Zupełnie tak samo
– Ratunku! – wrzasnął męskim głosem mąż z czeluści mieszkania.
– Co tam znowu? – zapytała spokojnie żona nie ruszając się z miejsca. Oddawała się bowiem ulubionemu zajęciu – grzebała w wywalonych z różnych zakamarków starociach i straciła zainteresowanie dla całego świata.
– Nie mogę znaleźć mojej książki o Exelu! – odwrzasnął mąż z drugiego pokoju.
– Druga półka nad komputerem, z prawej strony – odpowiedziała żona, nie odrywając oczu od intrygującej sterty zalegającej połowę dywanu.
– O! Jest! Dziękuję kochanie, co ja bym bez ciebie zrobił?
– Zginąłbyś marnie – poinformowała go uprzejmie – Czegoś jeszcze szukasz?
– Nie, wszystko już mam, dziękuję! – odkrzyknął równie grzecznie.
– Polecam się na przyszłość – wymamrotała, kończąc konwersację. Dotarła bowiem do interesującej, przewiązanej kolorową wstążeczką paczuszki, pełnej małych kalendarzyków Domu Książki, kiedyś szalenie popularnych i masowo używanych. Dawno temu to było, w epoce słusznie minionej, więc rzuciła się na nie jak wygłodniała kura na ziarno. Zagłębiła się w przeszłość i ze wzruszeniem wpatrywała się w to, co było kiedyś tak ważne, że godne odnotowania i zachowania dla pamięci. Dodajmy – trochę młodszej, niż teraz…
– Kochanie, a nie wiesz, gdzie leży książka o Photoshopie? – rozległo się z drugiego pokoju.
– O czym? – zapytała lekko nieprzytomnie, bo właśnie czytała o pierwszej randce z tym facetem, który teraz wydzierał się z drugiego pokoju – Wiesz co znalazłam?
– Photoshopa?? – zaryczał uradowany, szurnął krzesłem i jednym susem znalazł się nad jej głową. Widać ta książka o Photoshopie była mu bardzo potrzebna.
– Nie! Zobacz, tu się spotkaliśmy – pokazała mu stary kalendarzyk, otwarty na gęsto zapisanej stronie – Pamiętasz?
– No pewnie – odparł z wielkim przekonaniem i cmoknął ją w czółko – To nie wiesz, gdzie ta książka może być?
– Pierwsza półka nad komputerem, z lewej strony. A może ja ci wydam przewodnik po wyremontowanym mieszkaniu, co? – zapytała z łagodną złośliwością, na którą on najwyraźniej był już uodporniony, bo tylko roześmiał się głośno i poleciał szukać swojej książki.
– Faceci to ślepe komendy – zamruczała pod nosem i sięgnęła po następny kalendarzyk.
– O matko…! – wrzasnęła nagle.
– Co się stało?! – mąż już był przy niej. Bo dobry, kochający i wrażliwy z niego człowiek, tylko zapracowany po prostu.
– Zobacz! Pierwsze słowa naszego syna! O Boże, zapomniałam, że to tutaj jest…. Abydyn! Kokopil! Foiciek! Pamiętasz?? – aż ręce jej się trzęsły, gdy odwracała kolejne kartki, odczytując zapisane dadaizmy ich jedynaka, który już dawno temu przestał być gadającym po swojemu dzieckiem. Wzruszenie całkiem odebrało jej głos, więc mąż łagodnie wyjął jej z ręki cenny kalendarzyk i zagłębił się w lekturze.
– A co to było: igen? Nasze dziecko uczyło się węgierskiego?
– No, oraz jidysz i języków skandynawskich. Głupiś, czy naprawdę nie pamiętasz? „Igen” mówił na wszystko, czego nie potrafił nazwać. Nie wiadomo, skąd mu się to wzięło. Mądre to nasze dziecko było od samego początku.
– Aaa… faktycznie – zgodził się mąż. Bo był bardzo łagodnego charakteru z natury – Fajne. Schowaj to gdzieś, potem sobie poczytam, teraz muszę kończyć robotę.
– Dobra, schowam, za chwilę. Jeszcze sobie pooglądam trochę. Idź, idź, już ci nie będę przeszkadzać.
W mieszkaniu zaległa cisza, przerywana tylko klikaniem klawiatury, płynącym z jednego pokoju oraz szelestem kartek i cichutkimi westchnieniami płynącymi z drugiego. Nawet koty zapadły w głęboki sen i przestały mruczeć, a ciemność za oknami zapadała, jak zwykle, bezgłośnie.
– Kochanie, a gdzie schowałaś ołówki?? – rozniosło się nagle po cichym, świeżo wysprzątanym mieszkaniu, jak grzmot z jasnego nieba.
– Ja się chyba zabiję… – wyjęczała żona. Zamknęła trzymany w ręku kalendarzyk, w którym właśnie wyczytała ile kosztowało mięso wołowe bez kości, racjonowane wtedy na kartki, jak lekarstwo, i usiłowała wstać z kolan, które okazały się zesztywniałe na amen – Oświadczam ci, że ostatni raz robiłam generalne porządki! Żadnych remontów, żadnego sprzątania! Nigdy więcej!
– Igen – odpowiedział spokojnie mąż i pomógł jej się pozbierać z podłogi. Po czym oboje zanieśli się radosnym śmiechem. Tak samo, jak wtedy, gdy ich syn powiedział to słowo po raz pierwszy. Zupełnie tak samo.
Ilustrowała: Joanna Titeux/pinezka.pl