Wok dla początkujących
Wok to taka wielka chińska patelnia, która ledwo mieści się na jednym palniku tradycyjnej kuchenki. Swoimi gabarytami rozbudza z pewnością wyobraźnię pasjonatów sztuki kulinarnej, budząc jednocześnie przerażenie w tych, którym sztuka ta jest obca.
Osobiście zaliczam się do tej drugiej (niestety) grupy. O gotowaniu wiem niewiele i nawet przygotowując zupę z torebki potrafię przypalić garnek. Jednak bawiąc z wizytą u znajomych podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia, trochę z przekory, a trochę z chęci podziękowania za cierpliwe znoszenie mojej osoby przez tyle dni postanowiłam zmierzyć się z owym wynalazkiem o azjatyckim rodowodzie.
Moim celem było przyrządzenie potrawy, którą do tej pory znałam z karty dań w pewnej małej restauracji znajdującej się w pobliżu mego miejsca pracy. Tą potrawą miała być zapiekanka z brokułami. Zadanie o tyle karkołomne do wykonania, że zamiast piekarnika miał mi służyć wspomniany wok (widział ktoś kiedyś zapiekankę z patelni?)
Dlaczego akurat w woku, a nie na standardowej patelni, ktoś mógłby zapytać. Ano dlatego, że tradycyjna patelnia wydawała mi się za mała, zaś wok, poza swym imponującym rozmiarem, ma też taką zaletę, że wrzucone doń składniki ponoć nie przywierają – tak przynajmniej twierdzili jego właściciele.
Ugotowałam makaron (rurki) i brokuły. Odcedzone brokuły wrzuciłam do woka, dodając (tak na wszelki wypadek) trochę oliwy, żeby się nie przypaliły. Ponieważ me niewprawne oko kulinarnego ignoranta nie było w stanie przewidzieć, jak bardzo makaron zwiększy swą objętość po ugotowaniu, stanęłam niemal przed dylematem rodem z filmu Poszukiwany, poszukiwana – fura makaronu i mało brokułów (te z kolei mają tendencję do zmniejszania swych rozmiarów po ugotowaniu). Przyglądający się mym poczynaniom gospodarz domu przytomnie zaproponował dodanie do brokułów puszki krojonych pomidorów w sosie własnym. Tak też zrobiłam, wsypując następnie do tej patelnio-michy ugotowany makaron. Wymieszawszy makaron z pomidorowo-brokułowym pseudososem, całość doprawiłam przyprawowym abc w proszku, czyli niejaką Jarzynką. Na koniec posypałam wszystko tartym żółtym serem, dodając do tego resztkę pokruszonego niebieskiego sera pleśniowego i zaczekałam aż się to wszystko ładnie stopi, tworząc na wierzchu coś w rodzaju skorupy.
Muszę przyznać, że rezultat tych poczynań przerósł me najśmielsze oczekiwania. Wyszło danie nie tylko przyjemnie wyglądające, ale i nieźle smakujące, którego perfekcyjnym uzupełnieniem był kieliszek wytrawnego czerwonego wina.
W ciągu następnych dni spod moich rąk wyszły dwa warianty dania wyjściowego, w wersji pomidorowo-serowej (makaron, dwie puszki krojonych pomidorów, tarty żółty ser) oraz szpinakowo-pomidorowo-serowej (makaron, dwa opakowania mrożonego szpinaku, jedna puszka krojonych pomidorów, tarty żółty ser).
Mniam!
Ilustrowała: AnetaG/pinezka.pl