Mięta z bóbrem
Upadek cywilizacji zaczyna się od kuchni. Rzymianie, kiedy ich kultura chyliła się ku upadkowi, żarli i rzygali na przemian. Bulimia była normą kulturową, jak mniemam, bo przecież nawet mieli vomitaria, czyli specjalne pomieszczenia do zdrucania.
Upadek naszej cywilizacji zaczyna się właśnie teraz; mam na myśli szaleństwo idiotycznych diet. Co do upadku jednostki to nie mam jasności, ale myślę, że jednak dróg do niego jest więcej.
Mój osobisty dzisiejszy upadek był taki, że nie miałam ochoty jeść gołego schabu, co się jeszcze został od Babki i Dziadka. No to tak. Rzuciłam jednym i drugim ojejusiem. Pokroiłam pomidory, kiszone ogórki, cebulę, rzodkiewki. Zblanszowałam kalafior. Pokroiłam francuza. Wszystko wymieszałam. Posoliłam ździebełko vegetą, skleiłam odrobiną majonezu i musztardy francuskiej.
Zmywanie mnie upokorzyło okropnie. Wyszłam z domu i na pociechę kupiłam sobie nowe, zarąbiste buty i tort bezowo-kawowy. Buty założyłam i w nich paraduję po domu. Moja przyjaciółka M. będzie miała ból przepony od śmiechu, bo one dla mnie mają niebotyczny obcas, a dla niej taki obcas to jest zwykłe nic. Zmierzyłam przymiarem liniowym: całe 2 i pół centymetra.
A na kolację będzie bób. Najpierw go zblanszuję. Potem przez całe Wolne Księstwo Muranów przetoczy się moja skarga na urządzenie tego świata. Bób obiorę z łupy. Trzy wielkie zęby czosnku posiekam drobno (bo z wyciskacza nie jest taki smaczny, a poza tym rzucony na patelnię przypala się, a mnie nie ma prawa się przypalić, bo by mi zmarnował cała robotę i dzień do reszty). Do siekania dodam trochę vegety, żeby lepiej puścił sok i uwolnił swoje cudowne aromaty. Bób wrzucę na patelnię z rozgrzaną oliwą, dodam czosneczek, pomieszam i gorące zjem. Całość popchnę tortem bezowym.
Z tego całego nawet myślenia o garach rozbolały mnie nogi. No bo przecież nie od butków, nie?!
Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl