Mireille Guiliano* i Naomi Moriyama* mają wiele wspólnego. Naomi nawet wspomina we wstępie do Japonek…, że tytuł jej książki, napisanej wspólnie z mężem, zawdzięcza wcześniejszemu tomowi Guiliano. Dzieli je spora różnica wieku, ale poza tym ich losy zaskakują podobieństwem.

Obie wyemigrowaly do Nowego Jorku, obie zrobiły imponujące kariery i obie są szczęśliwymi mężatkami. Tym, co je najbardziej łączy, jest doświadczenie z amerykańskim stylem odżywiania się. Zarówno Mireille, jak i Naomi przyjechały do Stanów na studia i obie w szybkim tempie przybrały sporo na wadze. I zarówno Mireille, jak i Naomi w krótkim czasie pozbyły się nadwagi po powrocie do swoich ojczyzn. Kiedy ponownie przyjechały do Nowego Jorku, by osiąść tam na stałe, wiedziały już jak unikać pułapek charakterystycznych dla amerykańskiego stylu życia i jak utrzymać szczupłą sylwetkę. Jedna zawdzięcza to doświadczeniu i wypróbowanym sposobom Francuzek, druga – specyficznym kulinarnym tradycjom i stylowi gotowania Japonek.

Obie książki nie są typowymi podręcznikami dietetycznymi, od których uginają się półki przeciętnej księgarni. Zarówno Guiliano, jak i Moriyama są przeciwne dietom eliminacyjnym, a więc znacznie ograniczających jakąś grupę żywieniową, np. węglowodany, choć ta druga mówi o zaletach ograniczania białka pochodzenia zwierzęcego i zastąpienia go produktami sojowymi. Żadna z nich nie jest lekarzem ani dietetykiem, przy czym Moriyama w swojej książce podaje znacznie więcej informacji z obu dziedzin, cytując wielu specjalistów. Dla obu żywieniową mantrą jest umiar: możesz, a nawet powinieneś/powinnaś jeść wszystko, byle w rozsądnych ilościach. Jeść mniej, za to lepiej, nie liczyć kalorii i nigdy się nie głodzić, to kolejny motyw powtarzany przez obie autorki.
Mimo wszystkich wspomnianych podobieństw, te dwie pozycje zasadniczo się różnią.

Francuzki nie tyją przeczytałam jako pierwszą pozycję, bowiem była wcześniej wydana i zyskała większy rozgłos. Zawdzięcza to „francuskości” stylu – finezyjnego i zmysłowego – oraz osobistemu i anegdotycznemu tonowi. Książka pełna jest opowieści o rodzinnych przepisach (wiele z nich znalazło się w książce), zmaganiach z tuszą samej Mireille, jak i jej przyjaciółek, o kulinarnej potędze Francji i jakości francuskich produktów. Jest to zatem połączenie książki kucharskiej, wspomnień i felietonu rodem z magazynów kulinarnych. Mieszanka przyjemna w lekturze, by nie powiedzieć – smaczna.

Naomi Moriyama, może dlatego że pochodzi z kraju ludzi mających obsesję na punkcie nauki i nowoczesnych technologii, więcej uwagi poświęca wartościom odżywczym i wpływowi diety na zdrowie, a nie tylko linii. Statystyki, które przytacza, potwierdzają zresztą, że kuchnia japońska sprzyja szczupłości bardziej niż jakakolwiek inna, w tym francuska. O ile 11% mieszkańców Francji ma nadwagę, w Japonii cierpi na nią zaledwie 3% populacji. Autorka raz po raz podaje przekonujące argumenty za jedzeniem w stylu japońskim i próżno kwestionować dowody, że to dieta najzdrowsza na świecie. Japończycy nie tylko żyją najdłużej, ale i dożywają tego pięknego wieku w dobrym zdrowiu – w porównaniu z Amerykanami czy Europejczykami rzadziej chorują na raka czy choroby krążenia. Prawie wszystkie rekordy w w grupie wiekowej, nazwijmy ją, emerytalnej: zdobycie Mount Everestu, opłynięcie kuli ziemskiej – należą do dziarskich japońskich seniorów. Nie jest to zasługa genów – Japończycy mieszkający poza krajem i jedzący np. w stylu amerykańskim, chorują równie często, co Amerykanie. To tradycyjna kuchnia japońska jest zatem sekretem zdrowia i długowieczności Japończyków, choć Moriyama podkreśla, że jest jeden wyjątek od tej zasady – zbyt duża ilość soli, która prawdopodobnie jest przyczyną dużej zachorowalności na raka żołądka w Japonii. Obiecuje jednak, że używając sosu sojowego o niskiej zawartości soli i generalnie ograniczając ilość soli w posiłkach, odżywianie w stylu przeciętnego mieszkańca Tokio zapewni każdemu zdrowie, energię i urodę.
„No dobrze, ale…” już słyszę wasze powątpiewające głosy i od razu przyznam się, że zgadzam się z wami, a nie z Naomi.

Japonki… na pewno warto przeczytać, choćby ze względu na to, że daje to rzadką okazję „odwiedzenia” przeciętnego japońskiego domostwa, w szczególności jego malutkiej kuchni. Najciekawsze fragmenty to te, w którym Moriyama opowiada o kulturze gastronomicznej swojej ojczyzny, np. o rozmowie na temat klusek japońskiego premiera z japońskim astronautą przebywającym w statku krążącym w kosmosie, czy o tym, co lubili jeść samuraje.
Są też, rzecz jasna, przepisy, które dla mnie okazały się źródłem wątpliwości. O ile uwielbiam japońskie restauracje i jadam domowe sushi przyrządzane przez zaprzyjaźnionego osobnika, o tyle nie potrafiłabym, a co więcej, nie chciałabym, gotować wyłącznie japońskich potraw. Zupa miso z warzywami i ugotowanym jajkiem na śniadanie? Wolę może mniej zdrowe, ale mniej egzotyczne muesli lub rogalika z serkiem śmietankowym. Moriyama mieszka w Nowym Jorku, gdzie składniki niezbędne do gotowania japońskich potraw, takie jak miso, mirin (wino ryżowe do gotowania), daikon (japońska rzodkiew) czy różne rodzaje tofu, są łatwo dostępne, ale w Polsce, szczególnie poza największymi miastami, nie można ich kupić. Mieszkam w Anglii i tu japońskie specjały można z łatwością znaleźć w internetowych sklepach, ale gdybym o czymś zapomniała albo jakiegoś składnika mi nagle zabrakło, też nie mogłabym po prostu wyskoczyć po to do miejscowego supermarketu.
I, co dla mnie jest nie mniej istotne, gotowanie wyłącznie japońskich specjałów jest nieekologiczne, bowiem wiele składników podróżuje tysiące kilometrów zanieczyszczającymi atmosferę samolotami z Japonii. To prawda, że ryż tak czy owak jest sprowadzany z Azji, ale właśnie dlatego w Europie jemy więcej produktów mącznych i ziemniaków. Kuchnie każdego kraju czy regionu ukształtował klimat, właściwości gleby, tradycje. Z tych względów sposoby Francuzek i ich przepisy są znacznie bardziej przydatne i łatwe w zastosowaniu.
Zdradzę wam tajemnicę:  ani Francuzka, ani Japonka nie odkryją przed wami magicznych sekretów utrzymania lub odzyskania szczupłej sylwetki. Od obu usłyszycie rady, które zapewne słyszeliście lub czytaliście już wcześniej: jedz wszystko, za to ograniczaj wielkość porcji, delektuj się każdym kęsem, pij dużo wody lub herbat owocowych, zielonych lub ziołowych, nie podjadaj między posiłkami  (a jeśli „nagle chwyci cię głód”, to sięgaj po sycące, ale mało kaloryczne przekąski, np. naturalny jogurt, a nie batonik), zamiast windy wybierz schody… Te „rewelacje” można znaleźć w wielu nudniejszych podręcznikach o zdrowym odżywianiu. Tyle, że Guilliano i Moriyama nie są dietetyczkami, lecz ekspertkami od marketingu i zarządzania,  potrafily je więc ciekawie ująć i okrasić dobrymi przepisami.

Tak naprawdę, to wszyscy wiemy, co robić, by nie tyć. Szkopuł w tym, że zamiast oczywistych prawd, wolimy różne wymyślne diety, indeksy i „sekrety” zawarte w książkach takich, jak Francuzki… czy Japonki…. Przyszli historycy będą pewnie dziwić się, że tyle pieniędzy i energii poświęcaliśmy na diety, zamiast po prostu jeść mniej i więcej się ruszać.

*Mireille Guiliano
Francuzki nie tyją: Sekret jedzenia dla przyjemności
French women don′t get fat
Wyd. Albatros, listopad 2005
Tłumaczenie: Danuta Górska


*Naomi Moriyama, William Doyle
Japanese Women Don’t Get Old or Fat: Delicious slimming and anti-ageing secrets
(Japonki nie starzeją się i nie tyją: Sekrety młodości i szczupłej sylwetki)
Wyd. Vermilion, styczeń 2006