Pocztówki z Düsseldorfu i nie tylko
Oldtimery nad Renem
W przydrożnym mieście landowym czasem coś się dzieje. Nie kryję ironii, jako że dorf (wieś) wyłazi z Düsseldorfu jak przysłowiowa słoma z butów, mimo całej nowoczesności tego miasta. Czasem jednak coś sie wydarzy …
I tak 9 lipca tego roku mieliśmy możliwość pooglądać naprawdę stare samochody. Od kilku już lat w lipcu organizowany jest Festyn Francuski nad Renem, część tegoż festynu stanowi rajd starych francuskich automobili. Jako że w bliższej i dalszej okolicy miasta mieszka wielu zamożnych ludzi kolekcjonujących stare auta, wręcz prosiło się o urządzenie małego pokazu ichnich zbiorów. Tak więc w lipcową sobotę po południu staliśmy na Burgplatz, by podziwiać stare czterokołowe piękności. Muszę przyznać, że prezentacja nieco mnie rozczarowała, za co główną winę ponosi prowadzący pokaz redaktor gazety Rheinische Post, który odznaczał się absolutnym brakiem charyzmy i swoją uprzywilejowaną pozycję wykorzystywał głównie do mamrotania pod nosem. W związku z tym osoby niepasjonujące się na co dzień oldtimerami nie bardzo miały szanse rozszerzyć swoje wiadomości na ten temat, a ponadto odnosiło się wrażenie, że całą imprezę zorganizowano dla kilku snobów, mających ochotę pochwalić się tym, co stoi w ich garażu.
Same auta były przepiękne, nawet dla takiego laika jak ja. Pełen przekrój przez stulecia i style, począwszy od około stuletnich Rosengartów, poprzez obowiązkowe Bentleye i Rolls-Royce, aż po współczesne naszym rodzicom przeróżne modele Porsche i obowiązkowego Volkswagena, zwanego „garbusem”. Niestety, mój aparat omdlał na widok pewnego stareńkiego Rosengarta, który do Düsseldorfu przybył aż z Pirenejów, dlatego mogę się podzielić tylko jednym jedynym ujęciem. Wszystkich fanów motoryzacji zapraszam na wybrzeże Renu za rok!
FiftyFifty – magazyn uliczny
Wyjeżdżałam z Polski w czasach, gdy perspektywa ulicy nie mogła się obejść bez proszalnie wyciągniętych rąk żebraczych. Wielkie było moje zdziwienie, gdy wylądowawszy w Düsseldorfie skonstatowałam, że jedynymi widocznymi żebrakami są dwaj ułomni muzycy na Königsallee, ludzie-instytucje, odpowiedzialni za odrobinkę folkloru i rzeczywistości na tej ulicy aspirującej do miana drugich Champs Elysees.
Trzeba było kilku lat i zapuszczenia korzeni w lokalną glebę, by poznać przyczynę tego stanu rzeczy. Otoż miasto zwalcza czynnie wszelkie włóczęgostwo, głównie siłami policyjnymi. Niestety, dużo mniejsza jest chęć pomocy czy zrozumienia ze strony administracji. Jedną z bardziej widocznych akcji na rzecz bezdomnych i żebraków jest FiftyFifty zorganizowana przez düsseldorfskich franciszkanów. FiftyFifty to tytuł ulicznego miesięcznika wydawanego przez bezdomnych. Sami piszą artykuły ukazujące „normalność” ludzi dostosowanych społecznie w zupełnie innym świetle, podejmujące tematy dotyczące polityki lokalnej (i nie tylko) w stosunku do osób, którym życie się „nie ułożyło” – przynajmniej wg kryteriów posiadania i sukcesu. W lipcowym numerze można np przeczytać o cyrku dzieci ulicznych „Upsala” z St. Petersburga. Często też na łamach FiftyFifty publikują rozmaici prominentni, szczególnie intelektualiści, w ramach solidarności międzyludzkiej. Miesięcznik ten można kupić tylko w sprzedaży bezpośredniej, od bezdomnych właśnie, stojących z naręczem FiftyFifty nie tylko w samym Düseldorfie, ale i w okolicy. Egzemplarz kosztuje 1,50 euro z czego połowę (fifty-fifty) zatrzymuje konkretny sprzedający.
Huta Stali z Völklingen – zabytek pod ochroną UNESCO
Zagłębie Saary, węglem i stalą słynące, należy do przeszłości. Ślady górnictwa i hutnictwa można dostrzec prawie wszędzie w postaci wyciągów górniczych, hałd, kominów i wszelakiej maści industrialnych brzydactw. A jednak – przemysł może być urodziwy, czego dowodem jest huta stali w Völklingen. Zbudowana w 1873 roku, czasy świetności przeżywa na nowo od objęcia jej w roku 1994 ochroną UNESCO. Zaadaptowana na muzeum, wykorzystywana do happeningów (patrz zdjęcie przedstawiające instalację świetlna Licht/Lumiere Hansa Petera Kuhn), dumnie rdzawobrązowa …
Ha, nie trzeba być inżynierem, żeby dać się tej budowli zauroczyć. I trzeba potężnego pióra, by ją opisać. Nie będę więc marnować czasu i atłasu, powiem krótko – kto może, proszę odwiedzić Völklingen!
Zdjęcia: autory oraz www.voelklinger-huette.org