Jak zamordować karpia
I co z tego, że TY tych obleśnych ryb akurat nie lubisz? Nic. Nawet nie będąc koneserem „pachnącego” i smakującego mułem mięska naszpikowanego ościami, raz do roku przychodzi wystąpić w roli mordercy, tfu! Ale co robić?
(osoby o słabych nerwach proszone są o zrezygnowanie z lektury)
Święta za pasem, przygotowania, oczekiwania… W wannie pływa tłusty karp i bezczelnie łypie okiem, zdając się mówić: I co? Masz sumienie? Zamordujesz mnie? Tak z zimną krwią, łotrze nienażarty?
Ano właśnie. Zawsze tyle gadania o rodzinnym charakterze świąt, a tu małym rybkom, tatusia albo mamusię się szlachtuje. Świństwo. Pomijając zaprzysięgłych wegetarian, większość ludzi na tej naszej poświęconej ziemi obżera się karpiami co roku, u schyłku grudnia. Masakra!
I co z tego, że TY tych obleśnych ryb akurat nie lubisz? Nic. Nawet nie będąc koneserem „pachnącego” i smakującego mułem mięska naszpikowanego ościami, raz do roku przychodzi wystąpić w roli mordercy, tfu! Ale co robić? Głodne dzieci przełykają ślinę i łzy, łakomie patrząc na potwora w wannie, z której nie można już normalnie skorzystać. Występujące w twoim domu kobiety poddają w wątpliwość twoją męskość, tylko dlatego, żeś dusza artystyczna i pacyfistycznie nastawiona – sam widok krwi niewinnie przelanej cię mierzi. Niestety. Czas na mord. Co robić? – jak pytał niejaki Lenin, swego czasu. Zastanówmy się. Sposobów jest wiele.

tradycyjny:
Możesz zamordować karpia łapiąc go za ryło i prędko pobiec do kuchni, by tam przyfanzolić w biedaka czymś ciężkim, a potem wedrzeć się w jego niewinne ciało ostrym narzędziem. Nie takie to, niestety, proste, bo rybsko się broni usiłując uciec do wanny. W zlewozmywaku też podskakuje, jak Michael Jackson (no, może bez pewnych gestów) i trafić nie możesz, a rodzina ryczy ze śmiechu, jak lwy w ZOO, albo udziela rad, które tylko wyprowadzają cię z równowagi. Sposób, jak widać, mało skuteczny, a i męczący nad wyraz.
Koniec końców – trzeba ci sięgnąć do metody…
na sąsiada:
Musisz zasymulować np. kontuzję dłoni, albo ukartować pilny telefon wzywający cię do pracy i poprosić sąsiada, który (z durnym wyrazem twarzy podwórkowego macho) odegra w twojej własnej kuchni (!!!) rolę Kuby Rozpruwacza skrzyżowanego z Rambo. Niby sukces, bo karp ginie po krótkiej, beznadziejnej walce, ale jednak poruta, obciach i nie wiadomo co jeszcze. Tracisz autorytet w rodzinie i miejscu zamieszkania.
Należy więc spróbować…

na papierosa:
Spuść wodę z wanny, uważając by to oślizłe cholerstwo cię nie ugryzło. Wyjdź na spacer albo (à la Dulski) podrepcz chwil kilka po balkonie – karp własnoskrzelnie się udusi i po ptokach. Ręce masz niby czyste, krwią ryby nie zbrukane, wysiłek prawie żaden i jeszcze można spokojnie zajarać. Minus jest taki, że trwa to długo, a metoda nieco bestialska. Na domiar złego upłetwiona ofiara dusząc się, pyskuje o Karcie Praw Ryby i Obywatela, o donosie do Rzecznika Praw Karpi.
Może więc jednak…
na grenadiera:
Idziesz na najbliższy bazar, nasłuchując, kto posługuje się piękną mową Puszkina i bierzesz go na boczek. Z granatem obronnym F-40 wracasz szczęśliwy do domu. Wyprawiasz żonę z dziećmi do sąsiadów, wyrywasz zębami (uwaga – nie mogą być sztuczne) zawleczkę, wrzucasz granat do wanny i prędko zamykasz drzwi łazienki, padając na podłogę. Satysfakcja gwarantowana. Karp nadaje się (po zebraniu go ze ścian łyżeczką) na sushi, ale remont nieco zbyt kosztowny, bo to i kafelki potłuczone, łuska rybia na suficie, do tego drzwi roztrzaskane. Łapówki dla dzielnicowego i prokuratora rejonowego mogą cię zrujnować.
Nie tędy droga, lepiej spróbuj…
na Renatę Mauer:
W sklepie z bronią zaopatrujesz się w wiatrówkę. Zapuszczasz długie blond włosy, zakładasz śmieszną czapkę, na lewe oko śliną przyklepujesz zużytą kartę do telefonu. Celujesz i strzelasz do potwora. Może się udać, ale nigdy nie wiadomo, ile amunicji się zużyje. Poza tym bydlę pływa szybko, a i dzieci szturchają, bo też chcą sobie postrzelać…
Lepszy już chyba jest sposób…
na Somosierrę:
Bierzesz z kuchni sporej wielkości nóż i udając, że to szwoleżerska szabla, atakujesz karpia. Z Vive l’empereur! na ustach nacierasz na skubańca bez pardonu, usiłując poszatkować go na kawałki. Niestety, wanna nie pirenejski wąwóz, a ty nie Kozietulski. Efekt przypuszczalnie marny: wanna poszczerbiona, pocięte ręczniki, a płatki z ulubionego mydła żony fruwają po łazience. Co gorsza – jej emulsja przeciw cellulitowi cieknie jak stara łajba. Karp kwiczy ze śmiechu, ty masz ciche dni, albo pakujesz walizki.
Spróbuj więc może…
na Bruce’a Lee:
Nie śpij dwie noce z rzędu, możesz nawet się upić dzień wcześniej, żeby oczy były odpowiednio skośne, a okrzyk przerażający. Strugaj Chińczyka: udając, że to przypadek, wejdź do łazienki. Rzuć nieobecne spojrzenie na rybę. Skoncentruj się, odwróć tyłem do bydlaka i… miauknięcie, szpagatowy wyskok w górę, i atak! Poczęstuj karpia kopem między skrzela! Hm… A jeśli zawiedziesz? Niestety. Halogeny na suficie pobite, ciemno, o lustrze szkoda gadać… Karp pływa spokojnie dalej, ty zaś masz mokre portki i adidasy, łeb zakrwawiony. Żona wzywa pogotowie, przybyły lekarz stwierdza, ze masz nieważną książeczkę zdrowia a poza tym…
Lepiej jednak…

na pułkownika Płócienniczaka:
Metoda szybka i piękna w swej prostocie. Dzwonisz na 997 albo do najbliższej jednostki policji i zgłaszasz, że jakiś nieznany osobnik (może z WSI?), w połyskliwym ubraniu, milcząc pławi się w twojej wannie i ma niecne zamiary, bo coś mamroli o jakiejś szafie jakiegoś Lesiaka czy czymś w tym rodzaju. Niestety, dyżurny oficer odpowiada, że na stolarce się nie zna, radiowóz w terenie, a poza tym szkodliwość czynu wygląda na niską, więc nic z tego.
Ty jednak nie poddajesz się i usiłujesz dokonać mordu na…
Idola wojewódzkiego:
Wodą z cukrem robisz sobie fryzurę w stylu: „rżnąłem się w leszczynie i dzik mnie wystraszył”. Podchodzisz do karpia. On na ciebie patrzy szyderczo, lecz ty go bierzesz psychologicznie, z klasą i mówisz:
– I po coś tu przypłynął? Czemu tak bez sensu pyskiem kłapiesz i gały wytrzeszczasz jak ślimak spod walca? Myślisz, żeś gruba ryba, a cienki Bolek tylko! Wracaj na swoją wioskę i tam śpiewaj krowom na pastwisku, bo kariery nie zrobisz, chyba że jako pastuch!
W zasadzie karp, na takie dictum, powinien podwinąć mokry ogon i ściskając zawiniątko z osobistymi rzeczami w płetwie, ze łzami w oczach i wstydem na licach wyjść z chlupotem z wanny, by wrócić do stawu. Niestety. Wie, swołocz, dobrze, iż ryby głosu nie mają, więc twoje oceny jego wokalu są bezpodstawne i bezprzedmiotowe, a on karierę sceniczną i tak ma w płetwie. Olewa cię wodą z wanny i pływa dalej. Skoro na – nomen omen – chama ci nie wyszło, musisz po dobroci.
Stosujesz sposób…
na Freuda:
Siadasz spokojnie, noga na nogę, na taborecie wtaszczonym do łazienki. Uśmiechasz się i pytasz karpia o problemy jakie go dręczą. Czy chce o tym z tobą porozmawiać? Może miał konflikt z ojcem w dzieciństwie i zechce to z siebie wyrzucić, a może kochał się we własnej matce? Zwracasz mu jednak uwagę, że nie powinien się o to obwiniać, lecz dać sobie szansę, bo przecież nie wiadomo, czy ikra może cierpieć na kompleks Edypa. Pilnie notując na desce z klipsem jego brak odpowiedzi, usiłujesz doprowadzić do sytuacji, w której karp mając serdecznie dość ciebie i twoich pytań, sam zdecyduje się sprawdzić, czy istnieje życie po żarciu. Czy na końcu tunelu jest jakieś dla niego światełko. Nie tłumaczysz mu, że to zapalony gaz w piekarniku, musisz być twardy. Problem w tym, że nie jest pewne, czy ikra może mieć kompleks Edypa, poza tym karp bezczelnie zatyka uszy.
Spróbuj więc…
na Leppera:
Zakładasz krawat w biało-czerwone paski, robisz debet w banku. Na chwilę wtykasz twarz w żeberka kaloryfera, żeby się stosownie zarumieniła. Zdecydowanym krokiem wkraczasz do łazienki i, nie zważając na protesty myjącego właśnie zęby dziecka, oświadczasz, że nie odejdziesz od wanny, póki karp się sam nie zabije i nie wypatroszy. Ryba ignoruje twój szantaż, powołując się na Regulamin Stawowy i złośliwie puszcza bańki. Mało tego, przedrzeźnia cię, ruszając bezczelnie gębą. Żona sugeruje ci wizytę u psychiatry, dzieci płaczą, bo piramidką płonących opon rowerowych blokujesz im drogę do klozetu. Kłęby cuchnącego dymu alarmują straż pożarną. Klęska.
Zabij karpia…

na ministra Lipińskiego:
Wieczorkiem, nieoficjalnie, bez marynarki, niemniej jednak w stosownym do wagi rozwiązywanego problemu krawacie zdobiącym równie stosowną białą koszulę wdepnij na chwilkę do łazienki. Uspokajającym tonem, by odwrócić uwagę karpia od tego, że postrada życie – zacznij od końca. Dowiedz się czego ryba sobie życzy po śmierci, czym możesz służyć jej „w tym temacie”. Czyli co? Czego chcesz za to, byś dostał się do jadłospisu? – spytaj. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, iż odpowiedź padnie następująca: „stanowisko na półmisku w na samym środku wigilijnego stołu”. Musisz odpowiedzieć na to błyskawicznie, najlepiej takimi oto słowy: „Wiesz, rybko, to żaden problem, bo my mamy wiele wolnych półmisków, to nie ma żadnego problemu z tym… tutaj pole manewru jest spore”.
Tak perfekcyjnie połechtana duma własna karpia pozwala mieć nadzieję, iż popełni harakiri, tobie zaś pozostanie ustawienie usmażonego zewłoku na stole. Niestety! Istnieje możliwość, że instynkt nakaże rybie, w odruchu samoobrony, posłużyć się sprzętem stosowanym tylko przez służby specjalne i wtedy musiał będziesz zastosować „metodę kaczo-wokalną”, zwaną też sposobem …
na Edytę Górniak:
Wypuszczasz nieco wody z wanny, żeby ryba nie mogła się tłumaczyć, że znowu nie słyszy. Musi mieć uszy na wierzchu. Kiedy widownia jest gotowa, zaczynasz śpiewać swoją wersję jakiejś dostojnej, powszechnie znanej melodii. Najlepiej patriotycznej. Z początku wygląda na to, że osiągasz upragnione zwycięstwo. Karp podskakuje i ciska się po ledwo zapełnionej wodą wannie jak mucha w wentylatorze. Niestety, interweniują dzieci pytając, czy zaciąłeś się przy goleniu, że tak się wydzierasz. Żona też się dziwi, że w łazience słuchasz hymnu w wykonaniu prezydenta. Nachodzą też cię sąsiedzi, zaniepokojeni, czy aby nie kupiliście sobie osła, zamiast tego psa, który zdechł wam w zeszłym roku. Sposób nie skutkuje. Efekt znowu żaden, tylko karp bezczelnie bierze cię na Lindę i bulgocze: Co ty wiesz o zabijaniu.
Pozostaje już tylko…

na Bonapartego:
Wkładasz szlafrok oraz stary, żałobny kapelusz teściowej, w którym była na wiecu z okazji śmierci Stalina. Stajesz z marsową miną na środku kuchni. Lewą dłoń trzymasz za plecami, prawą wsuwasz tajemniczo za połę szlafroka, na wysokości serca. Pomny Austerlitz, rzucasz żonie, która oniemiała siedzi babrząc palce w uszkach do barszczu:
– Proszę!
Nagłym ruchem wyciągasz zza pleców rękę, w której trzymasz śliczny kwiatek doniczkowy jako prezent dla małżonki. Nie skutkuje, a taki dorodny ten kaktus. Widząc, że nie trafiłeś, wyciągasz rękę drugą, zza szlafroka. Trzymasz w niej puszkę szprotek w sosie pomidorowym i mówisz:
– Zamiast karpia, w tym roku zjemy to!
– Chyba kompletnie zidiociałeś – bezlitosny cios małżonki świadczy, że to jednak Waterloo – Nie rób z siebie osła, tylko zabij tego cholernego karpia!
Nie pozostaje ci nic innego, tylko…
na Małysza:
Zakładasz stare motocyklowe okulary, kurtkę, rękawiczki. W kuchni wydzierasz żonie z ręki suchą bułkę, a z przygotowanych dla dzieci paczek kradniesz banana. Zjadasz. Wychodzisz na balkon. Ignorujesz niekorzystny wiatr, przyjmujesz aerodynamiczną pozycję. Nie czekasz, aż ci ktoś machnie chorągiewką. Skaczesz!
Odległość – całkiem, całkiem… Noty za lot niezłe, ale brak telemarku. W końcu to siódme piętro.
Wesołych Świąt!
Ilustrowała: AnetaG/pinezka.pl