Jak założyć firmę i szybko splajtować
Któż z was, siedząc jedenastą godzinę w nudnej, nielubianej pracy, ze złośliwym szefem na karku i knującymi współpracownikami w pokoju, nie pomyślał – eech, nie ma to jak na swoim? We własnej, choćby najmniejszej firmie, gdzie sam jesteś sobie sterem, żeglarzem, okrętem? Przychodzisz do pracy kiedy zechcesz, a wychodzisz, kiedy się TOBIE podoba?
Kiedy więc zdarzy się, że spotykasz nagle starego kumpla z podstawówki/kuzynkę szwagra siostry/dawno niewidzianego sąsiada, który wrócił właśnie ze Stanów z gotówką w kieszeni i zastanawia się, w co by tu zainwestować, nie przepuszczasz takiej okazji. Szybko dogadujesz się z pozyskanym właśnie wspólnikiem, zwalniasz ze znienawidzonej pracy i zakładacie razem FIRMĘ.
Firmę, w naszych, polskich realiach, zakłada się szybciutko – trzeba tylko udać się do odpowiedniej komórki odpowiedniego Urzędu Miejskiego i wypełnić wniosek zgłoszeniowy (po czym odbyć drogę do kasy w tę i z powrotem), następnie do odpowiedniego Urzędu Statystycznego celem przydziału regonu, następnie do odpowiedniego Urzędu Skarbowego, gdzie wybierasz sobie formę opodatkowania podatkiem dochodowym, zwolnienie bądź też nie z podatku VAT, wypelniając odpowiednie druki, następnie do odpowiedniego Oddziału ZUS i wypełnić zgłoszenie…
No, w każdym razie, za miesiąc lub dwa jesteście (a przynajmniej tak się wam wydaje) po wszystkim i możecie przystąpić do działalności właściwej.
Teraz rysują się przed wami trzy możliwości działalności zasadniczej (oczywiście należycie do osób przewidujących i w wypełnionym zgłoszeniu, w rubryce „rodzaj działalności”, wpisaliście na wszelki wypadek wszystkie możliwe przypadki ludzkiej aktywności, począwszy od uprawy marchewki na działce przyzagrodowej, a skończywszy na lotach w Kosmos):
1. Handel
Taak, tu ty i wspólnik jesteście zgodni – od tego najławiej zacząć. Bo w końcu cóż to za filozofia – wynająć lokal, zapełnić towarem i tylko czekać na klientów. Każdy potrafi.
Pozostaje tylko wybór branży. I tu też jesteście zgodni – sklep spożywczy, to jasne, w końcu na wszystkim można oszczędzać, ale jeść się musi. Zwłaszcza, że w waszej okolicy akurat nie ma żadnego supermarketu w pobliżu, a tych parę drobnych sklepików, które już istnieją, to małe piwo – wy i tak będziecie lepsi.
Wynajmujecie szybko miły lokal, jeszcze tylko mały remoncik, wyposażenie, góra towaru, kasa fiskalna – i gotowe.
Na wstępie, już drugiego dnia, zamiast tłumu klientów nawiedza was kontrola sanepidu. Dwie smutne panie odnotowują: brak drugiego zlewu, brak drugiej wagi, brak drugiego noża do krojenia jarzyn, brak… Wam skutkuje to szybko brakami gotówki.
Trzy tygodnie później – kontrola PIP-u. Smutny pan szybko wam uświadamia, że kuzynka, która dorywczo pomaga przy obsłudze, to ewidentnie siła robocza zatrudniona na czarno. Następna dziura w budżecie.
W międzyczasie zauważacie, że coś jednak nie gra. Klienci zazwyczaj domagają się nie tych rzeczy, które są na półkach, tylko jakichś innych. Sprowadzacie zatem te inne – nie, jednak nie o te chodzi. Albo o te, tylko nie ta cena. Tam za rogiem mają lepsze, bo 20gr tańsze (skąd oni, do diaska, mają to w takiej cenie, skoro wy po takiej kupowaliście???).
Zjadacie sami i obdarowujecie rodzinę dziesiątkami jogurtów, margaryn, twarożków i zup w proszku, którym właśnie kończy się termin przydatności do spożycia.
I stwierdzacie – czas skończyć z tymi detalistami i głupim sklepikiem. Lepiej wziąć się za coś poważniejszego. Najlepiej:
2. Usługi
I to nie dla zwykłej ludności, ale dla dużych, bogatych firm.
Robicie burzę mózgów, uruchamiacie wszelkie możliwe znajomości i jest pomysł – catering. W końcu macie już doświadczenia z branży spożywczej. Niskie ceny, żeby przebić konkurencję, bogata oferta.
Pierwsze zlecenia na przyjęcia firmowe sypią się gęsto, bierzecie szybki kredyt, żeby sprostać zamówieniom, zanim zaczną spływać przelewy.
Taak, zlecenia spływają nadal, wy jesteście już zadłużeni u wszystkich dostawców i czekacie na przelewy.
Przeszły już terminy płatności wszystkich podatków, zapożyczacie się u rodziny – przecież dłużnicy zapłacą lada dzień.
Sprawdzacie stan konta co dwie godziny. Nic.
Czekacie na przelewy…
I pomału świta wam w głowie, dlaczego te firmy są takie bogate…
Z opresji wybawia was następny wspólnik. Zjawia się z dużą kasą i propozycją:
3. Produkcja
Trzeci Wspólnik jest bowiem współwłaścicielem patentu na Bardzo Wytrzymałe, Uniwersalne i Nietoksyczne Tworzywo. Z Tworzywa można robić różne Bardzo Pożyteczne Rzeczy albo sprzedawać je jako półprodukt innym producentom, wytwarzającym inne, Bardzo Wytrzymałe i Uniwersalne Tworzywa.
Zabieracie się więc do roboty. Kupujecie maszyny, surowce… Hmm, właśnie, okazuje się, że po kupnie maszyn na surowce już nie starcza kasy… Zatem wciągacie do spółki jeszcze jednego, Czwartego Wspólnika.
Nie stać was na zatrudnianie pracowników, zaganiacie więc do roboty wszelkich nadających się do tego członków rodziny i harujecie od świtu do nocy. Tworzywo oraz Różne Pożyteczne Wyroby zaczynają cieszyć się powodzeniem na rynku. Sprzedaż rośnie, zwłaszcza po zatrudnieniu bardzo zdolnego akwizytora, który zdobywa wielu klientów.
Kupujecie na firmę nowiutkie auta. Trzeci Wspólnik coraz częściej zaczyna wypuszczać się w długie delegacje, których koszty, zwracane z firmowej kasy, ciągle rosną.
Drugi Wspólnik zaczyna głosić, że on tam woli mniej zarobić i mniej się narobić. Olewa więc co drugie zamówienie i nawala z terminami dostawy. Trzeci Wspólnik stwierdza, że ma dość tej roboty, ma lepsze propozycje, występuje ze spółki i żąda zwrotu swojego wkładu we frankach szwajcarskich. Cóż zrobić, wypruwacie żyły i spłacacie wspólnika.
W tym czasie Drugi Wspólnik zabiera sobie lekko podrasowaną technologię i wybywa do konkurencji. Tam lepiej płacą i nie trzeba tyle harować. Wykładacie firmową kasę na prawnika i wytaczacie mu proces o działanie na szkodę firmy.
Akwizytor pewnego dnia nie może oprzeć się pokusie i zwiewa w siną dal z ciężką forsą, zebraną od klientów za towar.
Ty natomiast zaczynasz rozglądać się za dobrym prawnikiem, który udzieli ci dobrej porady „Jak splajtować i jednocześnie nie stracić”, za równie dobre pieniądze…