Spagietki
Z okazji zbliżającego się Dnia Dziecka powstał pomysł, żeby czerwcowy odcinek cyklu Męskie gotowanie był poświęcony tej tematyce. Przyznam się, że od razu odrzuciłem pomysł słodyczy – pewnie rodzice z okazji tego dnia zaopatrzą swoje pociechy w taką ich ilość, że robienie czegoś słodkiego na dodatek nie jest dobrym pomysłem. Poza tym – nie chcę straszyć – ale nadmiar słodyczy może spowodować takie skutki, jak u autora tego artykułu. Jako weteran diet wszelakich zalecałbym do nich mieć stosunek raczej dyplomatyczny, a nie hurtowy.
Wielką frajdę na pewno sprawi dziecku możliwość samodzielnego przygotowania potrawy, dlatego dziś przepis tak prosty, że nawet kilkuletnie dziecko powinno sobie z nim poradzić (oczywiście pod nadzorem rodziców, chociaż starsze dzieci, na przykład takie ze szkoły podstawowej, z pewnością robią rzeczy bardziej niebezpieczne na zajęciach praktycznych).
W czym rzecz – otóż będzie to „molto uproszczony” przepis na coś, co powinno przypominać spaghetti. Pewnie mistrzowie kuchni uznają mnie za profana, dlatego przezornie zmieniłem nazwę na bardziej odpowiednią. Wymyśliło ją pewne znajome dziecko, które kiedyś, na pytanie wujka Tomka co chciałoby zjeść, odpowiedziało w taki właśnie sposób.
Co nam będzie potrzebne – oczywiście – i przede wszystkim makaron. Po pierwsze – powinien być z pszenicy durum. Po drugie – najlepiej żeby to był typowy makaron do spaghetti – czyli długie nitki. Po trzecie – im dłuższy makaron – tym dzieci mają większą frajdę z jedzenia. Kiedyś widziałem w jednym z marketów makron o długości 70-ciu centymetrów. Taki byłby idealny – chociaż jak się kupi krótszy, też będzie fajnie.
Makaron należy do garnka wkręcić – tak aby się nie połamał w czasie gotowania. A wiec do najwyższego garnka, jaki mamy, nalewamy wody – mniej więcej do 2/3 jego objętości, wodę solimy – przy czym dla polepszenia smaku polecałbym tzw. warzywko, albo jeszcze lepiej dwie kostki bulionu warzywnego. To wydatnie poprawia jego smak. Inną ważną rzeczą jest dodanie do wody oliwy – w ilości około 50 ml… lub ciut więcej. Zadziała to jak przyprawa – nadając makaronowi specyficzny posmak, a przede wszystkim zapobiegnie sklejaniu się nitek makaronu w czasie gotowania. Kiedy woda – wraz z dodatkami – zacznie bulgotać, wkładamy do garnka makaron „na stojąco”, a następnie przy pomocy drewnianej łyżki albo łopatki delikatnie kręcąc powodujemy, że makaron mięknąc powoli zsunie się nam do garnka i całkowicie schowa pod wrzącą powierzchnią wody. Mniej więcej co minutę należy go przemieszać, aby zapobiec sklejaniu się – tzn. aby tłuszcz zawarty w wodzie oraz sól miały szansę dokładnie wniknąć w pęczniejące nitki makaronu. Musi on być al dente – czyli półtwardy. W zależności od producenta i surowca efekt taki uzyskuje się po czasie około 10 do 15 minut. Nie ma tutaj innego wyjścia jak spróbowanie. I ostrzegam – rozgotowany makaron to klęska. Dziecko może go potem znienawidzić.
Po ugotowaniu makaron odcedzamy i łączymy go w wielkiej misce z sosem – najlepiej pomidorowym – czyli czymś á la Napoli – w wersji „chłopok z Galicji sobie radzi”.
Więc – do rondelka wlewamy oliwę i rozgrzewany ją. Następnie wrzucamy do środka cebulę. Tutaj większość przepisów mówi, że powinna ona być bardzo drobno posiekana – ja jednak proponuję nie dawać dziecku od razu do ręki wielkiego kucharskiego noża z drewnianą rączką – nieodzownego narzędzia do siekania, tylko po prostu zetrzeć ją na tarce o największych oczkach. Wystarczy do tego celu jedna duża cebula lub dwie mniejsze. Polecam tutaj gorąco tzw. cebulę czerwoną – jest dużo bardziej delikatna w smaku od białej. Ale nasza tradycyjna biała polska też może być.
Cebulę należy zeszklić – tzn. wrzucić ją na gorącą oliwę i mieszać ok. 3 minut – aż będzie lekko przezroczysta. Razem z cebulą wrzucamy do garnka przyprawy – dla poprawienia aromatu – czyli jedyną rzecz jaka się nam tutaj komponuje smakowo i zapachowo, a mianowicie bazylię. Ideałem byłoby oczywiście dodać posiekaną świeżą bazylię, ale jeśli akurat nie mamy – trudno – dodajemy suszonej w ilości 3- 4 solidnych szczypt. Pozwólmy jej się trochę poddusić razem z cebulą, aby wydobyć z niej to, co najlepsze.
Kiedy cebula się zeszkli, dodajemy do środka pomidory. Idealne są do tego celu pomidory z gatunku „pelatti” z puszki wraz z sosem. Wtedy po prostu wrzucamy zawartość puszki do środka, i mieszamy na wolnym ogniu, aż do momentu, kiedy się nam one całkowicie rozpadną i sos stanie się idealnie gładki. Gdybyśmy posiekali cebulę – będzie to trwać dłuższą chwilę, jeśli jednak ją starliśmy – sos powinien mieć odpowiednią konsystencję po około 30 minutach. Ewentualnie jeszcze szybciej, jeżeli zamiast pomidorów w całości dodamy koncentratu pomidorowego. Wtedy nie będziemy musieli czekać aż pomidory się nam rozpadną, ale też smak będzie subtelnie inny.
Dla polepszenia smaku należy dodać w trakcie duszenia kostkę rosołową warzywną, która delikatnie „podkręci” nam smak, a dla uzyskania odpowiedniej konsystencji można – choć niekoniecznie – dodać trochę wody (w wersji tradycyjnej można dolać trochę prawdziwego bulionu – ale nie wymagajmy za dużo od dziecka…). Oczywiście – sól i pieprz do smaku… ale z tym ostrożnie. Zawsze można doprawić na końcu.
Gotowy sos – jak już wspomniałem – mieszamy w wazie z makaronem. Podajemy na talerzach, posypane żółtym serem (parmezan byłby tutaj wskazany, ale jak się nie ma, może być coś tańszego). Można też ozdobić talerz świeża gałązką zielonej bazylii. Fajnie to wygląda ułożone na środku talerza w piramidkę.
Prawdziwa frajda zaczyna się, kiedy zasiadamy do stołu. Świetna okazja do nauczenia latorośli sztuki „kręcenia” makaronu. Nie przejmujmy się, jeśli dziecko się pobrudzi, albo coś spadnie na podłogę. Jak mawiał kiedyś Bogumił Kobiela: „Jak się nie wywrócisz – to się nie nauczysz”. W końcu zawsze można posprzątać… A w ostateczności tatuś zrobi w kuchni remont.
Życzę smacznego
Tomek Kuczera albo „Hawajski” – jak kto woli.
Zdjęcia gotowego dania: marghe_72