Podpisałam kwit, że pod groźbą niesłuchanie poważnych konsekwencji będę przestrzegać tajemnicy służbowej. Następnie podpisałam taki, w którym wyraziłam zgodę na przelewanie mojego wynagrodzenia na konto. Pokwitowałam skierowanie na badania lekarskie, wręczyłam moje dyplomy zaświadczające, żem unurzana po pachy w komunie, bom została magistrami za tego paskudnego ustroju. No i pomyślałam sobie, że teraz to już naprawdę trzeba kupić i pochłonąć tort bezowy kawowy.

Tylko proszę mi nie mówić, że taki tort jest upiornie słodki, skleja otwór gębowy i w ogóle. Ten tort to majstersztyk – oczywiście w swoim gatunku. Beza jest krucha,  ale nie wiórowata, krem tłustość odpowiednią posiada i naprawdę jest kawowy. Poza tym beza fajnie się kruszy lądując na udach i kolanach, a ostatni kęs kremu zwykle ląduje na cycu – oczywiście na ogół nie mnie. Samo to jest więc wystarczającym argumentem, żeby zrobić sobie święto, no nie?

No, niestety. Dzieć oznajmił, że go brzucho boli. Więc nie poszłam po tort, a na kolację wydałam sucharki. Następnego dnia na śniadanie również wydałam sucharki z miętą, ale ta terapia nie odniosła skutku: Dzieciowi skoczyła temperatura. Jak skoczyła to z rozmachem: do 39,8.

Co można dać do jedzenia komuś tak choremu? Komuś, kto bierze antybiotyk wielkości zabawki z Kinder-niespodzianki?

Ja dawałam:
Rosół z ryżem, cytryną i dużą ilością natki.
Surową gruszkę, pozbawioną łupy, pokrojoną w drobną kostkę, pomięszaną przez połowę z jogurtem bałkańskim i polaną bumelajzą z żurawin, malin i wiśni.

Dzieć już temperatury takiej nie ma. Na rosół patrzeć nie może. Gardło, przeponę i powłoki brzuszne ma zdarte od kaszlu. Na śniadanie zatem było jabłko pieczone, wypełnione wiśniami.

Z tym jabłkiem wieczorem wykonałam eksperyment budowlany. Mianowicie wzięłam podgrzewacz do herbaty, taki na świeczkę, nieużywany od lat bez mała dziewięciu, bo czasy nastały takie, że człowiek nie ma czasu na pierdoły. Postawiłam na nim talerzyk z kompletu dla lalek, wlałam ciut ciut wody i w talerzyku umieściłam jabłko. Normalnie bym postawiła na kominku do aromaterapii, ale on nie dawał się dokładnie wysterylizować z aromatów olejkowych, więc machłam nań ręką.

Otóż powiem Państwu, że z podgrzewaczem zabawa jest przednia, zapach bossski, a widoki efektowne, ale nie na mój temperament. Po upływie jakiejś pół godziny jabłko było upieczone do 1/3 wysokości. No to zdmuchnęłam świeczkę, jabłko pizgłam do mikrofali, a jak je wtrząchnęłam, to poszłam spać. Też byłam zmęczona – jakby kto się pytał.


Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl