Uprzedzam lojalnie – jak wszystkie kluchy i kluski baaardzo kaloryczne i niedietetyczne. Jeśli więc ktoś akurat się odchudza, niech nie zagląda, żeby na mnie nie było, jak parę centymetrów w talii przybędzie po ewentualnym wykorzystaniu przepisu.

Nie jest to żadne odkrycie kulinarne – ot, nadziewane kluski. Coś pomiędzy śląskimi, pyzami bądź gnocchi. A ponieważ nie „podpadają” pod żaden klasyczny przepis, nazwaliśmy je „fettuchy” – po niemiecku Fett znaczy tłuszcz. A tłuściutkie to one są.

Potrzebne nam będzie:
1 kg mączystych ziemniaków
1 jajko
garść mąki pszennej
2 łyżki mąki ziemniaczanej
2 łyżki kaszy manny

Na farsz:
Tu dodaję Zwiebelmettwurst (w Polsce można zastąpić metką), do której dodamy drobno posiekaną cebulę, sól i pieprz.

Do okraszenia:

cebula, boczek, sos sojowy (lub maggi w płynie).

Ziemniaki gotujemy, odcedzamy, gnieciemy, dodajemy resztę składników. Odstawiamy na chwilę, by mąka napęczniała, a kasza manna wchłonęła wilgoć z ciasta. W tym czasie przygotowujemy farsz łącząc metkę, cebulę, sól, pieprz i ewentualnie jajko, jeśli masa jest za sucha.
Z ciasta formujemy placuszki, nadziewamy farszem, robimy podłużne kluchy i wrzucamy na osolony wrzątek. Po wypłynięciu gotujemy chwilę i odcedzamy. Wrzucamy nasze kluchy na patelnię, na której wcześniej podsmażyliśmy boczek z cebulą, i skrapiamy sosem sojowym.

Kluchy gotowe. Aby zniwelować nieco te tłustości możemy zrobić do nich surówkę, np. taką: pół główki kapusty pekińskiej poszatkowanej, 2 pomidory pokrojone w cząstki, kulka mozzarelli pokrojona w kostkę, sól, pieprz, sok cytrynowy, dobra oliwa i zioła. Prosta i pyszna.

A po zjedzeniu klusek wybierzmy się na wiosenny spacer, to może uda nam się spalić nadmiar kalorii.

Zdjęcie autory