… dwieście metrów mułu i wodorosty. Zupa bagienna gratis.ilustr. Grey-pippin

Dwa dni temu przeczytałam przy pracowym śniadaniu (białe, niezdrowe bułki posypane dragami, makiem znaczy, z masłem i kindziukiem) we Wyborczej, jak to warszawski Ratusz bierze pod lupę jadłospisy ze szkolnych stołówek.
Kampania będzie „Wiem, co jem” i w ramach tej kampanii specjaliści z SGGW opracują 30 jadłospisów – na każdy dzień miesiąca. Mają to być potrawy zdrowe, apetyczne i niedrogie. Lista dla przedszkolaków jest już gotowa. Teraz Ratusz zajmie się szkołami podstawowymi i być może gimnazjami.

Ha. Ha, ha – zaśmiałam się z ironią.

Od września mamy problem z wyżywieniem Dzie(g)cia w szkole. Beznadziejna sprawa, nie do przewalczenia, można powiedzieć.
Dobre, prywatne liceum, które miesięcznie kosztuje kupę kasy. Na terenie jest też szkoła podstawowa, gimnazjum i prywatna wyższa uczelnia. Dwa bufety. W bufecie są kanapki, zapiekanki, hot-dogi i sałatki. Czy to jest normalny obiad? Moim zdaniem – nie.  Dzieć miewa dni, w których KOŃCZY lekcje o 17. Do domu jedzie godzinę. Ile można żyć sałatkami albo zapiekankami przy takim trybie życia i takim wysiłku umysłowym? W szkole jest też catering. Nie sprawdza się ze względu na jakość jedzenia. Poza tym najdłuższa przerwa jest za krótka, żeby zjeść obiad i porządnie umyć zęby (Dzieć ma stały aparat). Dodać jeszcze należy, że obiad na jutro należy zamawiać DZISIAJ. Jak się jutro rozchorujesz, to przepadło, zwrotu kasy nie będzie.

Nawet jeśli moją nienawiść do gotowania schowam do kredensu i zapchnę ją prodiżem, po powrocie z pracy nie mam ochoty na gotowanie obiadu. Przeważnie czeka na mnie zmywanie ze śniadania – rano nie zdążam tego zrobić. Chodzenie na ósmą do pracy to jest dla mojego wytwornego organizmu wysiłek niewyobrażalny. Zresztą, niezależnie od tego, co myślę na temat gotowania, obiad powinno się jeść w porze obiadu, a nie wieczorem. Bo wieczorem to jest już czas najwyższy na kolację.

A teraz zupa bagienna. Nazwę swoją zawdzięcza zapewne konsystencji i temu, że wygląda jak staw porośnięty rzęsą.

Półtorej paczki mrożonego groszku gotuje się na wodzie. Chyba, że ma się rosół albo wywar z warzyw. Tego wywaru nie powinno być za dużo. Niektórzy dodają do gotowania białe części dymki. Jak dymki się ugotują, to je wywalają do kosza. Następnie zupę zasila się brykietem pokrojonej byle jak mozarelli. Miksuje się „żyrafą” albo w blenderze. Nalewa i zjada na przykład z groszkiem ptysiowym.

Jest to dobre, ale nikomu nie będę wmawiać, że robi za pełnowartościowy obiad.

Ilustracja: Grey-pippin/pinezka.pl