ilustr. Joanna Titeux

Należę do tych nieszczęśliwych ludzi, którzy koło dwunastej w południe zaczynają się niespokojnie kręcić. Koło pierwszej już wiedzą, że są głodni i – jeśli nie zjedzą obiadu – o pierwszej robią się wściekli.

Niestety, obiady zwłaszcza mają to do siebie, że jeśli się je spożywa w nieodpowiednim towarzystwie, jakoś zalegają na żołądku. Człowiek się spieszy, żeby jak najszybciej zakończyć tę mękę, no i potem ma za swoje.
Zwłaszcza obiady z pewną – powiedzmy – Grażynką, działały na mnie wybitnie stresogennie i prowrzodowo. Grażynka zawsze wszystko miała najlepsze. Najlepszego męża, najlepsze dziecko, które najlepiej wychowywała, no i ma się rozumieć, prowadziła najlepszą w Warszawie kuchnię. Rewelacje w rodzaju „a kalafiora polewam tartą bułką” były przeplatane uwagami: „Podobno można zrobić piernik na marchwi”.
Ja miałam język pogryziony do krwi, no bo jak takiej mistrzyni garów powiedzieć, że piernik to można i na naparze z lipy?

Razu pewnego, przed świętami, coś się gawędziło o śledziach. Ta robi takie, tamta owakie. Zaatakowana i przyparta do muru powiedziałam, że najbardziej lubię śledzie z gorczycą.
– No tak – Grażynka na to. – Kiedyś robiłam, ale odeszłam od tego, bo mi gdzieś przepis zginął. Nie pamiętam proporcji. A ty jak robisz? – zapytała podejrzliwie.
– Ja robię na oko – przyznałam skromnie.

I tu mi się przypomniało, jak po raz pierwszy leżałam w szpitalu, za real socjalizmu, po operacji rozlanego z bulgotem wyrostka. Czułam się już nieźle, więc powiedziałam Obchodowi: – Doktorze, ja chcę już wyjść do domu.
Obchód popatrzył w moją kartę i rzekł:
– Nie ma mowy. Pani ma gorączkę.
– Siostra wpisywała na oko – ja na to.
Co było prawdą. Siostra rozdawała termometry, natychmiast je wyrywała, coś smarowała w kartach i znikała, uczepiona ramienia jednego takiego sanitariusza.
– Na oko to chłop w szpitalu umarł – Obchód mi na to dowcipnie.
– Wiem – przyznałam. – Moja mamusia leżała tu u państwa piętro wyżej na okulistyce rok temu i opowiadała mi o tym przypadku.
Obchód poruszył brewkami i syknął:
– Pani to rzeczywiście już jest całkiem zdrowa. Jutro do wypisu!
Także robienie różnych rzeczy na oko ma czasem głębokie uzasadnienie. A śledzi się to tyczy w szczególności.

ilustr. Joanna Titeux

   Się bierze śledzie, moczy je, odmieniając wodę co jakiś czas. Potem się je przekłada: cebulą pokrojoną w talarki, gorczycą i dawaj znowu śledzie. Tak do końca słoja. Każdą warstwę zalewa się sokiem wyciśniętym z cytryny. Na oko ma go być dużo. A po wierzchu zalewa się olejem.
Drugi sposób jest jeszcze lepszy. Śledzie. Gorczyca (na oko: dużo). Warstwa cebuli. Cytryna w plastrach – bez skóry i pestek. Na oko – cała warstwa. Warstwa śledzi. Warstwa gorczycy. Warstwa cytryny. A na koniec olej.

Mnie wprawdzie od jakiegoś czasu boli żołądek po śledziach, i to pewnie dlatego czniam przepis. W końcu od czego mam oko, nie? A mówiła mi jedna pani, co prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, że te śledzie, zanim trafią do sklepów, to są dla lepszej estetyki moczone w Ace, i to dlatego mnie po nich żołąd nawala. Szkoda – bo te śledzie to w kategorii śledzi mistrzostwo świata.

A teraz idę nastawić na oko ciasto… co ja gadam. Nastawić ciasto na piernik. Taki co to dojrzewa parę dni jako surowe ciasto, a potem jeszcze jako ciasto upieczone.
Natomiast z dokładnych przepisów, to mam przepis na bielenie szczeciny. Chce ktoś?

Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl

 

Nienawidzę gotować