Mary X – Przestrzeń negatywna
Dane identyfikacyjne:
Imię………. Mary X………..
Adres……..Snelgrove, Ontario…………………
W razie wypadku lub ciężkiej choroby powiadomić……………………
Rzeczy do zapamiętania:Marka roweru…………………..
Numer książeczki czekowej……………..
Waga……………………………..
Wzrost…………………………. Stopa…………
Rozmiar kapelusza………….. Rozmiar rękawiczek……..
Rozmiar pończoch………….. kołnierzyka………….
obwód nadgarstka………… Rozmiar butów…………
Rozmiar koszuli…………. spodni………….
A więc wydaje ci się, że odgrzebałaś
z pyłu skarb.
Ale kiedy nie znalazłaś wskazówki
obraziłaś się,
że cię zwiodłam
(czyż od szóstego dnia w raju
nie jesteśmy w tym mistrzyniami?)
Jestem z dawno zapomnianego plemienia
Które OBAWIAŁO SIĘ,
że ktoś kiedyś przeczyta ich dzienniki.
Wybacz, że cię rozczarowałam i nie znalazłaś wstępu do dyskusji
na temat „Społecznych ról wiejskich kobiet w Kanadzie w 1898”
Ani też nie poskarżyłam się ani razu, że Bóg w Snelgrove
jest mężczyzną.
Moje imię również nie było tropem
(tego roku w wiosce żyło jedenaście Mary).
Po rozmiarze moich pończoch i kapelusza
nie trafisz do plemienia
drobnych kobiet
które się nie poddały.
Lub dużych kobiet
które poddały się.
Gładkie konkluzje musisz zachować
na inny esej.
Zdeterminowana, w swoich bawełnianych rękawiczkach,
myszkujesz między sztywno wykrochmalonymi koszulami,
przesypujesz buszle ziemniaków
w poszukiwaniu zaszyfrowanych wiadomości.
Jedynie po to, by dowiedzieć się,
że stare szafy nie pachną przeszłością,
tylko naftaliną.
(Czy nie ma w tym ironii, że staramy się zrozumieć żyjących
w sposobie w jaki grzebią swoich zmarłych?)
Jak więc mogę przeprowadzić cię poza
seanse przy ruchomych stolikach i wróżenie z Oui – ja?
………………………………………..
Siedziałaś tu ze swoim szkłem powiększającym
niezdolna do przejrzenia
na drugą stronę oczu.
***
Wywiad, którego nie było (choć mógłby tak przebiegać):
pinezka.pl: – Kim jest Mary X i skąd się wzięła?
spinelli: – Mary X przyszła do mnie przypadkowo, to znaczy w tej akurat formie. Kiedyś uczestniczyłam na studiach w kursie Canadian Women Writers i jednym z zadań było odszukanie w archiwach starych pamiętników pisanych przez kobiety, umieszczenie ich w społeczno – kulturalnych realiach ich czasów i opracowanie ich do ewentualnej publikacji. Na samym początku znalazłam malutki pamiętniczek z 1898 roku pisany przez Mary McCulloch, prostą kobietę na farmie.
Nie znalazłam w nim nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób wzbogacić MÓJ (oczywiście) SUPER IMPORTANT reaserch, więc strzeliłam tym w kąt. Ja tu mam pisać prace o społecznych uwarunkowaniach kobiet w dziewiętnastym wieku w Kanadzie, a ta mi tu o szorowaniu podłogi.
W pewnym momencie doszło jednak do mnie, że to jest właśnie to: kulturowa tożsamość Mary McCulloch, czterdziestoletniej starej panny, żyjącej w społeczeństwie, w którym małżeństwo jest społecznym uzasadnieniem pozycji kobiety. Mary, wychowująca osieroconych przez matkę, dorastających synów swojego brata, ponownie ożenionego (o czym dowiedziałam się z innych papierów z archiwum). Zrzędliwa ciotka rezydentka! Bez wykształcenia, bez męża, bez własnych finansów, może z tego szorowania i swojego zrezygnowania stworzyła swoją filozofię na życie (lub przeżycie).
Zamiast eseju napisałam wiersze, pierwsza część każdego z nich należy do Mary w 1898, druga część do mnie, powstała dokładnie sto lat później, w roku 1998.
– Dlaczego „negative space”?
spinelli i ash: – „Negatywne” nie jest tu opozycją do pozytywnie wartościowanego, ale raczej do istniejącego, znanego, uznanego. Nieobecność i obecność ma dla nas różne znaczenia. Pierwsze znaczenie: negatywna przestrzeń dzieła sztuki, gdzie to, czego nie ma, definiuje i daje prawo istnienia temu, co jest. Do kilku możliwych znaczeń nieobecności powrócimy jeszcze. Teraz jednak wypada wspomnieć o książkach – tej jedynej formie – oprócz maili z Kanady do Polski oraz wymiany postów na internetowym forum – obecności, czy też spotkań w jakiejś wspólnej przestrzeni.
ash: – Gdy w grudniu zeszłego roku spinelli przysłała do mnie swoje „kawałki”, po angielsku, nie wiedziałam jeszcze nic o The Journals of Susanna Moodie Margaret Atwood (książeczka dotarła wkrótce w przesyłce z Kanady). Dziennik Susanny Moodie powstał wcześniej, niż ten Mary McCulloch. Także temat i nastrój tego dziennika jest inny, inna jego forma (Moodie wydała kilka książek, w tym Roughing It in the Bush). Susanna była kobietą wykształconą, wyrwaną ze swego angielskiego środowiska i jako młoda żona pana Moodie rzucona w niebezpieczeństwa kanadyjskiego interioru. Niebezpieczeństwa nie tylko fizyczne czy zewnętrzne. Atwood chciała sportretować stan umysłu pioniera, kogoś, kto uczy się na nowo krajobrazu, dźwięków, roślin, zwierząt – tych 'dziennych’, oswojonych oraz tych błąkających się poza bezpiecznym (?) światem farmy, w ciemności; uczy się też od nowa całego elementarza danych zmysłowych. A także języka, ponieważ za każdym razem, gdy Susanna otwiera usta, przekonuje się, że jest kimś obcym (I am a word in a foreign language – pisze Susanna – Margaret). Uczy się na nowo granic, bo Susanna, wobec pewnych sytuacji, doświadcza również niepokojącej bliskości z owymi niewidocznymi zwierzętami z 'zewnątrz’ – sową, lisem. Przestrzenie obcości wciąż się pomnażają, oswojone – obce zmienia swe granice w miarę, jak odkrywamy niespodziewane obce miejsca w sobie – wydaje się mówić Susannna – Margaret.
– Jak wyglądała praca nad przekładem?
spinelli: – To kolejny aspekt projektu, jakim było pisanie Mary X – istnienie w kontekście języka, o czym już ash wspomniała wcześniej. Chodzi o moje własne wyzwolenie się w języku angielskim, który, chociaż wciąż niedoskonały, pozwolił mi otworzyć pewne przestrzenie w samej mnie. Zezwolił na syntetyczne (właśnie z powodu ograniczeń, jakie narzuca nowy język) sprecyzowanie treści bez wikłania się w ozdobność formy.
ash: – Mary X – the Negative Space powstała w drugim języku spinelli. Już na początku napisała mi, że nie potrafi przełożyć jej na język polski. Przekład równa się napisaniu na nowo. Praca nad tym wspólnym projektem przekładu dla pinezka.pl polegała więc na wielokrotnym konsultowaniu znaczeń poszczególnych wyrażeń (w dużej mierze pewnie wskutek mojej zbyt słabej znajomości angielskiego), na ustalaniu, o jakie brzmienie chodzi.
Sama struktura językowa tekstu spinelli jest dość złożona. Wypowiadają się tam trzy (przynajmniej trzy) osoby: Mary X ze Snelgrove, Mary wydobyta, czy też wymarzona z nieobecności przez kanadyjską studentkę oraz badaczka – antropolożka, która – jako jedyna być może – ma pewien jasny and super important cel w tym grzebaniu się w przeszłości. Należało więc wsłuchać się w te trzy głosy. W końcu jednak okazuje się, że to, o co chodzi, to tak naprawdę nie jest wierna próba oddania komukolwiek głosu, ale ożywienie postaci Mary, napisanie tekstu na nowo, w oparciu o ograniczenia (!) i ukryte znaczenia tekstu oryginalnego. Wejście w nieobecną przestrzeń – tłumacza czy nowego języka? – to także stworzenie nowego sposobu patrzenia, o jednego, w przypadku tłumacza dość jasno ukierunkowanego, czytelnika dziennika Mary X dalej… To trochę jak zabawa pudełkami zawierającymi coraz mniejsze pudełka… Ale, jak mówi Mary,czasem nie wiadomo, co się odkrywa, ani jak daleko odchodzi się od oryginału w tworzeniu własnej opowieści. I jak odczytają dzienniczek Mary X inni?
– Czytelnicy pinezka.pl otrzymują na razie tylko część tekstu… Czy autorki pokuszą się o wprowadzenie do swojego projektu?
ash: – Czytelnicy Pinezki mają przed oczyma na razie pierwszy fragment dziennika Mary. Każdy dzień z Negative Space wyróżnia jedno wydarzenie. Mary w dzienniczku co dzień wspomina o szorowaniu podłóg lub innych codziennych obowiązkach, jak pieczenie chleba czy sprzątanie. Każde inne wydarzenie, nawet najmniejsza wzmianka o tym, co dzień ten wyróżnia spośród innych, jest dla badacza życia Mary skarbem.
I tu chciałabym wspomnieć o innej książce, którą poleciła mi spinelli (czasem myślę, że przede wszystkim przez te lektury spin chciała przygotować mnie do spotkania z Mary na jej prawach i w jej przestrzeni), również, nomen omen, z „dziennikiem” w tytule: Stone Diaries Carol Shields (polski tytuł „Kronika ryta w kamieniu”, wyd. Świat Książki). Jest tam taka długa historia o Wieży Goodwilla: mąż zmarłej nagle w połogu kobiety wznosi jej pomnik. Początkowo codziennie po pracy (jest fachowcem kamieniarzem) zachodzi na cmentarz, rozpamiętując i usiłując zrozumieć swą zmarłą, małomówną, uwielbianą żonę. Przynosi co dzień jeden kamień z kamieniołomu i zostawia go w pobliżu nagrobka. Pewnego dnia – w olśnieniu religijnym – dostrzega cel swego dalszego życia: postawić pomnik zmarłej Mercy Stone! Buduje więc dziwną konstrukcję z białego kamienia, która wkrótce staje się olbrzymią kopułą dla, niewidocznego już pod nią, grobu żony, ale – czy kamień dla kamieniarza jest tym samym co dla rolnika, sprzedawcy, gapia? Tylko nieliczni więc są w stanie dostrzec że to nie wieża jest osobliwością, ale kamienie z jakich ją zbudowano. Każdy z nich jest inny – i jest specjalny z jakiegoś powodu. Gdzieś widnieje maleńka syrenka, gdzieś kilka słów z zaczytywanej przez pana Goodwilla Biblii… Najpiękniejsze jednak są te kamienie, które świadczą o swoim prehistorcznym pochodzeniu: kiedy to wyschło dolomitowe morze, wszelkie morskie żyjątka opadły na dno, a z ich wapiennych szkielecików powstała nowa forma kamiennego życia…
Wieża Goodwilla, odczytywana jako pewien trop, ma też inne znaczenie: jest uosobieniem idei obudowywania, obsesyjnego krążenia wokół (utraconego) obiektu. I to znaczenie nieobecności jest kolejnym, jakie odnaleźć można w Mary X – the Negative Space. Mary jest już starą kobietą. Nie tylko starą panną, ale dobrze wie o tym, że jej organizm jest już biologicznie stary. Niespełnienie staje się powoli faktem. Z każdym rokiem i dniem pracowitego życia – coraz bardziej daremnym czekaniem na cud. O tym opowiada ten pierwszy, prezentowany właśnie fragment.
A jeszcze wcześniej mamy pierwszą stronę dzienniczka. Mary, tym razem „wzmocniona” głosem antropologicznie wykształconej badaczki, pyta: Isn’t it ironic that we try to understand the living by the way they bury their dead? No właśnie, w gruncie rzeczy duch Mary X (Spinelli nie udało się znaleźć jej grobu, ani w Brampton ani w Snelgrove) wymyka się, nie dowiemy się już chyba nigdy, co sądziłaby o takim sposobie przywracania jej „życia”, nawet jeśli jest to tylko (?) życie w języku. „Kiedy umiera człowiek bardzo nam bliski, to jest coś w wydarzeniach następnych miesięcy, o czym gotowiśmy sądzić, że – jakkolwiek chętnie dzielilibyśmy to z nim – mogło rozwinąć się jedynie dzięki jego nieobecności. Na koniec pozdrawiamy go w języku, którego on już nie rozumie” – pisał Walter Benjamin (obdarzony genialnym słuchem na wszelkie sposoby niepełnego, fragmentarycznego istnienia).
Kanada – Warszawa, 2004
***
SOBOTA, 1 stycznia, 1898.
Pierwszy dzień kolejnego roku. Jakże wdzięczni powinniśmy być za liczne błogosławieństwa otrzymane w ciągu całego odchodzącego roku! Będę dokładać starań w wypełnianiu swoich obowiązków szukając siły z góry. Byłam dziś bardzo zajęta przy pieczeniu i szorowaniu.
Nazywam się Mary X.
Rozpoczęłam właśnie kolejny rok czekania
Na cud.
Opadające skrzydła,
Dotąd nie zmąciły ciszy
(mimo, że każdej nocy otwieram drzwi
kiedy już wszyscy pójdą spać).
Nie spoczął na mnie Jego blask.
Ponieważ skromny fakt mojego dziewictwa
z każdym rokiem staje się bardziej ironiczny
Zaczęłam wątpić.
Kiedy wątpię – szoruję
pochylona nisko nad podłogą
tak, żeby Bóg nie zobaczył mojej rozczarowanej twarzy.
Nie pożałuję tej innej Marii
Kiedy tak myję, sprzątam, kopię i grabię,
i na próżno staram się zrozumieć
Boską politykę czekaj – i – patrz.
Od czterdziestu lat czekam
i szoruję, by udało się Go przeczekać,
i w ten sposób przekonać się,
że w Snelgrove nie zdarzają się cuda.
NIEDZIELA, 2 stycznia, 1898
Pierwszy Dzień Pański w roku zastał mnie w Kościele, gdzie uwielbiam przebywać, bo słuchamy tu Dobrej Nowiny i zbieramy nowe siły, by wypełniać powinności tygodnia.
Dzień był zimny. Pan Nixon modlił się.
Pierwszy szedł pastor ze starszyzną kościelną
przewodzącą naszej grupie ze Snelgrove.
Nauczyciel uformował wszystkich w czwórki,
żebyśmy zaprezentowali się w staroświeckim szyku.
Naczelnik poczty wrzeszczał, że dary mają być składane szybko,
bez opóźniania procesji
(każdy będzie głodny po długim marszu).
Lekarz nerwowo zaczął polerować swój stetoskop
kołnierzykiem jedwabnej koszuli.
Dzielni Drwale cmokali z dumą wargami
nad lśniącymi siekierami.
Dobrzy Gospodarze przyciskali do piersi naręcza zboża,
jak dzieci.
Rybacy, niczym wiązki medali, nieśli
srebrne szczupaki i tęczowe pstrągi.
Kiedy uderzono w dzwon przy wozie straży ogniowej
kilku grzebalskich próbowało jeszcze
urwać się na ostatniego papierosa
w krzakach.
Długo po tym, jak ostatnia czwórka opuściła wioskę
stadko gospodyń w popłochu
i w swych najlepszych, ozdobionych koronkami, koszulach nocnych
wybiegło z kuchni.
Pobrzękując rondlami i porcelaną,
niektóre niosły pieczoną wołowinę,
niektóre ciasto z jabłkami
i ciągutki.
Mogły zobaczyć jak ogon procesji
przekracza rzekę.
Gdy przybyły, nie było nikogo,
żeby przywitać je w bramach niebieskich
i oprowadzić.
Ale zadziwiająco szybko znalazły
drogę do kuchni,
widać rzeczy i Tutaj urządzono tak,
by nikomu nic się nie myliło.
Kiedy w końcu wkroczyły do salonu
mężczyźni byli już po dyskusji z Bogiem,
omówieniu miejscowej polityki i sytuacji na rynku pracy,
gotowi na pieczoną gęś
i tłuczone ziemniaki.