O poranku słońce przebija przez mgłę powoli, leniwie, nie nadążając za tempem budzącego się miasta. Ulicami już płynie rzeka samochodów, obcasy stukają niecierpliwie. Staruszek tramwaj, wyciągnięty z muzeum techniki, trzeszczy na zakręcie. Nad zakorkowanymi, rozkopanymi ulicami przy dworcu rośnie temperatura ciepłego jesiennego dnia, w powietrzu gęstnieje smogowa zawiesina.

Rynek jeszcze drzemie, wygrzewając się w cieple, choć w ogródkach kawiarnianych pojawiają się już pierwsi goście. Adasia obsiadła szkolna wycieczka. Z ulicy Grodzkiej wynurza się grupka skośnookich turystów, w ruch idą aparaty i kamery. Pierwsza dorożka rusza z postoju. Od strony uniwersytetu nadciąga roześmiany, rozgadany tłum studentów.

fot. yochim

Wąskimi uliczkami Salwatora uciekam od gwaru centrum. Wspinam się pośród cichych przedwojennych kamieniczek oplecionych czerwieniejącymi liśćmi dzikiego wina. Mijam cmentarz – malutki, a ostatnio zaroiło się tu od znanych nazwisk na nagrobkach. Nie potrzebuję wejść aż na Kopiec, żeby otworzyła się przede mną panorama miasta. Na lewo zielona łąka Błoń, zwieńczona u końca wieżami śródmiejskich kościołów. Nad zakolem Wisły Wawel przytłoczony kominami elektrociepłowni. Za Wisłą stare Podgórze z neogotyckim kościołem św. Józefa, nad nim wznoszą się wapienne skałki Krzemionek i przedchrześcijańska mogiła Krakusa. A dalej od centrum morze blokowisk, poprzetykane zielenią, wspina się na pogórze. Wzrok biegnie po horyzont, gdzie w przejrzystym powietrzu dojrzeć można delikatny zarys tatrzańskich szczytów.

O zmierzchu wiatr nawiewa ciężkie chmury, które opadają nad doliną Wisły, jakby dalej nie miały już dokąd i po co iść. W wilgotnym powietrzu głos trąbki z Wieży Mariackiej wiruje w zaułkach, oplata chłodne mury starych kościołów. W mrocznych, wąskich uliczkach Kazimierza budzą się duchy jego dawnych mieszkańców, wędrują pomiędzy synagogami, cmentarzem. Gdy z otwartych drzwi knajpek wylewa się na ulice śmiech i muzyka, przystają zadziwione obliczem, jakie przybrało ich dawne „miasto w mieście”. Na Placu Żydowskim, w miejscu straganów, na których za dnia leżały warzywa i owoce, grupki rozbawionych młodych ludzi dopijają piwo.

Na Plantach mgła snuje się między latarniami. Mokre, wielobarwne liście lepią się do chodników, lgną do stóp, wędrują z nami do domów, aby tam przeczekać chłodną, jesienną noc. Wchodzę w ulicę Bracką, gdzie Grzegorz Turnau zwija dywany, nie od deszczu mokre, a od łez. W „Nowej Prowincji” ogarnia mnie ciepło ludzkich głosów. Zamawiam filiżankę najlepszej w całym Krakowie czekolady, siadam w kącie, rozkoszuję się jej słodko-gorzkim smakiem.


Fot.: yochim, gszyszka. Zdjęcia z serwisu SXC.hu