Jak korzystać z przymierzalni
Autora niniejszego Jaka stawiała sobie to pytanie często i, choć wydaje się ono tak proste i trywialne, nie znajdowała zadowalającej odpowiedzi… I nie tylko ona, jak się okazuje.
Zewsząd dobiegają jęki i westchnienia. Czasem – bezskuteczne pocieszenia męża, przyjaciela lub przyjaciółki. Wygląda na to, że przymierzalnie w sklepach odzieżowych są miejscem niebezpiecznym i nieprzyjaznym.
Zasuwam kusą zasłonkę, odgradzam się od świata drzwiczkami, zakrywającymi tułów w połowie, i przeżywam w samotności dziwne wrażenie, że w tej oto ciszy lustro (lustra) pokazuje zbyt wiele. Jeśli wydawało mi się, że mam tu i ówdzie zmarszczkę – moja twarz w newralgicznych partiach wydaje się być pokryta niepozostawiającą złudzeń siateczką, która byłaby interesująca na obliczu damy sprzed trzech stuleci, ale teraz przyprawia o dreszcze, precyzyjnie ukazana przez lustro w przymierzalni. Jeśli zdawało mi się, że znam swój rozmiar ubrania, mogę się zdumieć na widok, że tu i ówdzie przybyło mi objętości lub też, że jestem zbyt szczupła/płaska w niektórych miejscach. Itd. itp…
Przymierzalnia jest z jednej strony miejscem, które skłania do całkowitego skupienia się na sobie, a z drugiej, jako świadomi konsumenci, którzy na dodatek z niejednej przymierzalni Europy i świata skorzystali, zdajemy sobie sprawę, że sprzedawca puszcza do nas trochę oko – lustro nie jest zwykłym lustrem, tylko lustrem „wycmuklającym” (według pięknego określenia), światła są porozmieszczane w miejscach strategicznych, a w niektórych przymierzalniach można nawet regulować ostrość oświetlenia.
Ale w takim razie – dlaczego przymierzalnie są miejscami, z których jak najszybciej chce się wyjść (ba, wybiec z dzikim krzykiem rozpaczy!), nie kupując niczego? Bo przecież, wedle wszelkich znanych strategii i logiki konsumpcji, powinno być na odwrót?
Jest kilka sprytnych sposobów by wybrać ubranie. Jedna zasada mówi: jeśli wygląda to na tobie lepiej, niż na wieszaku, bierz. Inna: jeśli masz ochotę wyjść w przymierzanej rzeczy ze sklepu – weź ją (oczywiście, rozsądniej jest najpierw za nią zapłacić przy kasie). Obydwie rady są skuteczne, ale nie rozwiązują zagadkowej sprawy sprzecznych doznań w przymierzalni na widok własnego odbicia.
Na możliwe wyjaśnienie tej zagadki trafiłam przypadkiem i spieszę, by je wam przedstawić i wyjaśnić, jeśli nie Jak, to przynajmniej Co kryje się w przymierzalniach, a konkretnie w sklepowych lustrach. A to już coś…
Kto czytał Wojtyszkę, ten już może się domyśla – wszystkiemu winne Vicewersy, czyli żyjątka mieszkające w lustrach. A jeśli tej historii nie znacie, posłuchajcie, zaraz wszystko stanie się jasne (a w każdym razie nieco mniej tajemnicze).
Vicewersy powstały przez odbijanie się lustra w drugim lustrze. Doprowadziło to do powstania tzw. Vicewersów dzikich (w odróżnieniu od zwykłych, które pojawiają się w zupełnie zwykłych lustrach), które prawdopodobnie znalazły dobrą pożywkę do rozwoju właśnie w sklepowych przymierzalniach. Ilekroć w przymierzalni stajesz przed lustrem, mierzysz się w istocie z ukrytym tam Vicewersem, który wpada w prawdziwą złość, gdy nieustannie zakłóca się jego spokój. Jako istoty skłonne do psikusów, odbijają się za każdym razem inaczej, transformując drobne, nieznaczne i niewidoczne na co dzień szczegóły twarzy i sylwetki po tamtej stronie lustra: tu dodadzą kilka plamek (a my sądzimy, że to fatalne światło), tam wybrzuszą coś monstrualnie (a my sądzimy, że lustro jest jakby wklęsłe czy wypukłe). Czasem uda się trafić w sklepach na spokojnego i miłego Vicewersa, takiego, który mieszka w miłym otoczeniu, nie nadmiernie zatłoczonym, jak przypuszczam.
A zakupy? Cóż, robić i najlepiej upewnić się, czy daną rzecz możemy oddać, jeśli nie będzie pasować, a później skonfrontować się z Vicewersem w lustrze we własnym domu. Bo te domowe są bardziej przyjazne, a może po prostu już znamy się na wylot?…
Dziekuję Asinkowi za trop Vicewersa dzikiego!
Ilustracje: Joanna Titeux/pinezka.pl