustracje: Joanna Titeux