Nie wiem od czego zacząć. Ab ovo? Niestety, jajko nie występuje w tej historii … Od początku? Właśnie z tym mam problem, bo początków jest kilka.
Pierwszy stoi na jednej sękatej nodze za oknem i wygrzewa w słońcu rozczochraną, pomału żółknącą czuprynę. W czuprynie poutykane są czerwone jabłka, każde tak duże, że wypełnia dłoń. Nasza jabłonka kpi sobie z głębokiego przekonania wielu, iż między ilością a jakością istnieje jakakolwiek zależność. Otóż – nie istnieje. Jabłek może być dużo lub mało, pyszne są zawsze. W tym roku jest dużo. W niektórych mieszkają robaczki, innymi huśta wiatr, na wszystkie działa zaś grawitacja, stąd często pod drzewem znajduję niedojrzałe jabłka. Zbyt wiele by je zignorować.

Drugi początek zaś to Apfelkraut. Brązowa, gęsta maź, zamknięta w słoiku jak marmolada i takoż stosowana. Nadreńczycy jedzą naprawdę dziwne rzeczy – na przykład Ruebenkraut, czyli gęsty sok z buraków cukrowych, wyglądający i pachnący (to eufemizm!) tak jak melasa. Smakuje pocukrowaną ziemią, stad przez długi czas wychodziłam z założenia że i Apfelkraut jest jadalny tylko dla osób pełnych samozaparcia. Myliłam się, i to grubo. Apfelkraut jest słodki, nawet bardzo, ale też niezwykle… orzeźwiająco jabłkowy. Kolekcja spadłych jabłek nakłoniła mnie do poszukania przepisu na ową marmoladę.

Przepis zaczyna się tak: „przyczepę jabłek, mogą być wymieszane z gruszkami, ale jabłek musi być więcej, zawieźć do wytłaczalni soków. Uzyskany sok gotować w kotle, mieszając, aż uzyska konsystencję smaru”. Na szczęście niezawodna wyszukiwarka internetowa znalazła też przepis na mniejszą ilość niż przyczepa jabłek. Pierwszy raz gotowałam Apfelkraut z kilograma jabłek i w efekcie otrzymałam dwie łyżki końcowego produktu. Tak, tak, słownie dwie łyżki stołowe.

Tym niemniej ostatnio mieliśmy kilka wietrznych dni i ilość owoców, które poddały się działaniu grawitacji była całkiem spora. I to jest trzeci początek historii.

   Jabłka obrałam, zoperowałam im wady urody i wyeksmitowałam mieszkańców. Poszatkowałam drobno – wypełniły po brzegi 5-cio litrowy garnek. Wlałam szklankę wody i rozgotowałam całość na wolnym ogniu na mus. Mus wyłożyłam do wymoszczonego ściereczką cedzaka i odsączyłam. Bardzo możliwe, że za pomocą sokowirówki oszczędza się sporo czasu i pracy, ale nie mam ustrojstwa. Na pewno zaś oszczędziłabym sobie wizyty małych muszek lubianych przez genetyków.

   W efekcie uzyskałam ponad litr soku i półtora litra musu (nienajlepiej odsączonego, to fakt, ale miało to swój cel, o czym później). Sok został wlany do gara i postawiony na płycie. Gotowałam go dość długo, prawie ciągle mieszając drewnianą łyżką, żeby się nie przypalił. Trzeba mieć naprawdę sporo cierpliwości. Jeśli kto jej nie ma, może dodać trochę cukru, wtedy idzie szybciej, jednak oryginalny Apfelkraut przyrządzany jest bez dodatków.
Sok gotujemy tak długo, aż widocznie zgęstnieje, warto zrobić próbę z kroplą spuszczaną na talerzyk. Jeśli szybko gęstnieje, można rozlewać do wyparzonych gorącą wodą słoików, które natychmiast zakręcamy. Z litra soku wychodzi mniej więcej 150 g marmolady.

   Pozostaje jeszcze mus. Można z niego zrobić szybki jabłecznik – i to jest ostatni z początków tej historii. Jabłecznik ów ma wiele zalet, mianowicie nie wymaga wielkiej wprawy ani brudzenia wielu sprzętów kuchennych, jest pyszny i zjada się prawie sam. Ma też jedną wadę – jest mało reprezentacyjny (co można zamaskować kopą bitej śmietany).

Robię go tak:
100 g masła, 100 g cukru (mieszam kryształ z wanilinowym) i 200 g mąki zagniatam na kruszonkę, dodaję do niej też wszystkie pasujące do jabłek przyprawy, jakimi dysponuje moja kuchnia: mielony anyż, kardamon, mielone goździki, trochę imbiru i oczywiście cynamon.
Połowę kruszonki wykładam na dno formy cwibakowej (metalową trzeba przedtem wysmarować masłem i wysypać tartą bułką, ja używam silikonowej, więc mogę sobie odpuścić te zabiegi). Na kruszonkę wykładam mus jabłkowy, grubo. I na mus kolejną warstwę kruszonki. Piekę w 200ºC tak długo, aż się ładnie zrumieni.

Swoją drogą można całość zacząć od ostatniego początku i zamiast musu wziąć jabłka pokrojone w ósemki. Wypróbowałam.

Fotografie autory