Zapiekanka z ziemniaków
Żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce… albo jeszcze gorzej. To hasło często ostatnio przewija się w rozmowach. Trudno się dziwić – jeśli za oknem w styczniu nie ma zimy, tylko jakaś symulacja, a więc klimat jak w czasie pory deszczowej w tropikach.
A że w tych krajach obowiązuje taki zwyczaj jak sjesta, to nic dziwnego, że się nam nic nie chce – zwłaszcza nam, przedstawicielom narodu o największych chyba zdolnościach adaptacyjnych. Nie mogliśmy zrobić inaczej. Przynajmniej w weekend.
Lenistwo lenistwem, ale jeść trzeba, i to jeszcze najlepiej, jak by to było dobre, zjadliwe i ładnie pachnące.
Powyższe wymagania spełnia potrawa, jaką proponuję poniżej – a na dodatek pozwoli nam trochę posprzątać w lodówce.
Potrzebny będzie duży garnek – najlepiej taki, w jakim piecze się kaczkę albo pieczeń. Chodzi mi tutaj o taki jajowaty rondel, bez plastikowych elementów, ponieważ na plastiki i bakelity wszelkiego rodzaju bardzo źle wpływa zapiekanie w piekarniku, a to właśnie będziemy robić.
Na dnie tego rondla układamy warstwę ziemniaków, obranych ze skórki i pokrojonych w plasterki (zwane też czasem talarkami) o grubości min. 1 cm. Na warstwie ziemniaków należy ułożyć – także pokrojoną w plastry – warstwę tłustej wędliny. Idealnie nadaje się tutaj boczek, nadaje się też podgardle, baleron, czy w ostateczności – słonina. Wersja z boczkiem jest jednak najbardziej klasyczna. Na warstwę boczku kładziemy warstwę cebuli – oczywiście także pokrojonej w plastry.
Istnieje szkoła kulinarna, która mówi, że ziemniaki w tej potrawie powinny być najpierw ugotowane, a dopiero potem pokrojone, a cebula zeszklona na tłuszczu. Oczywiście, można – ale jak najbardziej można też dać surową; ja przynajmniej tak robię. Wszystko się bardzo ładnie udusi i zmięknie, a my będziemy mieli mniej roboty.
Układamy więc warstwy: ziemniaki-boczek-cebula, ziemniaki-boczek-cebula, aż do wyczerpania składników, ale pamiętając, aby na końcu – to znaczy na samej górze – pozostała nam warstwa ziemniaków. Aby lekko uszlachetnić całość, można oczywiście posypać wierzch startym żółtym serem. Polecam też w samym środku ułożyć warstwę z pokrojonych w plasterki jajek na twardo. Będzie to wtedy prawdziwa bomba cholesterolowa.
Taką wersją poczęstował mnie kiedyś jeden znajomy duchowny, który po zjedzeniu porcji – a było to w piątek – skwitował ten wyczyn kulinarny jednym zdaniem, a mianowicie: No cóż… ale warto było zgrzeszyć!
Co do przypraw – oczywiście, każdą warstwę delikatnie solimy i pieprzymy. Można też użyć czegoś bardziej aromatycznego – szczypta bazylii, estragonu, tymianku na pewno nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie. Można też użyć jednej z gotowych mieszanek, na przykład takiej do mięsa duszonego.
Po ułożeniu i przyprawieniu warstw podlewamy całość wodą z tłuszczem (czyli dolewamy trochę wody i oleju albo oliwy na dno rondla ) i stawiamy na gazie, pod przykryciem, na wolnym ogniu, dusząc całość do momentu, aż pierwsza warstwa ziemniaków zacznie mięknąć. Potrwa to jakieś 20 minut. Po tym czasie możemy posypać wierzch naszej zapiekanki startym żółtym serem (jeśli chcemy) i wsadzamy jeszcze na jakieś 15 minut do rozgrzanego piekarnika.
Potrawa jest gotowa.
Smacznego.
PS. Nie muszę chyba przypominać, że najlepiej smakuje przygrzewana, czyli na drugi dzień. Oczywiście, jeśli pozwolimy jej dotrwać.