Moja pierwsza szefowa w mojej pierwszej pracy mawiała, że przyjechała kolejko dojazdowo, że ma śrebne śtućce oraz, że praca została wykonana lewo ręko. Mawiała też: – Bo pani to mnie uważa za kompletno idiotke.

Nie przeczyłam, bo jako osoba dobrze wychowana nie widziałam powodu, żeby z własną szefową kłócić się o bzdety.
Aliści przebiła ją inna szefowa, nie moja już, tylko mojej koleżanki Barbary G. Ta dla odmiany:
* siedziała jak na rozżarzonych węgłach,
* chodziła do sklepu awizo kościoła,
a jak już szła, to:
* ad hoc przez Plac Wilsona.

No, więc idąc dzisiaj przez kuchnię, zrobiło się sos ad hoc.

Dwie łyżeczki musztardy francuskiej, jedną łyżeczkę musztardy rosyjskiej, łyżkę żurawin (niech nie pyta, skąd o tej porze roku; to jasne: z zamrażarki) oraz dwie łyżeczki konfitury truskawkowo-pieprzowej się wymieszało. Tak właśnie powstał sos ad hoc.
Konfitura natomiast, to truskawki usmażone w lipcu z cukrem i zielonym pieprzem.

Sos ad hoc został podany do kurzego cyca smażonego bez szacunku w gotowej panierce „chrupiący kurczak”.
Oraz do melona pokrojonego w kostkę i obsypanego pieprzem.
A także do kartofelków. Do gotowania kartofelków daje się kawałek suszonej łodygi kopru, jaki normalni ludzie pakują do kiszenia ogórków. Koper nie jest warunkiem singwa ną, jak mawiał mój instruktor od teorii na prawo jazdy. Dla porządku: singwa ną oznacza w normalnych warunkach sine qua non.
Sosu zostało do kanapki z camembertem.

I pies jo gryz – jak by powiedziała moja pierwsza szefowa, niech jej śrebne śtućce lekkie będą.

 

Nienawidzę gotować