fot. kreola/pinezka.pl

Ostatnimi czasy pogoda niespecjalnie nam dopisuje. Lato mamy strasznie zimne, a aura częściej sprzyja chodzeniu do baru albo imprezom towarzyskim w domowym zaciszu pod dachem, niż wylegiwaniu się na plaży i popijaniu margarity lub czegoś podobnego.
W tak pięknych okolicznościach przyrody… i niepowtarzalnych… często zdarza się, że przy okazji tego typu spotkań towarzyskich raczymy się w celach rozgrzewających różnego typu wódecznościami i innymi spirytualiami w celu – ni mniej, ni więcej… rozgrzewającym.

Nie jest to zajęcie nudne, ale spożywanie tego typu płynów bez tzw. zagrychy nie jest zbyt zdrowe, a już na pewno niespecjalnie wskazane dla złagodzenia skutków „syndromu dnia następnego” – cokolwiek to słowo oznacza.
Wszak od dawna w pijackiej tradycji towarzyskiej funkcjonuje zestaw pt. „lorneta i meduza” – czyli dwie pięćdziesiątki plus porcja tzw. „zimnych nóżek” („zimne nóżki” – jakby ktoś nie wiedział – to galareta wieprzowa; nie mylić z „ciepłymi nóżkami”, które też oznaczają konsumpcję, ale czegoś zupełnie innego i w zupełnie innych okolicznościach… „łona natury”).

Co to są dwie pięćdziesiątki, wie chyba każdy, ja natomiast chciałbym dzisiaj zaproponować coś, co można podciągnąć pod hasło galareta, ale co jest dużo prostsze w wykonaniu i równie pyszne, w szczególności w połączeniu z wódką czystą.
A najlepszą z wódek, jak wiemy, jest oczywiście wódka czysta. Nie jest to tylko moje zdanie – powtarzam to za generałem Wieniawą-Długoszewskim – tym, który przed wojną wjechał kiedyś na koniu do restauracji Hotelu Astoria. Twierdził on, że wódka czysta jest najlepsza z jednego podstawowego powodu – po prostu NIE PLAMI, ani munduru, ani honoru. W zupełności się z nim zgadzam.

Co do przepisu… Będziemy potrzebować takich rzeczy jak: paczka żelatyny, trochę rosołu (oczywiście może być z kostek), kilkanaście plasterków szynki (w zależności od ilości osób i długości tzw. posiedzenia), słoiczek chrzanu, kilka jajek (np. trzy… tyle potrzeba do zrobienia około dwunastu sztuk tego czegoś) ugotowanych na twardo, przyprawy (czyli sól, pieprz oraz co kto lubi, do smaku).

Najpierw robimy farsz, a więc obieramy jajka ze skorupek i bardzo drobno je siekamy. Oczywiście można też po prostu zetrzeć je na tarce o grubych oczkach, żaden problem – polecam ten sposób, bo jest dużo bardziej wygodny, szybszy, a jajka są bardziej rozdrobnione.
Kiedy mamy starte, czy też posiekane, jajka łączymy je z chrzanem. Można śmiało dać cały słoiczek – jajka spowodują, że chrzan straci trochę na mocy. Nie należy się bać, że będzie za ostre – bo takie właśnie ma być (bez przesady, oczywiście będzie czuć smaczek chrzanu, ale nie aż tak, żeby zapierało dech w piersiach).
Należy to wszystko wręcz utrzeć, aż do uzyskania w miarę jednolitej masy. Na końcu oczywiście można posolić, popieprzyć i tak dalej – znaczy – przyprawić do smaku.

Następnie rozkładamy na stole plasterki szynki, a na każdy z nich kładziemy po łyżce naszego jajcarsko-chrzanowego farszu. Z każdego plasterka robimy w miarę szczelnie opakowany pakiecik – po prostu zawijamy szynką farsz w taki sam sposób, jak się opakowuje np. prezenty – dla pewności jeszcze przebijając wszystko wykałaczką – ale tak, żeby sterczała do góry jak maszt na tratwie Robinsona Cruzoe. Pozwoli to nam potem wygodnie jeść.
Następnie nasze „zawijaski” ustawiamy obok siebie w naczyniu – może to być np. miska żaroodporna (wtedy można wykorzystać też przykrywkę i na niej także poukładać) albo zwykła blacha – co kto ma.

Po ułożeniu ich w miarę równo obok siebie, zalewamy całość żelatyną z rosołem, a więc: najpierw przygotowujemy bulion – może to być rosół (jeżeli ktoś go przygotował wcześniej), albo po prostu zagotowane w 1 litrze wody dwie kostki rosołowe – a następnie rozpuszczamy w tym gorącym rosole paczkę żelatyny. Nieprzypadkowo mówię tutaj o litrze – chodzi o to, że opakowanie żelatyny zwykle przeznaczone jest na 1 litr płynu.
Po zagotowaniu okaże się, że w garnku pływa nam masa różnych „farfocli” i cząstek przypraw, przecedzamy więc całość i takim czystym złocistym płynem zalewamy nasze „pakuneczki z szynki”, uprzednio poukładane w misce, czy też w czym kto tam ma, zostawiamy do ostygnięcia i wkładamy do lodówki, aż do całkowitego stężenia (czyli na jakieś dwie godzinki minimum).
Przed imprezą wykrawamy każdy pakuneczek nożem i układamy na półmisku. Każdy z biesiadników po wypiciu toastu może sobie wtedy wygodnie złapać za sterczący maszcik wykałaczki i wpakować całość wprost do buzi albo na talerzyk. Dobrze to smakuje delikatnie skropione sokiem, wyciśniętym ze świeżej cytryny.

Życzę smacznego

hawajski …;-{}

P.S. Powyższą potrawę oczywiście testowałem na mojej żonie. Muszę powiedzieć, że bardzo jej smakowało i z powodzeniem zastąpiło kwiaty…;-).

P.S. 2. Zapomniałbym o przepisie na damskiego drinka. Nikt przecież nie będzie zmuszał kobiet do picia wódki czystej, którą tak zachwalałem powyżej. Proponuję więc coś, co też kiedyś wymyśliłem, a mianowicie drinka, którego jakieś dwa lata temu stworzyliśmy w knajpie kolegi w ramach promocji Beherowki.
Otóż – do kumpla przyszedł przedstawiciel dystrybutora i powiedział, że mają taką promocję, że za każde dwie sprzedane butelki dostanie trzecią gratis. Jest jednak małe „ale” – musi sprzedawać tzw. drinki obowiązkowe, czyli „beherovka shots”, a więc czyste 50 g, „be-ton”, czyli beherowkę z tonikem oraz beherowkę z jakimś sokiem owocowym – i to coś nie miało już obowiązkowej nazwy.
Siedliśmy więc przy piwie, wymyśliliśmy, a właściwie ja wymyśliłem (nie chwaląc się), żeby zrobić tak: nalać do szklanki z lodem 100 ml soku z białych winogron, 50 g beherowki i wsadzić czarną słomkę. Nazwałem to… tylko się proszę nie śmiać… „Cesky Fylm”. Okazało się to takim hitem, że po dwóch tygodniach przedstawiciel przyszedł i powiedział, że koniec z tą promocją, bo pójdzie z torbami, i że inne knajpy sprzedały po 2 butelki, a mój kolega 16, za co chciał oczywiście dostać te trzecie gratisowe według umowy. Z moich obserwacji wynika, że bardzo smakowało to szczególnie kobietom – bo faceci zamawiali głównie piwo dla siebie i drinka „dla koleżanki”. Musieli chyba często powtarzać zamówienia, skoro tak dobrze to szło.
W każdym razie… koleżanki… polecam.


Zdjęcie: kreola/pinezka.pl