Istnieje wiele sprawdzonych sposobów na popadnięcie w depresję: mogą to być kłopoty rodzinne, jakiś nałóg własny lub bliskiej osoby, kot sikający – wyłącznie na łóżko, ostatecznie nawet dołująca pogoda. Ja osobiście polecam sprawdzoną na własnej psychice, w każdym sensie domową metodę – remont mieszkania.

W zależności od stopnia depresji, jaki chcemy uzyskać, wybieramy kształtowanie mieszkania od podstaw (z nieodzownym wsparciem psychoterapeuty) lub remont jednego pomieszczenia (można się wygrzebać samodzielnie, korzystając z dostępnych w bibliotekach i księgarniach poradników psychologicznych oraz wsparcia rodziny). Na lato nie polecałabym głębokiej depresji, przynajmniej w polskim klimacie, gdyż istnieje realne prawdopodobieństwo, że zużytkujemy w ten sposób wszystkie słoneczne dni w roku. Proponuję zatem remont łazienki, który zapewni nam lekki stan depresyjny, acz bez wielkich szaleństw.

1. Zaczynamy od wizualizacji. Do tego potrzebne nam będą wyrafinowane magazyny wnętrzarskie, ilustrowane zdjęciami przepięknie zaaranżowanych salonów kąpielowych o powierzchni znacznie większej niż całe nasze mieszkanie, w których nie ma pralki ani sznurków na pranie, za to jest jacuzzi, mała sauna i fotele, żeby można było przyjmować gości. Frustrujemy się tym, że mamy za małą łazienkę, za dużą pralkę i że w ogóle coś pierzemy.

2. Znajdujemy w końcu zdjęcie łazienki z rozwiązaniami, które po sporych przeróbkach można od biedy przystosować do naszej klitki. Frustrujemy się tym, że magazyn jest włoski, zdjęcie jest włoskie, łazienka też jest we Włoszech, a my jesteśmy w Polsce i mamy do dyspozycji ofertę polskich sklepów.

3. Przekupstwem, pochlebstwem, a w końcu szantażem nakłaniamy męża, żeby pojechał z nami do centrum budowlanego obejrzeć glazury, terakoty, umywalki, wanny i armatury. Frustrujemy się tym, że dlaczego, u diabła, to nam tylko na tym zależy.

4. Po obejrzeniu pięćdziesięciu wzorów glazury mamy w głowie kompletny miszmasz i jedyne, czego jesteśmy całkowicie pewne, to to, że obejrzane kafelki zasadniczo różnią się od tych, które widziałyśmy w gazecie. I tym się frustrujemy.

5. W panice dzwonimy do znajomych, którzy właśnie są świeżo po remoncie. Kupujemy chipsy i czerwone wino, bierzemy centymetr i wpraszamy się do nich z wizytą. Całą wizytę spędzamy w łazience, chociaż nie ma w niej foteli do przyjmowania gości. Frustrujemy się tym, że szlag trafił naszą wizualizację, sytuacja nas przerosła i nie ma wyjścia – robimy łazienkę taką, jak u Krzyśka, nie jest może taka zła.

6. Przekupstwem, pochlebstwem i szantażem nakłaniamy męża, żeby pojechał z nami do centrum budowlanego, ponieważ mamy nową koncepcję. Wybieramy glazurę, wykonujemy potężną pracę umysłową, żeby się nastawić na zachwyt, a kiedy nam się to w końcu udaje, dowiadujemy się, że właśnie przestano ją produkować. Frustrujemy się tym.

7. Mąż, przeczuwający zagrożenie kolejnymi wyprawami do kolejnych sklepów, wynajduje inne kafelki i przekupstwem, pochlebstwem oraz szantażem nakłania nas, żebyśmy się nimi zachwyciły. Pocieszamy się niekwestionowaną prawdą, że właściwie dopiero trzecie z kolei mieszkanie będzie można uznać za udane, ale jednak się trochę frustrujemy.

8. Próbujemy w tym samym sklepie zakupić wannę, umywalki oraz całą resztę, jednak okazuje się, że to wcale nie takie proste. Ponieważ akurat ten sklep nie prowadzi sprzedaży wybranych przez nas modeli, ma za to inne i możemy je sobie wybrać z czarno-białego skserowanego folderu. Czarno-biała kserówka daje nam nikłe wyobrażenie na temat wyglądu przedmiotów, za które mamy zapłacić kupę kasy, więc się frustrujemy.

9. Umawiamy się z zaufanym fachowcem na termin rozpoczęcia prac remontowych. Termin jest dość bliski, ponieważ zaufany fachowiec ma w planach kilka dużych robót, a my się musimy dostosować, tymczasem nie mamy właściwie nic poza kafelkami, które nam się nie podobają. Frustracja nie wystarczy, wpadamy w panikę.

10. Dochodzimy do wniosku, że w końcu żyjemy w XXI wieku, w dobie szalejącego internetu i najwyższy czas zacząć korzystać z udogodnień cywilizacji. Wymyślamy sobie, że wszystko powybieramy ze stron internetowych, potem zamówimy i już. Nie frustrujemy się, ponieważ pomysł zapowiada się całkiem nieźle.

11. Z przygotowanymi na podstawie oferty internetowej notatkami udajemy się do najbliższego sklepu z wyposażeniem łazienek i próbujemy złożyć zamówienie. Okazuje się, że na wannę trzeba poczekać dwa tygodnie, na umywalki – trzy, a kranów w ogóle nie będzie. Mamy już tego wszystkiego dość, zamawiamy więc byle co, o ile tylko znajduje się w magazynie. Frustrujemy się trochę, że nasza koncepcja legła w gruzach, ale nie za bardzo, bo w końcu mamy tworzywo dla naszego zaufanego fachowca.

12. Bierzemy dzień urlopu, żeby nasz fachowiec, umówiony z nami na ósmą rano, zastał mieszkanie oklejone folią malarską i przygotowane do remontu. Żeby wszystko dobrze okleić, zarywamy noc. Mąż zajmuje się wyłącznie starannym otuleniem folią swojego ukochanego sprzętu rtv. Fachowiec pojawia się wprawdzie umówionego dnia, ale dopiero po osiemnastej, chwali poczynione przygotowania, zostawia narzędzia i wychodzi. Frustrujemy się zmarnowanym dniem.

13. W ciągu następnych dni zaufany fachowiec staje się mężczyzną naszego życia i spędzamy z nim znacznie więcej czasu niż z własnym mężem, któremu, jak się okazuje, nagle spiętrzyły się obowiązki zawodowe, uniemożliwiające pojawianie się w oklejonym folią domu przed północą. Frustrujemy się tym, że znowu wszystko na naszej głowie.

14. Opanowujemy trudną sztukę przedostawania się do prowizorycznie zamontowanej wanny metodą kangurzych skoków, żeby nie uszkodzić świeżo położonej terakoty, która się musi związać. W związku z tym rezygnujemy  z aerobiku, ponieważ ekwilibrystyki na co dzień mamy aż nadto, poza tym nasz fachowiec jest człowiekiem towarzyskim i, pozostawiony sam w domu, popadnie w przygnębienie i niewiele zrobi, a może nawet zostawi narzędzia i wyjdzie gdzieś w miasto na cały dzień. Frustrujemy się niewykorzystanym, a kosztownym karnetem do fitness klubu.

15. Okazuje się, że przyrządem niezbędnym przy ubieraniu się jest odkurzacz. Nastawiamy budzik na dwadzieścia minut wcześniej niż zwykle, ponieważ ubrania wyciągnięte z szafy wymagają wytrzepania na balkonie przed założeniem oraz odkurzenia na sobie, przed samym wyjściem z domu. Wchodzimy z sąsiadami w układ, przewidujący, że będziemy mogły czasem umyć głowę w ich łazience, za to już nigdy nie poskarżymy się na ich ujadającego psa. Trochę się tym frustrujemy, bo wyobrażanie sobie okoliczności nagłej śmierci psa było jedną z naszych ulubionych choć bardzo niechlubnych rozrywek umysłowych.

16. Nasz fachowiec kończy pracę, zbiera narzędzia, inkasuje zapłatę i pozostawia nas z łazienką, która jest w ogóle nie taka, jaka miała być oraz z kosmicznym bałaganem przykrytym grubą warstwą pyłu. I to jest właśnie ten moment, kiedy udajemy się do księgarni w celu zakupienia fachowych podręczników traktujących o radzeniu sobie z przygnębieniem, poczuciem braku sensu w życiu oraz odbudowywaniu więzi emocjonalnych z mężem, do którego już dwa tygodnie temu przestałyśmy się odzywać, patrząc spode łba morderczym wzrokiem, oczywiście w tych rzadkich chwilach, kiedy był w domu, a my akurat nie trzepałyśmy ubrań na balkonie.