Na początku należy mieć w zamrażalniku spory kawał zamrożonej kaszanki. Po wyciągnięciu jej z podręcznej Antarktyki oceniamy, czy podołamy takiej ilości. Jeżeli tak, opuszczamy następne zdanie. Jeżeli nie, zaczynamy ją piłować – z początku nożem, a pod koniec piłą, wyciągniętą z pawlacza.

Piłowanie zamarzniętej żywności jest czynnością niezwykle męczącą, z reguły dlatego, że posiadamy piłę przeznaczoną  do drewna a zamrożona kaszanka bardziej przypomina osadową skałę. Ocieramy pot z czoła i wrzucamy odpiłowany fragment na patelnię. Kaszanka, jak to kaszanka – zakwiczy cicho po czym zamieni się w burą breję i wygląda dosyć paskudnie. Mimo wysiłku fizycznego pobudzającego apetyt, słabiej przygotowani kucharze mogą poczuć się w tym momencie nieswojo. Aby zapobiec mdłościom, kaszankę należy doprawić muzyką.

Zaczynamy etap (przy)gotowania właściwego.

Najpierw można dodać odrobinę murzyńskiego rapu z telewizora, nawet jeśli czarna pani, kręcąca niewiarygodnie okrągłymi pośladkami przed nosem zblazowanego czarnego pana ubranego z fantazją i polotem PRL-owskiej sprzątaczki, nie wygląda na znawczynię tematu „smażenie kaszanki”. Między Bogiem a prawdą, nie wygląda nawet na to, że w ogóle zna słowo „kaszanka”. Można szukać po innych kanałach, niemniej trzeba mieć wyjątkowe szczęście, żeby znaleźć coś dobrego. Wyłączamy więc telewizor i puszczamy „Officjum” Garbarka. Kaszanka doprawiona Garbarkową muzyką nabiera cech, dzięki którym bez wahania i wąchania można ją określić mianem pokarmu bogów. Pokarm bogów oprócz zapełniania brzucha i niwelowania uczucia głodu powinien mieć specyficzną właściwość zapładniania myśli.

Do spożycia zasiadamy więc na kanapie i zaczynamy rozmyślać nad założeniem własnego biznesu.