Wszystkie chłopy to…
Gdzieś w połowie filmu Casablanca zdesperowana Ingrid Bergman pyta Humphreya Bogarta o zdanie na temat krwiopijczego szefa miejscowej policji: – Jaki jest Capitan Renault? – Bogart, z charakterystyczną dla siebie mieszanką cynizmu i empatii, odpowiada: – Taki, jak każdy mężczyzna. Tylko trochę bardziej.
To klasyka klasyczna. W klasyce potocznej zaś często w rozmowach kobiet o mężczyznach, z ust leciwej pani Władzi, lub młodszej pani Hani, albo całkiem niestarej pani Mariolki pada sakramentalne: – A, bo wiesz, moja droga – wszystkie chłopy to ch***.
Pytam z ciekawością: – Pani Władziu, jest pani feministką? W głosie pani Władzi pobrzmiewa obraza z pewną dozą politowania: No co ty, moje dziecko! Ja bym bez chłopa nie mogła.
Zastanawia mnie, czemu ja, która nie głoszę, że „wszystkie chłopy to ch***”, ale głośno i wyraźnie mówię, że jestem feministką, budzę często swoimi wystąpieniami jawną niechęć, często wręcz agresję, podczas gdy pani Władzia co najwyżej pobłażliwy uśmiech. Czyżby chodziło o niższą szkodliwość społeczną pani Władzi? W końcu pani Władzia z panią Mariolką pogadają, pogadają i zabiorą się do domu obierać ziemniaki. A ja tutaj przewrót szykuję.
Niech nikogo nie myli sędziwy wiek pani Władzi – w gronie moich osobistych znajomych słyszałam: Jak to – jesteś feministką? Przecież masz męża! Tak jakby białemu nie wolno było być antyrasistą.

Pożądająca partnerstwa feministka nie powie, że „wszystkie chłopy to ch***”, lecz stara się partnera traktować jak… partnera. Nie obrazi więc jego dojrzałości, jęcząc z zachwytu nad odkurzonym dywanem lub wyszorowaną wanną. Feministka nie westchnie z politowaniem: – Ach, ten chłop to jak dziecko! – gdy ten usiłuje wbić śrubę albo wkręcić gwóźdź. Powie raczej: – Pozwól, Piotrze, że pokażę ci, jak trzymać wiertarkę/młotek/przecinak. Pomna równości płci nie wymaga całowania w rękę ani kwiatków z okazji Dnia Kobiet, oczekuje za to kwiatów na codzień, jako i sama partnerowi kwiaty ofiarowuje. Nie przegania męża od pieluch – bo ona zrobi to lepiej – w końcu sama również jest matką po raz pierwszy.
Skąd więc adrenalina uderzająca do głowy na dźwięk słowa „feminizm”?
Pani Władzia swym krótkim, acz treściwym stwierdzeniem zamyka cały kulturowo – społeczny system zależności, po czym nastawi zupę, podstawi kapcie, nie narażając na szwank męskości małżonka.
Tym, co czyni feminizm zagrożeniem (a przynajmniej źródłem zagubienia i frustracji) dla wielu jest niekoniecznie sama utrata przywilejów, ale wrażenie, że męskość położona została na pniu.
Nie biologiczna męskość, ale historycznie i społecznie skonstruowane pojecie męskości, które przez wieki tożsame było z dominacją rodzaju męskiego we wszystkich dziedzinach życia.
***
W dzisiejszym świecie, w którym zmiany dokonują się z dnia na dzień, tracimy nagle bezpieczną pozycję. Bo czy lubimy się do tego przyznać, czy nie, większość z nas boi się zmian. Co nie znaczy, że utrzymamy się na powierzchni, kurczowo uczepieni próchniejącej deski.
Antyfeminiści lubią powoływać sie na tradycje, zwyczaje, no i… że „zawsze tak było”. Nie sądzę, żeby któryś z miłośników „starego” przesiadł się z minivana na furmankę albo zrezygnował z dobrodziejstw kanalizacji. Lecz w dziedzinie równouprawnienia stosuje się jakiś absurdalny kompromis (pytanie: między kim a kim ten kompromis?), który wcześniej czy pózniej staje się źródłem frustracji. Również dla panów, bo niestety, i minivan, i miejska kanalizacja zmuszają panów do przedefiniowania swojej męskości. A do tego jeszcze przychodzi taka feministka i ciach!
Bez chłopa by mogła.
Ilustracje: spinelli/pinezka.pl