Solanka, soljanka…
…jak zwał tak zwał, mniejsza o nomenklaturę.
Moja kotka Nikita swego czasu gwizdnęła z kosza na śmieci torebkę po herbacie. Zawlokła ją na moje łóżko, na jasne prześcieradło i warowała przy niej z miną „zawsze chciałam takie coś mieć”.
Ja też zawsze chciałam mieć solankę. Czyli zupę rosyjską, w której spotyka się rosyjski rozmach ze śródziemnomorskim smakiem (to jest moje zdanie i go nie zmienię).
Wyczytałam, że ta zupa gotowana była na składkowych wiejskich zabawach – każdy przynosił, co tam miał, i to wrzucano do wspólnego kotła. Ja bym to włożyła między bajki, no bo co, jeśli jedna połowa biesiadników przyniosła li tylko kiszone ogórcy, a druga przecier pomidorowy? To skąd wzięli całą resztę?!
Właśnie ta cała reszta stanowiła mi zwykle przeszkodę. Soljanka jest fantastyczną zupą albo kiedy ma się spory fundusz, albo jakieś niedobitki na dnie słoika – a to oliwek czarnych, a to zielonych, już to kaparów. Bardzo możliwe zresztą, że to była tylko wymówka i mi się po prostu gotować nie chciało. PŁACHOMU TANCJORU JAJCA MIESZAJUT – mówi przysłowie jak już przy tym folklorze jesteśmy. Mnie na przykład jaja mieszają (jest to moje zdanie i go nie zmienię).
A Dzie(g)ć złożył zamówienie na naleśniki. Że tak strasznie za nim chodzą. Że mogą być nawet w wersji niesłychanie skromnej, to jest pokrojone w paski i podane w rosole jako makaron „ostatnia deska ratunku”.
No to ugotowałam rosół i usmażyłam naleśniki. Ale wiedziałam, że o ile soljankę zawsze chciałam mieć, tak rosołu nie chcę. Bo niedawno jadłam. I mi się znudził.
Część rosołu odlałam do mniejszego garnka. Pewną część mięsa (pręga i kurza noga) pokroiłam bardzo drobno i wrzuciłam do gara. Dorzuciłam tam jeszcze: dwie łyżki czarnych oliwek, tyle samo zielonych i tyle samo kaparów. Wszystkie produkty w firmy Ole – bo dobre, tanie i krojone w plasterki. Do tego dodałam kilka cienko pokrojonych grzybków marynowanych. Dwa kiszone ogórki obrałam z łupy i pokroiłam w ćwiartki. Pestki wyrzuciłam precz. Ogórki pokroiłam na cieniutkie plasterki i przesmażyłam na maśle po czym wrzuciłam do gara, dolewając także ocalony sok od ogórków. Tak samo postąpiłam z przecierem pomidorowym. Z tym, że z przecieru nie wydłubywałam pestek ani go nie kroiłam. Tylko przesmażyłam.
Po dziesięciu minutach miałam zupę.

Ja zjadłam ze śmietaną, Dzie(g)ć czystą. Fenomenalna by była z chlebem, ale dzisiaj jest niedziela, a chleb mamy z piątku, więc poleciało z tymi pokrojonymi naleśnikami.
No i potwierdza się stara prawda, że nagrodą za dobrą pracę jest więcej pracy. Teraz robię drugą soljankę, na tym rosole, co to się został, bo nikt go nie kochał. Niedobrze jest coś robić dobrze (to jest moje zdanie i go nie zmienię).
Ilustracja: summa/pinezka.pl (na bazie zdjęć z SXC.hu)